Tło ciemne
 
"Vadar zwany Skarkiem"

Krew buchała z rozerwanej tętnicy i wsiąkała w srebrzyste futro. Krew zaczęła płynąć z dłoni Skarka - vadar nie wiedział, że wbił w nią pazury. Uniósł wargę, odsłaniając kły. Głuchy warkot wydobywał mu się z gardła.
Warkot narastał. Bardzo wolno.
Akara nie miała tylko rozszarpanego gardła. Nagie ciało leżało na zakrwawionym futrze. Było w kawałkach. Bestia rozerwała go ostrymi jak brzytwa pazurami.
Warkot zaczął zamierać. Bardzo wolno. A kiedy zakończone szponami palce wyprostowały się, ucichł - z dużym wysiłkiem Skarkowi udało się opanować złość. Zrobiła to o jeden raz za dużo! - vadar pomyślał. Dość tego! Musiałem się opanować, bo rozerwałbym ją na strzępy, jak ONA zrobiła to z Akarą. Czas z tym skończyć, raz na zawsze!
Vadar ruszył do wyjścia z jaskini, gdzie miał legowisko, w którym naga Akara czekała na niego. Czekała, jednak nigdy się nie doczekała. Śmierć przyszła po nią i zanurzyła kły w smukłej szyi. Śmierć miała płonące wściekłością czerwone ślepia.

Czerwone ślepia patrzyły na Skarka z rozbawieniem. Vadar walczył z demonem - walczył ze sobą. Chciał ją rozszarpać, a nie mógł tego zrobić. Ona dobrze o tym wiedziała, dlatego się uśmiechała.
Stali naprzeciwko siebie: długowłosy vadar z białym pasem nastroszonej szczeciny, biegnącym od czoła do podstawy czaszki i ona - vadarka, jak on czarnowłosa z oczami połyskującymi niczym rubiny.
- Zrobiłaś to ostatni raz! - Skark ostrzegał. - Jeśli znajdę jeszcze jednego trupa, ty również powędrujesz do Krainy Umarłych.
- Zabiłbyś samicę, Skark? - uśmiech był jeszcze szerszy, a głos słodki niczym gorzkie migdały.
- Dlaczego to robisz?
- Ty dobrze wiesz, dlaczego.
- To do niczego nie prowadzi - spróbował przemówić jej do rozsądku, pomimo iż wiedział, że rozsądek niewiele miał tutaj do powiedzenia. - W ten sposób nie osiągniesz tego, czego pragniesz, Narinai.
- Tego, czego pragnę? Raczej: kogo pragnę. Mylisz się, Skark. Moje pragnienie rychło się spełni.
- Nawet się nie łudź. Myślisz, że ulegnę, bo będę miał już dosyć trupów moich kobiet? Krew nam vadarom nie dziwna, Narinai.
Zaczęła go obchodzić półkolem, ciągle się uśmiechając.
- Powiedziałam Starszyźnie, że jestem gotowa się z tobą złączy, S k a r k - wycedziła, gdy znalazła się za jego plecami.
- Co?! - nie wytrzymał, odwrócił się i złapał ją za ramiona.
- Szybki jesteś. Już mnie...
- Dosyć! Przestań kpić.
- Nie masz wyjścia - głos nie był już kpiący, tylko zimny jak woda w przerębli.
- Nie mam wyjścia? - puścił ją i nic już nie mówiąc oddalił się, najszybciej jak tylko mógł.
Skark nie zwlekał, gdyż wiedział, że Narinai jak każda vadarka była niesłychanie przebiegła i podstępna. Miała nad nim przewagę, bo była samicą. Nie mógł jej zabić, obojętnie, co by zrobiła. Zabić ją mogła tylko inna samica, ale Narinai była trudnym przeciwnikiem: piękna, okrutna i bezwzględna w dążeniu do celu, a zarazem sprytna. Postanowiła mieć go dla siebie, a na nieszczęście dla Skarka, on jej nie chciał, jednak teraz nie miał wyjścia. Narinai zrzekła się niezależności, aby go zdobyć, a vadarki tak rzadko godziły się ją utracić, że gdy się już na to decydowały, to one wybierały z kim chcą mieć potomstwo - Skark musiał ulec plemiennemu prawu. Vadar jednak wiedział, jak wymknąć się z oplatającej go lepkiej pajęczej sieci. Rzecz tylko w tym, by pajęczyca nie dowiedziała się o jego zamiarach, bo nie pozwoli mu się z niej wyślizgnąć, gdyż Narinai była niesłychanie przebiegła i podstępna... jak każda samica.

***
Bestia znieruchomiała. Przestała rwać mięso, gdy usłyszała zbliżającego się intruza. Kiedy szczęknęła krata, zadarła pysk do góry. Z kłów spłynęła krew i zabarwiła srebrzystoszare futro o czarnym nalocie, które pokrywało potężną klatkę piersiową. Pazury przestały szarpać, bestia stanęła na czterech łapach i wbiła czerwone ślepia w wysoką i szczupłą postać.
- Mistrz Krwi pragnie, byś przybył na ucztę - rzekł chudy stwór, zatrzymując się przy kracie, która dzieliła go od potwora.
Vurgl drżał. Stał przy grubych prętach, jednak bał się, pomimo że żadne stworzenie nie potrafiło rozerwać stalowej kraty, ale ochrona ta miała słabe punkty i on o tym wiedział. Pręty były osadzone w murze, a krata zamknięta zamkiem. Zamek może być już mocno przerdzewiały, a mur naruszony - vurgl myślał. Oczywiście przesadzał, gdyż co jak co, ale dzikiej bestii, która rozerwała na kawałki niewolnika, nie trzymano w byle jakim zamknięciu. Zbyt się jej obawiano i zbyt duży respekt wzbudzała swą nieujarzmioną siłą. Kości nieszczęśliwca zostały już niemal całe objedzone (bestia była nażarta), lecz w związku z tym zaproszenie na ucztę nietrafione (bestia nie była już głodna).
Potwór warknął. Vurgl odskoczył od kraty. Błysnęły długie kły. W uśmiechu! - chudy stwór uspokoił się. - Czego ja się boję?! On ma niezłą zabawę i kpi z mojego strachu.
- Mistrz Krwi czeka na ciebie - vurgl dokończył i odwrócił się na pięcie. Pochłonął go mrok panujący tunelu.

