| Tło jasne |
|
SZKOLENIE
( powrót do fragmentów ) Arin patrzyła oniemiała, jak Zatran rzuca Herkarowi kawał ociekającego krwią mięsa. Myślała, że szerg wbije w nie kły, on jednak tylko przyłożył je do twarzy i przesunął po niej. Świeża posoka zabarwiła mu na czerwono oblicze. Wyglądał okropnie, żółte ślepia połyskiwały w zakrwawionej twarzy, a po chwili miał pokrytą krwią również kolczugę, którą założył, gdy ruszyli do podziemi. Gdy był już prawie cały zachlapany krwią, Zatran podał mu dwie włócznie. Arin nie zdążyła się zastanowić, po co są Herkarowi potrzebne, gdy szerg podszedł do brzegu uskoku i zeskoczył z niego. Prosto pomiędzy czające się na dnie jaskini czarne stwory o dzikich ślepiach. Włócznie zatańczyły. Szergowie odskoczyli na boki i otoczyli zakrwawionego Herkara. Arin nawet z tej odległości słyszała chrapliwe oddechy. Bestie wbijały drapieżne ślepia w wojownika, który ośmielił się samotnie pomiędzy nie wkroczyć i drażnił im nozdrza zapachem pokrywającej go świeżej posoki. Arin dostrzegła obnażone kły i usłyszała głuchy warkot. Herkar zdawał się zupełnie nie przejmować tym, że w każdej chwili szergowie mogą się na niego wszyscy naraz rzucić. Zatoczył jedną z włóczni młynek, bardzo szybko, i wbił ją tuż przy nodze. Ręka opadła mu na rękojeść miecza. Wyciągnął go i wycelował sztych w jednego z szergów, a następnie skierował go w punkt przed sobą. Arin nie mogła uwierzyć w to, co widziała. Herkar nie odezwał się ani razu, tylko patrzył i wskazywał mieczem na szergów. On ich rozstawiał! A oni posłusznie wykonywali polecenia, mimo że odsłaniali kły, a zapach krwi doprowadzał ich do szaleństwa. - Podnieść bronę! - Arin usłyszała głos Zatrana. Herkar rozstawił już szergów tam, gdzie chciał. Nie spuszczał z nich wzroku nawet na chwilę. Arin dopiero teraz zwróciła uwagę na podnoszoną kratę, która znajdowała się w głębi jaskini. Otwierała się z głośnym szczękiem. A szergowie nadal stali w miejscach, które im Herkar wyznaczył. Arin usłyszała głuche tąpniecie, a później przerażający ryk. Tak głośny, że ściany zadrżały. Herkar odwrócił się ku podniesionej bronie, nadal stał na środku jaskini, szergowie byli rozstawieni za jego plecami. Ryk narastał, był coraz bliżej, a później zamarł. Cisza stała się wręcz nie do zniesienia. Przeciął ją głuchy pomruk, a wtedy Arin zobaczyła, kto go wydał. Najpierw dostrzegła płonące wściekłością ślepia, a potem zakrzywione długie kły. Długie jak jej przedramię! Już takie kły widziała, tak samo jak płaską czaszkę. Bestia miała srebrzystoszarą sierść - nastroszona na karku, pokrywała ogromne cielsko. Potwór ruszył na zgiętych przednich łapach prosto na Herkara. Poruszał się wolno, czujnie, z pyskiem tuż przy ziemi, niemal rysując kłami podłoże. Zatrzymał się w odległości kilku kroków od szerga i przywarł do ziemi przednią częścią ciała. Długi, srebrzysty ogon kołysał się na boki, szorując po ziemi. Bestia wbiła pełne wściekłości ślepia w Herkara. Szerg stał bez ruchu, zakrwawiony, z włócznią w ręku, drugą wbitą tuż przy nodze. Arin miała nerwy napięte do granic wytrzymałości. A on? Jak się czuł, stojąc naprzeciwko okrutnego, drapieżnego stwora z piekła rodem? Czy każda istota, która stanie się jej bliska, musi odejść? Po co on stanął naprzeciwko srebrnoszarej bestii, prowokując ją zapachem krwi? A reszta szergów stoi z tyłu i tylko się przygląda? Bestia skoczyła. Zupełnie niespodziewanie, nie wykonując żadnego ostrzegawczego ruchu. Te kilka kroków, które dzieliło ją od szerga, pokonała jednym skokiem. On też ruszył do przodu, długie żeleźce wbiło się w srebrnoszare cielsko. Przerażający ryk wstrząsnął ścianami jaskini. Tuman kurzu uniósł się w powietrze - Herkar cofnął się, wykonując błyskawiczny ruch i wyrwał z ziemi drugą włócznię. Uskakując przed szarpiącą powietrze łapą, wskoczył bestii na kark. Włócznia przyszpiliła ją do ziemi, tak silnie, że trzasnęło złamane drzewce. A później błysnął miecz. Ostrze oddzieliło głowę o długich kłach od potężnego cielska. Arin widzi, jak