Tło jasne
 


ZORA
( powrót do fragmentów )
Zora gniła w więzieniu w Nebraz już od miesiąca. Czekała na wykonanie wyroku, a wyrok miano wykonać lada dzień. Sprawiedliwość, jeśli chodziło o takich zwyrodnialców jak ona, działała niesłychanie opieszale. Było to dla niej niepojęte: te, które miały mniejsze zbrodnie na sumieniu, szybciej szły na szafot. Jednak tak naprawdę nie ginęło się, kiedy głowa toczyła się po zachlapanym krwią klepisku, tylko kopało nogami, gdy powróz zaciskał się wokół szyi. Ale tutaj, w tym koszmarnym więzieniu, mówiło się: iść na szafot. Więzienie było koszmarne nie z racji panujących w nim warunków (Zora nie siedziała w obskurnym areszcie w zapyziałej dziurze, tylko w więzieniu, które znajdowało się w największym mieście królestwa). Koszmarne było towarzystwo innych więźniarek. Ona potrafiła przeżyć wśród hien. Słabsze od niej przechodziły drogę przez mękę, zanim pętla zacisnęła się wokół szyi. A może o to chodzi? - myślała Zora. Sprawiedliwości nie wystarcza sama śmierć, chce jeszcze bardziej pognębić, dlatego największe zbrodniarki długo czekają na wyrok. Ale w takim razie ona jest naprawdę ślepa. Zora szybko zdobyła szacunek największych ludzkich strzępów pastwiących się nad słabszymi. Rzadko która zabójczyni mogła pochwalić się wymordowaniem słodkiej i zacnej rodzinki, a ona tego dokonała: dziewczynka z jasnymi loczkami, tłuściutki chłopczyk z różową buźką, takaż zażywna i głupio uśmiechnięta, szczęśliwa mamusia. Ale ona kwiczała, jak zarzynane prosię! Czy był ktoś jeszcze? Zora nie pamiętała, ale dobrze pamiętała jego - ojca tej przyzwoitej rodzinki: porządnego, darzonego szacunkiem i cenionego mieszkańca Nebraz. Zora splunęła z niesmakiem pod nogi. Nie wystarczyło jednak wymordować całą rodzinę, by przeżyć tutaj, w tym piekle na ziemi. Trzeba było jeszcze pokazać oprawcom, strzępom pastwiącym się nad słabszymi, że źle wybrali ofiarę i Zora pokazała. Zdaje się, że nawet potem jedną taką wynieśli i nikt później jej nie widział. Rozwaliłam ścierwo, myślała, za te słabsze, które nie potrafią sobie radzić i które ścierwo gnoiło. Trafiła w końcu kosa na kamień. Zora miała specyficzne i właściwe dla siebie poczucie sprawiedliwości, dlatego gniła tu, gdzie gniła i czekała na wykonanie wyroku, który miał być wykonany. A tutaj nagle pojawiła się szansa na ocalenie głowy. Mogły ją stąd wynieść tylko najgorsze morderczynie, te mające najwięcej na sumieniu. Sprawiedliwość jednak jest ślepa, stwierdziła Zora i długo się nie zastanawiała, gdy pytano, czy wyraża zgodę na zamianę wyroku. Kiedy wyprowadzano ją z celi, Zora śmiała się, bo w istocie była to tylko zamiana wyroku, nic ponadto. Okazało się jednak, że sama zgoda nie wystarczy, bo takich jak Zora, które chciały uratować głowę, nieważne jakim kosztem, było więcej, a ten kto ofiarowywał życie, okazał się niezwykle wybredny. Żądał najlepszej zabójczyni spośród czekających na wyrok i wymagał, by mu to udowodniła.
Kiedy skutą Zorę wyprowadzono na więzienny dziedziniec, zmrużyła oczy oślepiona jasnymi promieniami słońca. Po chwili jednak udało jej się dostrzec całkiem sporo: na ziemi siedziały inne więźniarki. Popatrzyła na nie uważnie. No tak, pomyślała, największe ludzkie śmieci. To iż zabijały, nieważne, każda z nas miała powód, dla którego to robiła. Słuszny czy nie, sprawiedliwości to nie obchodzi, bo przecież jest ślepa, a mnie, Zorze, by osądzić, wystarczy to, co one robiły tutaj, za murami tego więzienia, dlatego to są śmieci.
Myślała, że każą jej usiąść obok reszty skazanych, poprowadzono ją jednak do stołu, przy którym siedziało parę osób. Oprócz nadzorcy więzienia, byli to zwykli urzędnicy. A dookoła stołu stali żołnierze w barwach Nardera. Było to bardzo dziwne, tym bardziej, że za nimi, w cieniu, przebywał ktoś jeszcze. Zora nie mogła zbyt dokładnie zobaczyć, kto to był. Stwierdziła, że pewnie dlatego, iż jest ubrany na czarno.
Zora stanęła przy stole.
- No to już ostatnia - zaczął nadzorca. - Zostawiłem ją na koniec, bo rzadko kiedy mamy zaszczyt gościć w naszych skromnych więziennych murach tak zwyrodniałą morderczynię.