Vadar nie odrzucił zaproszenia. Nie chciał obrazić Mistrza Krwi. Przybył na ucztę, oczywiście po Przemianie, gdyż vurgle obawiali się potężnej drapieżnej bestii, która potrafiła rozerwać ciało ofiary na pół jednym ruchem pazurzastego łapska.
Długie, wąskie kły wysunęły się z tętnicy nosiciela. Mistrz Krwi podniósł głowę i popatrzył na wysokiego i dobrze zbudowanego stwora, który wszedł do jaskini. Ale on jest podobny do człowieka - vurgl pomyślał. I kto by przypuszczał, że jeszcze przed chwilą był ogromną dziką bestią. Gdyby nie czerwone ślepia, pazury i pas białej szczeciny, pomyślałbym, że to ludzka istota, ale rzadko który człowiek jest tak potężnie zbudowany i ma kły długie jak my, vurgle. Oczywiście przed Przemianą, bo po niej kły czerwonookiej bestii mają naprawdę imponujący rozmiar.
- Uczta - vadar parsknął pod nosem. Oni to nazywają ucztą! Zamiast żreć mięso, sączą krew jak pijawki. Skark rozglądnął się po wnętrzu jaskini, nie otrząsnął się jednak z obrzydzenia. Był już przyzwyczajony do widoku, jaki ujrzał. Chude stwory przyssawały się do niewolników, pijąc krew tętniącą jeszcze w żyłach. Dla długowłosego vadara ich łyse czaszki były szczególnie odrażające, a wyłupiaste oczy wyjątkowo blade, przy purpurowych ślepiach vadarek. Samice vurgli były łyse jak samce, przy wspaniałych włosach Akary... - Ale Akara zeszła z tego świata, Skark, przestań już o niej myśleć, bo tobie przyszło teraz patrzeć na sine i nabrzmiałe żyły pod cienką i bladą skórą (a fuj!).
- Zajmij przy mnie miejsce, vadarze - Mistrz Krwi skinął dłonią.
- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - Skark spoczął po prawicy Najważniejszego i Najznamienitszego Krwiopijcy.
- A jak myślisz? Jestem z ciebie zadowolony, znowu dostarczyłeś nam niczego sobie rozrywki. Poczęstuj się - Mistrz Krwi wskazał na niewolnika, którego właśnie do niego prowadzono.
- Jesteś tego pewien, Mistrzu?
- Masz rację, dostatecznie już nasyciłeś me oczy widokiem rozrywanych ciał...
- ...a tu nie jest rzeźnia, tylko sala biesiadna - Skark wszedł vurglowi w słowo i sięgnął po puchar, który mu podano.
- Wino!
- Myślisz, że my tylko pijemy krew, vadarze? A jakże, wino, i to wcale niepośledniego gatunku, sprowadzane z Południa i więcej warte niż wszyscy nosiciele, którzy znajdują się na tej "sali biesiadnej". Ale przestańmy już rozwodzić się nad zaletami równie jak krew szlachetnego trunku. Mam dla ciebie niespodziankę. Zdaje się, że będziesz musiał jeszcze bardziej się postarać, aby zadowolić me wysokie wymagania, bo znalazłem równie dobrego jak ty rzeźnika.
- Równie dobrego jak ja? Wybacz Mistrzu Krwi, ale ja takiego jeszcze nie spotkałem, gdyż to JA jestem najlepszy.
- Bo gdybyś spotkał, już byś nie chodził po tym świecie, S k a r k.
Zapomniałem, że on potrafi czytać w myślach - przemknęło vadarowi przez głowę. Muszę się pilnować.
- Rzeczywiście, zapomniałeś vadarze. Pozwalam ci zmierzyć się z nim tylko wtedy, kiedy on cię wyzwie, Skark! Bo ledwie usłyszałeś, że ktoś jest równie dobry jak ty, a już rzuciłbyś się na niego, by udowodnić sobie, że to ty jesteś najlepszy. A jak zarżniecie jeden drugiego, bo i tak się może zdarzyć, umrę z nudów, zanim nie znajdą mi równie krwiożerczych stworów jak wy.
- Jak my? Kim on jest?
- Trochę cierpliwości, vadarze. Wkrótce się dowiesz, bo będziecie walczyć razem przeciwko potworom, które mi ostatnio sprowadzono. Ale rozrywka rozrywką, przejdźmy do poważniejszych spraw. Złożyłem Waszej Starszyźnie pewną propozycję i czekam na odpowiedź.
- Propozycję? Bardzo ciekawe. Nie doszły mnie o tym żadne słuchy, a powinienem wiedzieć, bo Starszyzna...
- Jest głosem całego plemienia? Jaki ty jesteś vadarze naiwny. Władza ma swoje prawa, a ten kto ją posiada, nie lubi się nią dzielić, bo upija się nią mocniej niż winem czy krwią.
- Co to za propozycja?
- Chcemy, byście przystąpili z nami do wojny.
- Wojny?!
- Ten błysk w spojrzeniu! Zaiste, prawdziwy rzeźnik. Cieszy cię śmierć i zniszczenie...
- Jak was, inaczej siedzielibyście w tych swoich jaskiniach wydrążonych w górach i nie wychylali z nich nosa...
- Potrzebujemy przestrzeni życiowej, więcej nosicieli... Chociaż nasi przeciwnicy w tej wojnie są niejadalni.
- Niejadalni? Chyba raczej "niepijalni".
- Ale Wielki Stworzyciel dobrze zapłaci...
- Wy chcecie walczyć z Szerglvar! I to z ich najgorszym gatunkiem! Z Szindar. A przecież czarna krew szergów jest dla was trująca.
- Kwestia ceny, vadarze. Jak mówiłem, będziemy mieć z tej wojny inne korzyści. A mówię ci o tym tylko dlatego, bo dobrze rozrywasz nosicieli, a to mnie bawi, a więc skupmy się na zabawie.