Herkar zwija się w półobrocie i łapie następną włócznię, rzuconą przez Zatrana. Nie wie, po co jest mu potrzebna, przecież pozbawiona głowy srebrnoszara bestia leży w kałuży krwi, zakłuta, przyszpilona do ziemi. Błyszczą żółte ślepia w zakrwawionej twarzy. Herkar patrzy na nią. Uśmiecha się! Tylko przez chwilę. Jest czujny, szergowie otaczają go, podchodzą, zachodzą od tyłu. Warkot. Warkot Herkara, głuchy, pełen gniewu. Czarne stwory cofają się, tam gdzie kazał im stać, na wyznaczone pozycje. A później kolejny ryk wstrząsa ścianami jaskini. Jest wściekły, rozdzierający, pełen bólu. Arin już wie, po co Herkarowi następna włócznia. A on wbija żeleźce w ziemię i rusza krok do przodu, wyciąga miecz, jego ostrze również wbija w ziemię. Herkar sięga po nóż - długi nóż o szerokim ostrzu. Miecz tkwi w ziemi, tuż przy nodze. - Co on robi?! - Arin słyszy głos za plecami. Odwraca się, podnosi głowę. Zerd stoi tuż za nią, ma na sobie kolczugę, trzyma w ręku długą włócznię. - Zupełnie stracił rozum... - Arin nie słyszy dalszych słów, patrzy na podniesioną kratę, na srebrnoszarą sierść nastroszoną na potężnym karku. Bestia szarżuje na Herkara, nie podchodzi czujnie, nie zachodzi od tyłu. Jest wściekła. A on stoi na środku jaskini, tylko z długim nożem w ręku. Ogromne cielsko wpada na niego, on jednak uskakuje. Bestia siłą rozpędu uderza w skalną ścianę. Szergowie odskakują w ostatniej chwili na boki. Wściekły potwór odwraca się. Herkar jest tuż za nim. Kłapią długie kły, uzbrojone w pazury łapy szarpią powietrze, drapią ziemię. Arin widzi tylko tuman kurzu, srebrnoszare cielsko i fragment kolczugi. Słyszy rozdzierający ryk, dzikie wycie, a później skowyt. Bestia pada na ziemię, pręży się srebrne cielsko, przewraca z boku na bok, kotłując na ziemi razem z Herkarem. Nagle nieruchomieje, przykrywając szerga. Zerd zeskakuje ze skalnego uskoku, podbiega do splecionych ciał, w jednej łapie błyszczy obnażony miecz, w drugiej długi nóż. Jest czujny, spogląda na boki, patrzy gniewnym wzrokiem na szergów zbliżających się jak stado hien. Ostrzegawczy warkot wydobywa mu się z gardła. Czarne stwory cofają się, a on wbija nóż w ziemię, nadal trzyma miecz w ręku, i przewraca ciężkie cielsko. Żyje! - Arin oddycha z ulgą, gdy widzi wydobywającego się spod niego Herkara. Szerg podrywa się na nogi. Wraca razem z Zerdem. Kiedy są już przy skalnej półce, wskakuje na nią. Robi to z taką łatwością, tak lekko, że Arin nie może się nadziwić, jak potężne ciało potrafi się tak lekko poruszać. Ale przecież nie powinna się dziwić, widziała, jaki jest szybki, gdy uskakiwał przed srebrzystoszarym potworem. - Co ci strzeliło do głowy? Kto to widział stawać naprzeciwko tygrysa szablozębnego tylko z nożem w ręku? - warczy Zatran. - To szkolenie mięsa, a nie popis głupoty. Herkar nie odpowiada, siada przy niej, wprost na ziemi, obejmuje jej kolana, przyciska je do potężnego torsu i uśmiecha się. Arin nie patrzy na uwalaną czerwoną i czarną posoką suknię, patrzy w złote oczy Herkara. - Zgłupiał na starość - Zerd mówi do Zartana. - Mało brakowało, a ty też byś zgłupiał. Jesteś zły na niego, bo ci sprzątnął samicę sprzed nosa. Teraz widzisz, co straciłeś. - Co straciłem? - Zerd burknął. - Nagły przypływ głupoty? Na stare lata? Doświadczony wojownik, a walczy jak żółtodziób. Tylko po to, by przypodobać się samicy, pokazać, jaki jest dzieeelnyyy... To miało być szkolenie, a nie cyrk. - I było to szkolenie. - Z głupoty? - Nie Zerd. Nie nauczyli się tylko, jak najsprawniej zakłuć w pojedynkę tygrysa szablozębnego, nauczyli się również, że dobry wojownik, który kroczy przez lata Drogą Wojownika, potrafi zrobić to tylko nożem, uderzając prosto w serce. I czegoś więcej, najważniejszego - widząc zdziwioną minę Zerda, Zatran dokończył: - że walczyć w grupie nie znaczy rzucić się razem na ofiarę, że Herkar mógł polegać na swoim towarzyszu, na tobie Zerd, dlatego przeżył, inaczej, zanim wygrzebałby się spod tygrysa i stanął na równe nogi, rozerwaliby go na strzępy. ( powrót )
|