- Bo nie potraficie złapać tych najgorszych - odpaliła Zora.
Nadzorca tylko popatrzył na nią krzywym wzrokiem. Nie chciał pokazywać temu, kogo miał za plecami, jak niewiele w tej chwili może z Zorą zrobić. Policzymy się później, pomyślał, bo przecież tylko jedna z was opuści te mury żywa i niekoniecznie musisz to być ty.
- Zanim nasz gość wybierze jedną z was, musimy dopełnić ostatnich formalności. Czy ty kobieto zwana Zorą, godzisz się na zamianę wyroku?
- A po co miałbym wychodzić z nory, zwanej dumnie celą, jeślibym się nie godziła?
- To się jeszcze okaże - burknął nadzorca i machnął ręką. Zora została odprowadzona do innych więźniarek i usiadła z boku.
Nadzorca wstał.
- Nie myślcie sobie, że z dobroci serca ofiarowujemy życie. Sprawiedliwości nie można się ot tak sobie wymknąć - w stronę nadzorcy posypały się drwiny i liczne przekleństwa, on jednak niezrażony ciągnął dalej - trzeba będzie za nie zapłacić i najpierw dobrze się zastanówcie, czy cena nie jest za wysoka. Jeśli za wysoka, każda z was może się wycofać, dopóki nie opuści tych murów. Ta, która zostanie wybrana, będzie miała cofnięty wyrok, ale odejdzie z potworami.
- Potworami? Jakimi potworami? Straszysz staruszku - podniosły się liczne głosy, które nagle zamilkły.
Zora zauważyła, jak stojąca dotychczas za plecami nadzorcy postać wynurzyła się z cienia. Nie, ona nie była ubrana na czarno, to był kolor skóry.
Zora patrzyła i nie mogła oderwać wzroku od tego... potwora.
- Czarny diabeł! - usłyszała tuż przy uchu.
Zora nigdy wcześniej szergów nie widziała, ale od razu domyśliła się, kto stoi przed siedzącymi na ziemi kobietami i patrzy na nie z góry. Żółte oczy, które świeciły w ponurej twarzy, na chwilę zatrzymały się na niej. Wzdrygnęła się.
- I co teraz, moje drogie skazane? - kpił nadzorca. - Ile podwinie ogon pod siebie i ucieknie z powrotem za kratę? A później wsadzi smukłą szyjkę w gustowną pętelkę?
Z ziemi podniosło się kilka kobiet.
- Zaprowadźcie je z powrotem - nadzorca wydał polecenie. - A teraz, Szerglvar, wybieraj, bo zaraz odpłyniemy na tym słońcu.
- Nie tak szybko - miał niski, gardłowy głos. Zora znowu się otrząsnęła, jak wtedy, gdy szerg patrzył na nią. - Wezmę tę, która wygra.
- Szerg chce, żebyście pokazały, jak walczycie. Która z was nie chce dać mu tej satysfakcji?
- Ja - Zora wstała i rozglądnęła się dookoła. Tylko ona nie godziła się na walkę! Reszta nadal siedziała na ziemi.
- Zabijać bezbronne dzieci jest ci łatwiej, co tchórzliwa morderczyni? - syknął nadzorca.
Zora nie odpowiedziała. Nagle, ku zaskoczeniu wszystkich obecnych, nie wyłączając jej samej, szerg do niej podszedł.
- Dlaczego nie chcesz walczyć, by ocalić życie? - żółte oczy patrzyły na nią.
- Bo jestem od nich lepsza.
- Tym bardziej powinnaś walczyć, jeśli wiesz, że wygrasz.
- I zabijać dla ciebie? Nie, to nie jest dostateczny powód. Mogę walczyć tylko z tobą.
- Ze mną?
Zorze zdawało się, że na ponurej twarzy dostrzegła cień uśmiechu. Szerg odwrócił się od niej i podszedł do nadzorcy.
- Niech zaczynają.
- Odprowadzić morderczynię - nadzorca wydał polecenie.
- Nie, niech zostanie i zobaczy, jaka przyjemność ją ominęła - Zora myślała, że szerg z niej kpi, jednak nadal mówił tym samym głosem.
Zora siadła z boku, a kiedy więźniarki dostały broń do ręki, zaczęła się przyglądać walkom. Kilka razy również popatrzyła na szerga, który nie spuszczał wzroku z walczących. Zora najpierw myślała, że jej się tylko wydaje, a później już była pewna: szerg coraz bardziej się krzywił. Widać było po nim, że nie jest zadowolony z tego, co widzi.
- Dosyć! - w końcu nie wytrzymał. - Wszystkie są do niczego, żadna nie ma serca do walki i żadna nie potrafi walczyć, a przy tym trzymają miecze w dłoniach jak cepy.
Szerg podszedł do pierwszej z brzegu kobiety i wyciągnął jej broń z ręki. Zora zauważyła, że ruszył ku niej.
- Wyzywam cię, Zora.
Gdy Zora łapała rzucony miecz, zabrzęczały ogniwa łańcucha, którym była skuta.
- Na co czekacie? Rozkujcie ją.

( powrót )

  Powrót