***
Równie dobry rzeźnik jak ja! Powinienem od razu się domyślić, że krwiopijca mówił o wrażym pomiocie - o Czarnych Szerglvar! - Skark pomyślał, gdy tylko ujrzał żółtookiego stwora, który wkraczał przez podnoszoną kratę. Vadar nie zwracał uwagi na gwar, jaki się podniósł, kiedy stwór wszedł na arenę, a gwar był okrutny. Vurgle obu płci zasiadający na kamiennych ławach, które pięły się w górę i otaczały arenę, pokazywali sobie czarnego stwora palcami i piszczeli z uciechy cienkimi i wysokimi głosami. Jeszcze nigdy na piachu areny u vurgli żyjących u stóp Margun-Kandum nie wystąpił szerg, dlatego wzbudził on powszechne zainteresowanie. Wampiry z zaciekawieniem mu się przyglądały. Był równie wysoki i dobrze zbudowany jak vadar, jednak w przeciwieństwie do niemal nagiego Skarka miał na sobie kolczugę. Żółte ślepia ponuro błyszczały w smoliście czarnej twarzy. Długie, ciemne włosy o granatowym połysku luźno opadały na potężny kark. Szindar! Nie dość było krwiopijcy zwykłego szerga! On sprowadził Szindar! - Skark był wzburzony. Ale to nawet lepiej, zobaczymy Szindar, czy z ciebie tak dobry rzeźnik, jak o was chodzą słuchy.
Widząc, że vadar bacznie mu się przygląda, szerg błysnął w uśmiechu białymi zębami. Kły miał większe od Skarka, który pocieszył się, że przynajmniej długością pazurów tamtemu nie ustępował (oczywiście długie kły i pazury szerga były niczym do wielkości osiąganej przez vadara po Przemianie).
Skark przestał się przyglądać Szindar. Szczęknęła następna otwierana krata.
Zapadła cisza. Vadar i szerg czekali.
A później Skark srodze pożałował, że nie założył blach. Jesteś Szindar ode mnie mądrzejszy - pomyślał.
Pięć ogromnych szablozębnych tygrysów wyszło leniwym krokiem z ciemnego tunelu i wkroczyło na piasek areny. Nie spieszyły się, powoli i nieubłaganie zaczęły okrążać swe ofiary. Jak one leniwie zaczęły zachodzić ich od tyłu, tak leniwym ruchem Szindar wyciągnął miecz. Trzymał go sztychem do ziemi i uśmiechał się do Skarka. W vadarze zawrzało. - On z niego kpił! Szerg wyczuł jego strach, a może przejrzał myśli? Strach? Nie, na pewno nie strach, bo Skark nie bał się żadnej krwiożerczej bestii, gdyż sam nią był. Bał się tylko jednego: głupiej śmierci, a głupotą było nie założyć blach, gdy stawało się do walki z tygrysem szablozębnym. Szindar właśnie dawał mu do zrozumienia, że z tej zgubnej pewności siebie kpi...
Skoczyły. Wszystkie razem...
A wtedy wyłupiaste oczy vurgli zrobiły się jeszcze bardziej wyłupiaste. Widzowie krwawego widowiska nie mogli nadążyć, śledząc ruchy kotłujących się na arenie siedmiu bestii.
A później był jeden wielki ryk i skowyt.

Skark uskoczył. Łapa trafiła w próżnię. Zrobił półobrót. Kłapnęły kły, przecinając powietrze. Miecz zanurzył się w gardle płowej bestii. Rzężenie. Okropny ryk. Drugi tygrys zaatakował łapą. Skowyt i pył. Tańczące drobiny piasku. Łapa upadła w piach areny. Strumień posoki z odrąbanego członka zmieszał się z krwią buchającą z tętnicy. Znowu uderzenie mieczem. Wyjący z bólu tygrys zaczął szarpać łapami piasek. Rozdzierający ból. Pazury rwały plecy, rozrywały skórę, wyrywały płuca. Krew nie zdążyła spłynąć z poharatanych pleców, tak szybko vadar się odwrócił. Rozwarta paszcza zawisła nad nim. Tygrys nie zdążył kłapnąć kłami. Błysk odbił się od głowni. Miecz utkwił aż po rękojeść. Skark dostrzegł zaciśniętą na niej czarną łapę zakończoną ostrymi pazurami. I uśmiech - kpiący uśmiech Szindar.

Skark upadłby obok tygrysa szarpiącego w drgawkach piasek, podparł się jednak mieczem. Rozglądnął się dookoła - oczy zaczęły mu zachodzić mgłą. Pięć porąbanych ciał tygrysów leżało na złocistym piachu. Wspaniałe płowe furta były sklejone czerwoną posoką. Skark przejechał po plecach ręką i przysunął ją do twarzy. Była czerwona.
Charkot i cichy skowyt powoli zaczęły zamierać. Skark popatrzył na Szindar, który nad nim stał. Szerg miał wyraz pogardy na twarzy. Tłum wiwatował. Jest trzy do dwóch! - w Skarku zawrzało. Był lepszy, zaszlachtował trzy tygrysy, ja tylko dwa. Ja zaraz padnę, może zdechnę, a on stoi nade mną. Cały! Pazury tygrysów nawet go nie drasnęły! Nie drasnęły? Skark zauważył, że kolczuga na piersi żółtookiej bestii jest rozcięta i zaczyna się barwić czarną posoką Szerglvar - jak każdy szerg, ten Szindar miał czarną krew. On ma tylko powierzchowną ranę, kolczuga go ochroniła, a ja nie przeżyję - Skark myślał, kiedy zbawienne ciepło zaczęło się rozchodzić po całym ciele. Rozpoczęła się Przemiana. I całe szczęście - pomyślał - bo uratuje mi ona życie.
Skark zobaczył, jak szerg podchodzi do jednego z tygrysów. Chronioną przez folgi stopą przygniata mu pysk do ziemi i pochyla się. - Co on chce zrobić?... Szybko dostał odpowiedź. Szindar jednym ruchem pazurzastego łapska wyszarpał język z pyska tygrysa. Wyprostował się i przysunął zdobycz do czarnej twarzy. Wbił kły w różową masę... Skark stracił przytomność.

