| |
STRAŻNICA NA PRZEŁĘCZY THORN (
powrót do fragmentów )
Tesara wlokła się noga za nogą. Z niepokojem spoglądała na rannego dowódcę podtrzymywanego ramieniem przez drugiego żołnierza. Kahran miał głowę przewiązaną bandażem pokrytym rudobrązowymi plamami. Spod opatrunku wyzierały sklejone krwią włosy. Brązowe oczy ledwie błyszczały w bladej, wymizerowanej twarzy. Sama nie wyglądała dużo lepiej, ale jako jedna z niewielu potrafiła samodzielnie utrzymać się na nogach. Na jej twarzy nie malował się jednak wyraz ponurej rezygnacji i otępienia jak u reszty żołnierzy. Była wściekła! A jakże, mieli przy sobie miecze, pozwolono im opuścić miejsce hańby z bronią przy boku. Czarne diabły dotrzymały słowa, nie wyrżnęły poddających Strażnicę obrońców. W głowach szergów nie mieściło się, by można było kiedykolwiek rozstawać się z mieczem. Wojownik bez broni był dla nich jak żołnierz bez jaj. Tesara uśmiechnęła się krzywo. W jej świecie żołnierzem mógł być każdy, byleby tylko podpisał cyrograf, który mówił: bierzemy w posiadanie twoją duszę i ciało na długich dwadzieścia lat.
Potraktowali nas jak wojowników - pomyślała, patrząc na czarnoskóre stwory, które stały po obu stronach drogi. - Zdobyliśmy ich uznanie bohaterską obroną, o ile w ogóle takie słowo istnieje w ich języku, gdyż oni bohaterstwo nazywają jednym dosadnym słowem: głupotą. Broniliśmy jednak Strażnicy tak długo i nieugięcie, że potrafili docenić nas - straceńców. Ale czy potrafił docenić nowy komendant? Dupek jeden! - zawrzało w niej. - Poddał Strażnicę, ratując wypieszczoną skórę. Mówił: "Ocalimy życie", nie mówił, ilu mieszkańców Podgórza je straci! Przecież wiedział, że każdy dzień walki dawał czas na zebranie sił do obrony Północnej Prowincji, na wystawienie silnej Północnej Armii tutaj, na przedpolu, a nie w głębi kraju; tam już było za późno, czarne diabły zdążyłyby rozlać się po kraju rozpościerającym się u stóp Karun-Kandum.
Strażnica na Przełęczy Thorn stanowiła bramę do świata Tesary i Kahrana. Pilnowali, żeby była zamknięta dla wrogów. Tesara strzegła przejścia pomiędzy pasmami górskim Karun-Kandum i Margun-Kandum przez długich dziesięć lat i nikogo nie przepuściła. Aż do dzisiejszego dnia. Zaciągnęła się do armii Keldena jako młode, naiwne dziewczę. Strażnica stała się jej domem, a służba na Przełęczy całym życiem. Potrafiła wytropić w górach każdego intruza. Była w oddziale patrolującym granicę. Znali tu wszystkie przejścia, każdy skrawek ziemi. A teraz na co im przyszło? Uciekają jak szczury, a mogli jeszcze bronić przejścia przez Karun-Kandum. Długo nie utrzymaliby warowni, ale przecież liczyła się każda chwila. Żółtookie, czarne bestie wiedziały to samo, co ona. Stwory Mroku chciały jak najszybciej zająć Podgórze, ruszyć w głąb jej kraju. Zalać go czarną, śmierdzącą falą, która wciąga wszelkie życie i wypluwa z kotłującej kipieli jak zmięty łach. A na czele czarnych diabłów stał Vorgar. To imię spędzało sen z powiek obrońcom pogranicza. Przez lata Karun-Kandum powstrzymywało hordę, lecz żołnierze ze Strażnicy na Przełęczy Thorn wiedzieli, że kiedyś przyjdzie dzień, gdy czarnoskórzy, okrutni wojownicy staną pod murami ich warowni, bramy do ich kraju, i byli gotowi godnie przyjąć bezlitosnego wroga.
Przynajmniej zrobiłam, co mogłam - pocieszała się Tesara. - Nawet wkroczyłam do sali, gdzie ten karaluch negocjował warunki poddania Strażnicy, jednak nic to nie dało. I omal nie powieszono mnie za złamanie dyscypliny. Jak można mówić o dyscyplinie i regulaminach, gdy nie ma się już prawa mienić komendantem Strażnicy na Przełęczy Thorn?! Bo warownia miała się bronić, tak długo jak się dało, do końca.
Popatrzyła ponurym wzrokiem na czarne diabły, które rozstępowały się na boki, przepuszczając wymaszerowujących z górskiej warowni żołnierzy. "Wymaszerowujących? Zbyt dumnie to brzmi. Raczej wlekących się, sunących, kuśtykających, czołgających się i pełznących!" - roześmiała się rozbawiona. Był to śmiech przez łzy. "Ale to nie koniec! Spotkamy się jeszcze" - obiecała sobie. "A wtedy nie zobaczycie naszych pleców. Kelden zbierze Północną Armię i was zmiażdży! Pożałujecie, że wychyliliście nosa z ciemnych, zapchlonych nor wydrążonych w jałowej i trującej ziemi za Wschodnimi Równinami. Vorgar, będziesz jeszcze uciekać z podwiniętym ogonem do swego cuchnącego barłogu. Ty i twoje żółtookie diabły!"
***
Mam to, czego chciałam. Mieliście już nigdy nie ujrzeć naszych pleców. Teraz nie możemy wam nawet pleców pokazać, bo już po nas, jesteśmy okrążeni. Cała Północna Armia! I tutaj nikt nie będzie sunąć, kuśtykać, czołgać się i pełzać. Będą same trupy. Zimne, martwe trupy. Same strzępy. Rozwleczone przez padlinożerców szkielety. Kości leżące w stertach lub w nieładzie rozciągnięte po pobojowisku. A później wyrośnie tu przepiękna, cudownie zielona murawa, mięciutka i pachnąca. Łączka usiana barwnym dywanem z kwiatów: czerwonych... nie, raczej żółtych... Ale to nieważne, nieistotne, bo teraz tutaj jest tylko zdeptana, nędzna trawa i błoto. Czuć pot, zapach krwi i odór wylewających się wnętrzności. Słychać wrzask ludzi i kwik rannych i śmiertelnie przerażonych koni. Wszędzie rozbrzmiewa szczęk oręża, krzyki, błagania o litość, wycie, rzężenie, przekleństwa, jęki i... nagły, tępy ból, a później... cisza i ciemność...
(
powrót
)
 |
|
Powrót |
|
|