| |
NATIRA (
powrót do fragmentów )
Agnar dużo w życiu widział. Spotkał wielu szaleńców, dlatego
potrafił ich rozpoznać. Wiedział, jak wyglądają ci, którym ból odebrał
rozum, gdy nie mogli już dłużej wytrzymać cierpienia. Ona nie była jednak
szalona, chociaż na taką wyglądała. Jej oczy błyszczały szaleństwem, ale
równocześnie była skupiona. Potrafiła się skoncentrować. Gdy to już robiła,
nóż zawsze trafiał tam, gdzie powinien, strzała nigdy nie chybiała celu.
Mógł jej zaufać, powierzyć ochronę własnych pleców. Było to dziwne, naprawdę
dziwne.
Na początku, kiedy ją pierwszy raz zobaczył, nie chciał, by z nimi była.
Nie potrzebowali szaleńca. Tutaj wszyscy musieli sobie ufać, polegać na
sobie. Jeśli tylko jeden z nich okazałby słabość, nawalił, zginęliby wszyscy.
Wszystko mogło ich zdradzić. Nieopatrzny błysk odbijający się od klingi
noża. Blask białek w ciemnościach. Zapach raczej nie. Cuchnęli jak kargowie.
Byli w wielu miejscach pokryci zakrzepłą, czarną posoką, która mieszała
się z ich własną krwią, zasychającą na gojących się ranach. Zaczęli się
żywić tym samym, co ich wrogowie. Nie znali własnych twarzy. Jasna skóra
mogła zdradzić. Nie trudno było osiągnąć kolor, jaki miała skóra kargów.
Nie myli się, a gdy czarna krew ich opryskała, kiedy zabijali, ścierali
ją z siebie jednym ruchem ręki (o ile mieli czas to zrobić). Agnar jednego
się bał. Była kobietą. To mogło ich zdradzić.
Byli
na powierzchni. Właśnie wyszli ze sztolni wyprowadzeni przez kargów Szerkara.
Znajdowali się na poszarpanym skalnymi uskokami płaskowyżu pokrytym skarlałą
roślinnością, głównie kolczastymi krzakami i karłowatymi drzewami o poskręcanych
gałęziach. Szerkar opanował podziemia, oni byli najgroźniejsi tutaj, na
powierzchni. Kargowie wychodzili na nią tylko w nocy lub wtedy, gdy słońce
nie świeciło zbyt jasno. Kargowie byli Panami Mroku i Cienia. Oni Panami
Światła, Panami Słonecznego Promienia.
Dwóch z nich stało na warcie, bacznie obserwując okolicę. Reszta, z Natirą,
bo tak ją tutaj zwali, zabrała się za jedzenie. Jakby nie było, to co
robili, zabierało dużo energii, dlatego należało uzupełnić jej zapas.
Nie rozpalili ogniska, było to zbyt ryzykowne. Agnar już się przyzwyczaił
do smaku surowego mięsa. Było go tutaj pod dostatkiem. Zabijali wrogów
w dużych ilościach, jak na tak mały oddział. Wybili ich tyle, ile się
tylko dało i uchodzili ciemnymi tunelami, prowadzeni przez znających ten
podziemny labirynt kargów Szerkara. Czasami nawet sam Szerkar szedł z
nimi. Szerkar Wyrzutek (tak go zwano), wielki, paskudny karg z długimi
prawie do ziemi rękami, od którego zawsze cuchnęło krwią. Co było dla
Agnara niezwykłe, Szerkar z Natirą dobrze się rozumieli. Wydawało się
to nieprawdopodobne, ale potrafili porozumieć się bez słów. Tak samo szaleni,
myślał. Zaczęło go to zastanawiać. Jeszcze jedna rzecz była dość dziwna.
Natira parę razy ich uratowała. Tam, gdzie nic nie widzieli, w wiecznych
ciemnościach, ona jedna jako tako się poruszała i potrafiła ich wyprowadzić
na powierzchnię. Miecz jej pomagał - myślał Agnar. Gdy czarna krew kargów
spływała po klindze, płonął purpurą. Przez jedną krótką chwilę błyszczały
na nim runy, wtedy gdy krew była świeża, dopiero co wytoczona. Runy płonęły
dłużej, gdy spływała po nich ludzka krew. Kiedy była taka potrzeba, Natira
robiła nacięcie na przedramieniu i przykładała do niego klingę. Runy płonęły,
bardzo ostro, mocno i długo, jakby jej krew była dla miecza najbardziej
pożądana. A oni mogli opuścić wieczne ciemności.