***
Skark siedział przy ognisku i patrzył spode łba na szerga. Szindar spoczął naprzeciwko, płonący ogień oddzielał go od vadara. Nic sobie nie robił z krzywego wzroku Skarka. Odrywał kłami kawał mięsa z piszczeli, którą przytrzymywał łapą. Mięso było surowe. Ani vadar, ani szerg nie raczyli opiekać na ogniu upolowanej zdobyczy. Skark dziwił się Czarnemu Szerglvar, że chciało mu się taszczyć ze sobą mięso, zamiast obgryźć trupa na miejscu. No cóż - vadar myślał - co rasa to obyczaj. Oni nie muszą żreć w pośpiechu, pochłaniając najpierw połacie tłuszczu dające najwięcej energii, wiedząc, że mają na karku innych krwiożerców, którzy mogą im odebrać upolowaną zdobycz. Nagle zawładnęła nim niepokojąca myśl: - A może oni są tak groźni, iż nie muszą się martwić, że większy drapieżca odbierze im zdobycz? A wtedy byłoby źle, bardzo źle. Te stwory są niesłychanie zabójcze, zdążyłem się już o tym dowiedzieć. Wykorzystał to, iż liżąc rany po ataku tygrysa, leżałem niemal bez życia i wkupił się w łaski krwiopijców, szlachtując na arenie. Teraz muszę się Mistrzowi Krwi przypomnieć. Nie będzie to trudne, bo szerg nie rozrywa ludzkich istot. Uważa, że jest do tej roboty zbyt dobry. Nie zna dobrze krwiopijców. Nie wie, że oni kochają oglądać takie jatki.
Skark zauważył, że szerg przestał obgryzać piszczel i wciąga powietrze w nozdrza, wsłuchując się w nocną ciszę.
Vadar popatrzył na niego pytającym wzrokiem, Szindar skinął głową. Poderwali się z ziemi. Błysnęły wyciągane z pochew miecze.

Zaatakowały najpierw szerga. Pierwszy stał im drodze. Nie opadły vadara, bo one zawsze polowały rzucając się chmarą na jedną ofiarę, a gdy dogorywała, konając od licznych ran, przypuszczały atak na następną. Skark stał przy ognisku i patrzył na szerga, który walczył z sargajami. Vadar nie ruszył się z miejsca, bo nawet gdyby chciał mu pomóc, tylko by zaszkodził. Mógł wbić miecz zamiast w latające stwory, w ich ofiarę. Lecz skrzydlate maszkary trafiły na ciężką kość do zgryzienia, gdyż to one stały się ofiarami żółtookiego drapieżcy.
Dobry jest, zbyt dobry - Skark myślał, patrząc na Szindar. Jeśli każdy Czarny Szerglvar jest tak dobry, lepiej z nimi nie prowadzić wojny, bo to czysta głupota.
Szerglvar poruszał się jak błyskawica. Szybkie cięcia mieczem stworzyły wokół niego ruchomą tarczę, a kolczuga dopełniała reszty. Jedna z maszkar nie miała szczęścia - zaplątała się szergowi we włosy. Wrzasnęła przeraźliwie. Pazurzasta łapa rozcięła ją niemal na pół. Na nic się zdały długie kły i zakrzywione ostre szpony, bo skrzydlate paskudy nie mogły nimi dosięgnąć ofiary.
Skark przestał się bezczynnie przyglądać, sięgnął po sieć, która leżała przy ognisku. W końcu po to tu przybyli. Mieli schwytać sargaję dla Mistrza Krwi, bo Najznamienitszy Krwiopijca zapragnął domowego pupilka - latającą paskudę. Nieważne jaką cenę przyjdzie mu zapłacić za tę drobną przyjemność. Karmić tak przemiłe zwierzątko ciałami nosicieli - to była dopiero przyjemność i rozrywka. Można oderwać się od obowiązków i czerpać przyjemność z obecności rozkosznego stworzonka.
Szerg kątem oka dostrzegł, że vadar zbliża się z siecią. Zacisnął łapę na gardle maszkary, która właśnie go zaatakowała. Sargaja chciała wbić pazury w żółte ślepia.
Kiedy vadar krępował sargaję siecią, Szindar go ubezpieczał. Wycinał latające stwory, które pragnęły ten zamiar udaremnić. Ataki rychło ustały. Martwe ciała skrzydlatych maszkar leżały dookoła szerga i vadara. Skark przyduszał sargaję do ziemi.
Szindar podszedł do ogniska. Otarł zakrwawiony miecz o udo. Schował go do pochwy i usiadł przy ogniu. Vadar do niego dołączył, rzucając na ziemię skrępowaną sargaję.
- Vurgle rychło powinni przybyć z klatką - zagadnął.
- Nie spieszyło ci się zbytnio - szerg warknął. - Zawsze za ciebie trzeba odwalać robotę, a ty potrafisz się tylko łasić do krwiopijcy.
- Zaraz do ciebie się połaszę! - vadar syknął i sięgnął po miecz.
- Tak ci spieszno zdechnąć, Skark? Spalasz się, dyszysz, gnębi cię to całymi dniami, nie pozwala zasnąć...
- Wyzwij mnie!
- Wyzwać? - żółte ślepia Szindar wbiły się w czerwone vadara. - To ja powiem, gdzie i kiedy, nie ty, S k a r k.
- Ja czekam...
- Na swoją śmierć, vadarze.
- To się jeszcze okaże. Byle rychło.

