Tło jasne
 


UCIECZKA
( powrót do fragmentów )
Szła ciemnym i długim tunelem. Nic tu nie ma, myślała Sirkah, same gołe ściany. Ale, ale, tam coś jest! Wydawało jej się, że słyszy odgłosy za grubymi, okutymi drzwiami. Jak jęki, pomyślała. Pchnęła drzwi ręką. Ustąpiły, nie wydając żadnego dźwięku. Podeszła kilka kroków do przodu. Za wiszącą przed nią półprzeźroczystą zasłoną dostrzegła niewyraźnie majaczące postacie. Postawiła świecznik na podłodze. Może jednak nie, Sirkah? - pomyślała. Nie powinnaś tam... Ciekawość przeważyła, odsunęła zasłonę z jednej strony (z tej, z której wydawało jej się, że jest dalej od drzwi).
Sirkah zamarła. Nie potrafiła ruszyć się z miejsca. To się działo zaledwie kilka kroków od miejsca, gdzie stała! Widziała odwróconego bokiem do niej, kiwającego się dziwnie, nagiego, ciemnowłosego mężczyznę. Odwróciła od niego wzrok i rozejrzała się po lochu. Z półmroku wynurzało się więcej nagich postaci. I ten jęk. Ponownie popatrzyła tam, gdzie poprzednio. Musiała.
...
Potwór odsłonił zęby w uśmiechu i ruszył w stronę Sirkah. Odwróciła się i rzuciła do ucieczki. Wiedziała, że ponieważ przyłapała go na tym co robił, musi uciekać, inaczej już po niej. Nie będzie mogła go powstrzymać, a ten zamek stanie się dla niej więzieniem.
Sirkah odbiła się od kogoś, kto niespodziewanie zastąpił jej drogę. Przed nią stała wiedźma! Była dziwnie ubrana, a właściwie prawie wcale nie ubrana. Dziewczyna chciała ją ominąć. Nie udało się. Zaczęła się cofać, a wtedy oparła się o coś. Odwróciła się przestraszona. To był Falkir!
- Dobrze ci radziłam, a ty nie posłuchałaś, rozpieszczona smarkulo - wiedźma prychnęła. Sirkah znalazła się w żelaznym uścisku potwora, a Farna mówiła dalej: - wściubiłaś nos, gdzie nie powinnaś, włócząc się tam, gdzie ci nie było wolno, a teraz...
- Zamknij się Farna! - Falkir syknął.
Wiedźma od razu zamilkła i wycofała się, schodząc mu z oczu.
- Nic złego się nie stało, moja narowista klaczko. Przynajmniej nie będę musiał się już z tobą cackać. Po prostu do nas dołączysz.
Sirkah próbowała się wyrwać, ze wszystkich sił. Nie była jednak w stanie się uwolnić, a on ją właśnie ciągnął za sobą. W stronę tamtej dziewczynki!
Przycisnął Sirkah do odrapanej, zimnej ściany. Chwycił za nadgarstki i naparł na nią.
- Nie możesz! - krzyknęła.
- Czyżby? Jestem twoim mężem, klaczko. Mogę zrobić z tobą, co chcę - uśmiechał się, jednak jego wzrok był zimny. - Mamy czas do rana, Złotowłosa. Nie będę się spieszyć. A może jeszcze ktoś do nas dołączy? Co ty na to? Przynajmniej nie będzie nudno.
- Ty potworze!
- Koniec tych dąsów - szarpnął, chcąc zrobić to samo, co z suknią ślubną. Nie poszło mu jednak łatwo. Strój do konnej jazdy oparł się jego zamiarom. Musiał puścić nadgarstki Sirkah. Potrzebował dwóch rąk, by ściągnąć ubranie z wijącej się na wszystkie strony dziewczyny. Już jej nie przyciskał do zimnej ściany.
Teraz albo nigdy - pomyślała Sirkah.
Kopnęła go kolanem w krocze. Falkir zgiął się wpół.
Dziewczyna rzuciła się do ucieczki. Po drodze potrąciła nogą świecznik, który tu przyniosła. Dopadła drzwi i wybiegła na ciemny korytarz. Niemal zdarła sobie skórę z dłoni, gdy błądząc nimi po murze posuwała się szybko do przodu, w kompletnych ciemnościach.
Ciemności były coraz mniejsze. Światło za nią, gonili ją!
Sirkah wpadła na dziedziniec, a tam nadal stały osiodłane wierzchowce. Drżąc, nerwowym ruchem dociągała popręg. W chwili paniki nie zapomniała o tym, że nie może wsiąść na siodło, gdy popręg wisi luzem. Znalazłaby się pod końskim grzbietem: siodło zsunęłoby się razem z nią po boku wierzchowca, a ona wylądowałaby na ziemi. Czas, jaki poświęciła tej niezbędnej czynności, zgubiłby ją. Gdy siedziała już na koniu, wiedźma zdążyła ją dopaść. Zamierzała właśnie ściągnąć Sirkah z siodła. Dziewczyna kopnęła. Z całej siły. Prosto w twarz. Wiedźma padła na kamienie dziedzińca.
Sirkah spięła konia, przeskoczyła nagą wiedźmę, która leżała bez ruchu na środku dziedzińca i runęła prosto do bramy. Tylko żeby jeszcze była otwarta! - myślała gorączkowo, gdy galopowała na końskim grzbiecie. Już z daleka zobaczyła, że brona jest właśnie spuszczana! Sirkach wcisnęła pięty w bok wierzchowca, pochyliła się w siodle, położyła się na końskiej szyi... I przeszła! O mały włos!
Nawet nie czuła, że cała dygocze, kiedy puszczony w cwał koń pędził szerokim gościńcem. Byle dalej, a później przepadnę w lesie, myślała. Znam tutaj wszystkie szlaki. Włóczęga po okolicy na coś się przydała. Zgubię ich. A potem na północ. Tam mnie nie będą szukać. On obstawi trakty prowadzące do mojego domu. Musi mnie schwytać. Ale ja nie będę uciekać do siebie. Wiem, że moja rodzina mnie wyda, by uniknąć hańby. Przecież oni mnie już raz mu sprzedali! Temu potworowi w ludzkiej skórze! Bogaci mogą wiele, naprawdę wiele. Kto mnie będzie słuchać? Rozpieszczonej smarkuli, bo tak wiedźma o mnie mówiła i tak mnie wszyscy widzą. Nikt mi nie uwierzy. Nikt nie uwierzy, że on dobiera się do dzieci. I nie wiadomo, co z nimi już po wszystkim robi!
Sirkah ukryła się w lesie, tuż przy drodze. Zanurzyła się z koniem między drzewa. Czekała, do czasu, aż zobaczyła pędzącą drogą ciemną masę - pościg. Kiedy jeźdźcy zniknęli za najbliższym zakrętem, jeszcze chwilę odczekała, po czym wyjechała zza drzew. Przez pewien czas jechała kłusem głównym gościńcem, a później skręciła w jedną z leśnych ścieżek.

( powrót )

  Powrót