Agnar rwał zębami mięso, przeżuwał je bardzo długo. Nie byli drapieżcami,
nie mieli kłów jak kargowie czy Szerglvar. Więcej czasu zabierało im zjedzenie
surowego mięsa, nawet jeśli była to miękka wątroba.
Ona już zjadła - bardziej tego potrzebowała, więcej krwi traciła, a krew
kargów była nadspodziewanie pożywna. Musiała zawierać to, czego potrzebowali,
bo dobrze się czuli. Byli w całkiem przyzwoitej kondycji, mimo że wielu
z nich tkwiło tu już bardzo długo, jak na czas i szansę przeżycia w samym
sercu kraju wroga. Uboczny skutek ich diety stanowił nadspodziewany wzrost
agresji, ale w ich sytuacji był on wręcz pożądany.
Agnar patrzył, jak Natira ogląda miecz. Przeglądała się w głowni, która
błyszczała od padających na nią promieni słońca. Oczy Natiry płonęły.
Od pewnego czasu zaczęło go to zastanawiać. Było czymś, co go na początku
bardzo źle do niej nastawiło. Żółtozielone oczy tak naprawdę nie płonęły
szaleństwem. Gdy Agnar w nie patrzył, miał nieodparte wrażenie, że jest
w nich coś oślizłego, złego, wrogiego i dzikiego. Były pełne drapieżności,
a zarazem niesamowitej inteligencji i mrożącego zimna. Jakbym patrzył
w oczy Szerglvar - myślał. To go tak od niej odpychało - jej wzrok przywoływał
na myśl złe skojarzenia. Już mu się zdarzało w takie oczy patrzeć. Znał
ten wzrok, ten rodzaj spojrzenia. A jej broń? Płonący krwawymi runami
miecz? Na pewno nie był wykuty przez ludzkich kowali, nie opuścił kuźni
elfów czy krasnoludów. Runy i kształt broni świadczył o jednym: miecz
wykuł kowal karg lub nawet Szerglvar. Bez wątpienia płatnerz jednak nie
pochodził z Cienia. Kształt był za bardzo wysublimowany, robota zbyt precyzyjna.
Znać było rękę prawdziwego mistrza.
A Szerkar? Jak łatwo potrafiła się z nim porozumieć! Jak szybko powstała
między nimi nieuchwytna wieź. Agnar przestawał mieć wątpliwości, był pewien,
że miecz zrobiono specjalnie dla niej, a płonące oczy to nie wszystko.
Miecz był wykuty przez kowala...
- ...z Tora-Kardar - odwróciła wzrok od głowni. Popatrzyła na niego szarozielonymi
oczami.
Zmarł. Zupełnie go zaskoczyła.
Skąd wiedziała? Skąd wiedziała, o czym myślałem? - zrozumiał wszystko.
- Tora-Kardar! Kowal z Tora-Kardar wykuł dla niej miecz! To właśnie tam
mają jednych z najlepszych płatnerzy wśród Szerglvar. A w niej była skaza
CZARNYCH SZERGLVAR! Miała na sobie ich piętno, ich mroczny ślad. Ale jak?
W jaki sposób? Jak mogło do tego dojść? Skoro znalazła się między nami,
nie jest normalna. Jak każdy z nas, jak ja, jak Verlog, jak cała reszta.
A ona? Teraz już wiedział, dlaczego jest tak szybka, dlaczego potrafiła
więcej usłyszeć, lepiej wyczuć, dlaczego widziała w ciemnościach. Dlaczego
różniła się od reszty z nich. Co oni ci zrobili? Co ty zrobiłaś, że zdecydowałaś
się dołączyć do nas? To nie miejsce dla kobiety. Co tam dla kobiety! Dla
każdego z nas. I co za życie?! Jak przemykające cuchnącymi kanałami szczury.
Drapieżne, wielkie szczury. Nawet nie szczury. Rosomaki. Padlinożerni
drapieżcy, gorsi od swych wrogów. Agresywniejsi, skuteczniejsi, znikający
tak szybko, jak się pojawiali. Zanim ponownie przepadną w ciemnościach,
zabierający ze sobą wiele istnień. Ale również ginący, kładący głowę.
Ubywało ich. Gdyby nie kargowie Szerkara, nie stanowiliby znacznej siły.
Szerkar dostarczał świeżej krwi. Coraz więcej kargów przechodziło na jego
stronę, coraz więcej z nich miało już dosyć. Nie potrafili znieść lekceważenia,
jakie Władca im okazywał, zmuszając by służyli Szerglvar.
(
powrót
)
 |
|
Powrót |
|
|