Vadar na to "rychło" musiał bardzo długo czekać. Szindar nie pozwolił się sprowokować, mimo że Skark bardzo się starał. Wszelkie próby zawiodły, szerg zdawał się być jak z kamienia. Żył tylko walkami na arenie. Tam dawał upust żądzy zabijania i to dawał skutecznie. Vadar musiał wzmóc wysiłki, aby nie zostać daleko w tyle w zdobywaniu przychylności Mistrza Krwi. Miał nadzieję, że krwiopijca zażąda, by walczył z szergiem, gdyż nie tylko walki pasjonowały ich gospodarza. Vurgle kochali zakłady, a stawki w nich były wysokie, ale zakłady vadara nie interesowały. Nawet nie wiedział, jak była obstawiana walka, do której właśnie stawał.
Skark minął ustępującą kratę. Tłum zaczął wiwatować, kiedy wkroczył na arenę, jemu było to obojętne. Z lekceważeniem popatrzył na mięso, które miał rozwlec po piachu: gromadę odzianych w skóry ludzkich istot, które dzierżyły w dłoniach miecze. A później znudzonym wzrokiem omiótł ławy otaczające arenę. Nagle zatrzymał wzrok w jednym punkcie. Nuda natychmiast znikła mu z twarzy.
Promienie słońca wpadały przez duży otwór w ogromnej jaskini, w której mieściła się arena z wykutymi w skale ławami. Oświetlały postać stojącą na głównej trybunie niedaleko krwiopijcy.
Światło przebijało przez zieloną szatę zdobioną złotem. Skark omal nie oblizał warg, patrząc na wspaniałe kształty. Samica w legowisku vurgli! Prawdziwa z krwi i kości, nie łysa i chuda poczwara o wyłupiastych oczach ropuchy. A on tak dawno nie miał kobiety. Tu, wśród vurgli, były tylko ich samice, a u siebie Narinai skutecznie udaremniała wszelkie próby zbliżenia do innej vadarki. Ale Narinai była daleko, a ta kobieta na wyciągnięcie ręki. Co prawda nie była vadarką, tylko ludzką istotą, ale miała, co potrzeba, a świadczyły o tym kształty, których nie mogła ukryć prześwitującą i zwiewna szata.
Gromada ludzi była przeszkodą, którą zlikwidował tak szybko jak się tylko dało. W końcu mięso rozrywał codziennie, a samicy długo nie miał... Powstrzymałby się przed położeniem na nią łapy w jednym przypadku: gdyby Szindar go wezwał, tylko to mogło go odwieść od wzięcia w posiadanie ludzkiej istoty.

Skark wkroczył na trybunę, na której zasiadał Mistrz Krwi. Nie zdziwił się, kiedy zauważył, że samica była przywiązana do kolumny - nosiciele nie przebywali wśród vurgli dobrowolnie. Podobała mu się. Co prawda nie patrzyła na niego rubinowymi oczami vadarek, ale miała coś w sobie, od razu to dostrzegł. Jej spojrzenie nie przypominało spojrzenia nosicieli, było harde. I takie... - przestał o niej myśleć, Mistrz właśnie mówił do niego, chwaląc za krwawe jatki, jakie urządził na arenie. Skark wykorzystał dobry humor krwiopijcy. Zażądał samicy dla siebie. Mistrz odmówił! Jemu! Odmówił zwycięscy z areny zwykłej ludzkiej samicy. Było to do krwiopijcy zupełnie niepodobne.
Skark dał wyraz rozdrażnieniu:
- Po co ona tutaj stoi? - z trudem powstrzymywał się od wybuchnięcia gniewem. - Najpierw mamisz mnie dorodną samica, a później mówisz: "Nie"?
- Ona tutaj nie stoi dla ciebie - krwiopijca był nieugięty.
- Mistrzu Krwi, odkąd to żałujesz zwykłej ludzkiej samicy zwycięzcy z areny? - Skark nie wytrzymał.
- Może ona nie jest taka zwykła?
Odpowiedź Mistrz Krwi zaskoczyła go. O co tutaj chodzi? - pomyślał. Czy przeczucie mnie nie myli? To harde spojrzenie. Skark postanowił uderzyć w czuły punkt krwiopijcy, który uważał się za niesłychanie szczodrego:
- Zwątpiłbym w twą hojność, gdybyś chciał płacić vadarowi tylko zwykłą samicą. Jak jest "niezwykła", to będzie wystarczająca zapłata za dzisiejszą walkę, ale pod warunkiem, iż jeszcze coś dorzucisz.
- Miecz.
Ona się odezwała! Miała śmiałość odezwać się w obecności Mistrza Krwi! Odważana albo niewyobrażalnie głupia - Skark stwierdził.
- Miecz płonący purpurowymi runami, ten, który Wielki Krwiopijca trzyma pod szlachetnymi nogami wielce paskudnego.
Vadar wybuchnął śmiechem, widząc zaskoczenie na twarzy Mistrza Krwi. - No nieźle, niesamowicie z niej harda sztuka, niesłychanie odważna, a zarazem niewymownie głupia. Będę mieć z nią niezłą zabawę.
Skark wyraził nadzieję, że skoro jest tak niezwykła, iż nie boi się Mistrza Krwi, nie będzie się bać również jego, a wtedy krwiopijca zgodził się mu ją oddać, lecz zaraz się zastrzegł:
- Jest twoja razem z mieczem, ale jeśli wystraszy się ciebie, vadarze, oddasz ją... razem z mieczem, bo jeśli nie jest niezwykła, nie będzie stanowić dostatecznej zapłaty, czyż nie? Aha, jeszcze jedno, oddasz ją w jednym kawałku! Wiesz, co mam na myśli.
- W jednym kawałku? Niech mu będzie. Postaram się nad sobą zapanować, co prawda nie jest to łatwe po Przemianie, ale powinno się udać.
Skark przystał na warunek Mistrza Krwi. Zatknął za pas tajemniczy miecz, na którym ludzkiej istocie tak bardzo zależało, że ryzykowała życiem, upominając się o niego. Gdy tylko vurgle odwiązały samicę od kolumny, zarzucił pożądane ciało na ramię.
Nie kopała nogami, ze związanymi na plecach rękami zwisała mu z ramienia. Poddała się bez walki! Ale czy słaba ludzka istota miała wybór? Słaba istota o hardym spojrzeniu. Już nie jesteś taka harda - vadar myślał, idąc tunelem, który ciągnął się pod areną.

Skark poczuł zadowolenie, gdy minął kolejną kratę, zatrzaskiwaną za nim z wielkim pośpiechem. Zaraz będę u siebie - myślał. U siebie? To za dużo powiedziane, ale siedzę już tak długo w legowisku vurgli, że zacząłem tak mówić. Całe szczęście, że mogę już opuścić wraży barłóg, tylko jeszcze ten szerg! Nareszcie, ostatnia zamknięta krata.
Skark wszedł do jaskini, w której miał legowisko. Ściągnął samicę z ramienia i położył na stosie miękkich futer. Kiedy kończył zapalać zatknięte na ścianach pochodnie, usłyszał żądanie:
- Rozwiąż mnie!
Odwrócił się i popatrzył na nią. Nic nie mówiąc, wyciągnął zza pasa intrygujący go miecz i zaczął mu się uważnie przyglądać.
Wzdłuż zbrocza biegły dziwne runy. Kiedy ręka Skarka, pokryta krwią ludzi, których ubił, zetknęła się z głownią, runy zapłonęły purpurą. - Nie, to niemożliwe! O co tutaj chodzi? Dlaczego jej tak zależało, by nie stracić go z oczu? I ten kształt! Miecz bez wątpienia opuścił kuźnię czarnych bestii, ale jest dla nich za mały. Czyżby został zrobiony specjalnie dla niej? Oderwał wzrok od miecza i popatrzył na samicę. Widząc wyraz pożądania malujący się na jej twarzy, zapytał:
- Pewnie miecz też chciałabyś dostać?
Kiwnęła głową.
Ale ona naiwna - pomyślał - albo uważa mnie za niespełna rozumu. Jak dostanie miecz w swe drobne łapki, zacznie mi nim machać przed nosem, a ja nie powstrzymam gniewu i rozerwę ją na strzępy. Próbował jej to wytłumaczyć, nie zrozumiała i na dodatek jeszcze zapytała: "Dlaczego?"!
- Bo jak mnie rozwścieczysz, machając mi nim przed moim nosem, mogę zrobić ci krzywdę - Skark uznał temat za zamknięty i już bez miecza w dłoni podszedł do samicy. Usiadł przy ludzkiej istocie i zajrzał jej w oczy. Miał rację, były niezwykłe: szarozielone, błyszczące... były takie... dzikie. Powiedział jej o tym. Zdziwiła się, że nazwał je "dzikimi", a później rozdrażniła, mówiąc, że nikt tej dzikości nie dostrzegał. - Nikt?! - jak ona może mnie, Skarka, porównywać do mięsa! Starał się panować nad sobą, zapytał, kto się w te dzikie oczy poza nim wpatrywał.
- Nie twoja sprawa.
- Co?! - przypadł do samicy i odsłonił kły. Odwróciła się od niego z lekceważeniem i położyła na brzuchu.
- Odwróć się! - zażądał, rozgniewany sprzeciwem.
- Nie będziesz mi mówić, co mam robić, ty sługusie vurgli!
Skark zapłonął. Głuchy warkot wydobył mu się z gardła Nie potrafił już powstrzymać wściekłości, poczuł rozlewające się po całym ciele ciepło. Zaczęła się Przemiana! Nie potrafił jej zatrzymać. A tak bardzo nie chciał zielonookiej samicy zrobić krzywdy...

Skark czuł przyjemne mrowienie, które biegło wzdłuż kręgosłupa i rozchodziło się na wszystkie strony. Patrzył na powiększające się pazury i krótką sierść pokrywającą łapy. Sierść stawała się coraz gęstsza i dłuższa. Dostrzegł ciemny nalot na końcach srebrzystoszarych włosów. Zaswędziały go zęby. Wiedział, co to znaczy, zaczęły wydłużać mu się kły. Opadł na cztery łapy i podwinął górną wargę, prezentując samicy imponujące uzębienie. Zapomniał, że to nie vadarka i taka prezentacja może w niej wzbudzić jeszcze większy strach, gdyż to, że się bała, nie budziło żadnych wątpliwości. Bo czy istniało stworzenie, które nie bało się vadara po Przemianie?
Kiedy ziemia przestała mu falować pod łapami, pozwolił, aby Przemiana się dopełniła. Pazury były dostatecznie długie i grube, dziąsła przestały swędzieć, mrowienie ustało. - Jeszcze tylko chwilka... - uszy. No, już po wszystkim.
Skark wstał i wyprostował potężne cielsko. Która vadarka nie straciłaby głowy dla tego ciała, dla krwistoczerwonych ślepi i srebrzystoszarej sierści z siwą pręgą, przechodzącą przez pysk aż do ogona? On takiej nie znał. Ale u stóp Skarka, na stosie futer, siedziała ludzka samica. Siedziała i bez słowa patrzyła na niego. Będzie krzyczeć, albo zemdleje ze strachu! A to go baaardzo... zdeeenerwuuuje... Ludzka istota nie krzyczała ani nie mdlała. Ciekawe... Jednak, jak mówił krwiopijca, jest "niezwykła".
Skark ponownie opadł na cztery łapy i położył się obok związanej samicy, przeciągając się leniwie, a wtedy ona próbowała mu się wymknąć. Nie pozwolił na to, przycisnął ją do futer łapą. Ach, ten zapach! Skark zaczął samicę obwąchiwać. Zapach drażnił nozdrza, bardzo intensywnie, aż czuł zawrót głowy. Nie mógł się powstrzymać. Przejechał jej językiem po policzku, zlizując słony pot ze skóry. Nie wyczuł w nim strachu! Coraz bardziej zaczęła mu się podobać. Bardzo podobać... Zapragnął się nią zabawić. Przewrócił się beztrosko na grzbiet. Wciągnął zielonooką samicę na siebie i objął przednimi łapami. Nie protestowała. I dobrze. Bo teraz już naprawdę bardzo nie chciał jej zrobić krzywdy. A to "bardzo" przełożyło się na rytm, który poczuł w piersi. Ciało znowu zaczęło mu pulsować! Krew krążyła coraz szybciej w żyłach. I znowu to ciepło, i mrowienie, i swędzące dziąsła. Kły były coraz mniejsze, futro krótsze, uszy zaczęły maleć. Ciało przestało falować, a ciepło po nim rozlewać. A wtedy Skark ją poczuł - gęste futro już nie oddzielało go od ciała samicy. Był nagi, a ona miała na sobie tylko cienką i krótką szatę, i patrzyła pięknymi szarozielonymi oczami. Bez strachu!
- Ty się nie bałaś!
- To za dużo powiedziane.
- Sługus vurgli? Nazwałaś mnie sługusem vurgli! - Skark był wzburzony, gdyż właśnie przypomniał sobie słowa, którymi doprowadziła go wściekłości, kiedy nieopatrznym zachowaniem sprowokowała Przemianę.
Kiwnęła głową i rzekła z wyrzutem:
- Zabijasz ludzi na arenie, dla ich zabawy.
O co jej chodzi? Co w tym złego? - Skark zupełnie samicy nie zrozumiał. Powiedział jej o tym i nic sobie nie robiąc z dąsów próbował przywrzeć do niej ustami. Nie udało się, uciekła przed nim. Nie był nachalny, położył głowę na futrze. Nie chciał jej spłoszyć. - Po co się spieszyć? Im dłużej będzie ją obłaskawiać, później dłużej będzie czerpać przyjemność. A prawdę mówiąc, przyjemność już zaczął odczuwać. Wystarczyło, że leżała na nim. Wpatrując się w zielone oczy, dobrze ją czuł. I coraz bardziej pragnął...
- Czy wy jesteście jak szergowie? - wylała mu na głowę kubeł zimnej wody. Skark poczuł się jak hartowana głownia miecza, z której z sykiem unosi się kłąb pary. Lecz w przeciwieństwie do głowni miecza... Skark zmiękł. Samica porównała go do czarnego pomiotu! I właśnie zaczęła mówić, że tak jak szergowie, którzy nie mają własnych samic, vadarowie muszą "wyciągać łapy" po nie swoją własność! Zielonooka istota właśnie zadawała kolejny cios:
- Nie potrafisz znaleźć samicy własnej rasy?
Skark tylko ciężko westchnął: - Samicy własnej rasy? Dobre sobie! Czy ona kiedykolwiek widziała vadarkę? Jak ta ludzka szara mysz może porównywać się do pięknych, okrutnych i dzikich vadarek? Na nieszczęście dla mnie, jedna taka zaborcza, bezwzględna i podstępna vadarka nie chce się odczepić. I na co mi przyszło? Muszę się zadowolić ludzką kobietą! Szarą myszą, która mówi, że mi ślina kapie z pyska, kiedy się do niej kleję!
Zdecydował się powiedzieć jej o diablicy, otworzył serce, wyrzucił dręczący go ból, a wtedy padł kolejny cios:
- Ty uciekasz przez nią! Dlatego wysługujesz się vurglom!
Tego było już Skarkowi za wiele. - Bez przesady! Aż tak źle ze mną nie jest, że uciekając przed diablicą w skórze pięknej kobiety wysługuję się vurglom. Nie dlatego tutaj jestem. A dlaczego? Tego nie mogę zielonookiej samicy powiedzieć... Ale, ale, ciosy tej istoty są celne, bo ona chce, by tak było. Nie daj się, Skark, wodzić za nos. Ona tylko odciąga od siebie twoją uwagę.
- Koniec gadania, przestań już odciągać... - nie dokończył, usłyszał, że jakiś vurgl podąża tunelem i podchodzi do kraty.
Zrzucił samicę z siebie, w jednej krótkiej chwili tracąc nią zainteresowanie.
Może to on? - myślał, gdy szedł tunelem, który prowadził do kraty. Nie, łudzę się. Już próbowałem wszystkiego, by go sprowokować. I nie wyszło. Nigdy się nie dowiem, który z nas jest lepszy.
Kiedy Skark znalazł się przy kracie, zawył z uciechy, słysząc słowa vurgla:
- Jesteś wyzwany.
- Nareszcie!
Skark ruszył z powrotem do legowiska. Musiał się do walki dobrze przygotować, drugi raz nie popełni tego samego błędu, jak wtedy, gdy omal nie zginął od pazurów tygrysa szablozębnego. Kusiło go, by walczyć z Szindar po Przemianie. Nie lubił nosić blach. Wiedział jednak, że nie miałby wtedy szans. Szerglvar zaszlachtowałby go, jak zrobił to z trzema tygrysami, kiedy pierwszy raz wystąpił na arenie.

Skark zakładał zbroję. Ciężko mu szło, bo nikt mu nie pomagał, a on nie miał do tego serca. Z blachami zawsze był kłopot, szczególnie, gdy zaczynała się Przemiana. Wtedy zaciśnięte ze skrupulatnością skórzane pasy pękały i trzeba było doprawiać nowe.
Samica zaczęła się dopytywać, z kim będzie walczyć. Skark był rozdrażniony. Chciał się skupić przed walką, a ona mu przeszkadzała, mówiąc, że skoro nakłada blachy, przyjdzie mu walczyć z trudnym przeciwnikiem. A zresztą, co ją to obchodzi?
- Pomogę ci, tylko mnie rozwiąż.
Niech ona się w końcu zamknie! Skark postanowił ją uciszyć:
- Przestań tyle gadać! Muszę się skupić.
- O! Rzeczywiście, baaarrrdzo trudny przeciwnik.
Czy vadarka, czy ludzka kobieta, wszystkie są takie same! Wścibskie i gadatliwe! I potrafią doprowadzić do białej gorączki... Uff!... Zrobione.
Skark wstał i już cały zakuty w blachy ruszył do ściany, przy której znajdowało się legowisko. Nawet nie wiedziałem, że przyda się do celu, do którego go teraz wykorzystam - pomyślał, podnosząc z ziemi łańcuch zwisający z obręczy zakotwionej w ścianie. Łańcuch był dla niego. Kiedy czuł niepohamowaną wściekłość, zatrzaskiwał zamek. A później mógł szarpać do woli. Zbyt był rozjuszony, by otworzyć skomplikowany mechanizm - skomplikowany dla dzikiej i bezmyślnej bestii, którą się od czasu do czasu stawał. Tym razem jednak łańcuch będzie mieć inne zastosowanie. W sam raz - Skark pomyślał, dobierając obręcz.
Podszedł z łańcuchem do samicy. Kiedy zaciskał obręcz na całkiem niczego sobie nodze, wściekła parę razy go kopnęła. Kopnięcia były celne, bolało. Ją zresztą też, kiedy goleń ześlizgnęła się ze zbroi. Dobrze, że nie wybiła sobie palców - Skark pomyślał.
- Dlaczego to robisz?! - usłyszał pełen wyrzutu głos.
- Czy ona tak czuje, czy tylko udaje? Ostrożnie, Skark. Harde spojrzenie i brak strachu przed vadarem, nawet po Przemianie, to nie przypadek. Ty zresztą od razu to zrozumiałeś, kiedy zobaczyłeś runy, które zapłonęły purpurą i głownię pijącą krew.
- Możesz zwodzić vurgli, ale nie mnie. Miecza wykutego przez kowala czarnych bestii nie nosi byle kto, ale za to cię rozwiążę - pocieszył ją.
Dotrzymał słowa, rozciął więzy, a miecz pijący krew zostawił poza zasięgiem łańcucha, który łączył zielonooką kobietę ze ścianą jaskini.
Skark zniknął w ciemnym tunelu.

Ciekawe, jak jest obstawiana ta walka - Skark myślał, wkraczając na arenę. Gwar, który dochodził z głębi korytarza, wybuchnął ze zdwojoną mocą. Szindar już na niego czekał. Skark popatrzył na szerga i zdziwił się. Na czarnej twarzy nie gościł, jak zazwyczaj, kpiący uśmiech. Szindar mierzył go ponurym i wściekłym wzrokiem. O co tutaj chodzi? - Skark był zdumiony. A później zdziwił się jeszcze bardziej: Mistrz Krwi wstał z trybuny (takie zachowanie nie było w zwyczaju krwiopijcy). Gwar natychmiast zamarł.
- Czarny Szerglvar upomniał się o twoją własność, vadarze - przemówił Mistrz Krwi. - On jej żąda dla siebie.
- Niech nie wyciąga łap po to, co nie jego - Skark warknął.
- Innej odpowiedzi nie spodziewałem się po tobie vadarze, on zresztą też. I kto by przypuszczał? Dwie bestie walczące o samicę. Nie tylko potraficie mnie zabawić, ale i rozbawić.
- Samicę?
- Ciemnowłosą samicę o zielonych oczach. Jestem ciekaw, czerep którego z was będzie wisieć nad moim łożem.
Niemożliwe! Tyle się starałem, by sięgnął po miecz, a on nic. A teraz? Wyzwał mnie z powodu ludzkiej samicy! Aż tak go zmogło?
- Zaczynajcie - krwiopijca usiadł.
Skark odwrócił się w stronę szerga, który wolnym ruchem wyciągnął miecz z pochwy. Nadal patrzył na niego ponurym i dzikim wzrokiem. Gdzie to kpiące spojrzenie i miecz trzymany niedbale sztychem do ziemi? - pomyślał Skark, kiedy wyciągał broń.
Szerg ruszył na niego. Pierwsze uderzenie, które Skark przyjął na głownię miecza, było zadane z taką furią i wściekłością, że zachwiał się na nogach. A później się tylko cofał, przyjmując potężne uderzenia. Jedno takie cięcie mogło rozpłatać na pół tygrysa szablozębnego - największego drapieżcę, jakiego vadar znał. Skark postanowił wykorzystać ślepą furię i wściekłość szerga. Jednak uniki i zwody zawiodły, Szindar nie dał się wytrącić z równowagi, czy nabić na podstawiony miecz. Wściekłość, którą płonął, była zarazem zimna i bezwzględna, a ponadto był zbyt doświadczonym rzeźnikiem, by nad nią nie panować.
Skark nie zdołał odbić kolejnego uderzenia. Stracił dech w piersiach. Potężny cios trafił w napierśnik. Blacha wygięła się, a miecz szerga w jednej chwili wyszczerbił.
Oszołomiony Skark nie mógł się bronić. Wyszczerbiona klinga wbiła się między blachy. Ból był okropny. Szindar pchnął jeszcze głębiej i przekręcił ostrze.
Skark padł na ziemię.
Szerg pochylił się nad leżącym na piachu śmiertelnie rannym vadarem. Tumult był okrutny. Vurgle domagali się więcej krwi. Chcieli zobaczyć śmierć, a on nie zamierzał im tej przyjemności odmówić. Struga krwi płynęła z pyska vadara, kiedy bezlitosne żółte ślepia zawisły nad nim.
- Zarż... nął... byle szerg... - vadar rzęził - ...dla jakieś.. sa...micy... co za głuu... piaa śmierć... - charkot zamarł.
- Ta JAKAŚ samica, to moja kobieta - Szinar wolnym ruchem wyciągnął zza pasa długi nóż o szerokim ostrzu. A wtedy Skark wszystko zrozumiał. Wiedział już, skąd pochodził płonący purpurowymi runami miecz. Miecz wykuty przez kowala Czarnych Szerglvar w kuźniach Tora-Kardar. I to harde spojrzenie, i brak strachu przed vadarem...
- A nie giniesz z ręki byle szerga - żółtooki rzeźnik kończył, przykładając ostrze do gardła vadara - tylko Wodza Wojennego Szindar. A co do głupiej śmierci... Ty musiałeś umrzeć, Skark. Rada Szindar wydała na ciebie wyrok. I Zorga - jednym szybkim ruchem szerg podciął vadarowi gardło. Przemiana Skarkowi już nie mogła w żaden sposób pomóc, gdyż właśnie stał się trupem. Coraz zimniejszym trupem.

Szerg wstał, otarł o udo długi nóż Szindar i zatknął za pas. Był to vadarowi winien. Nie zmiażdżył mu gardła, przygniatając do ziemi nagolenicą, nie rozszarpał tętnicy pazurami czy kłami, choć wiedział, że vurglom najbardziej podobałaby się śmierć zadana w ten sposób. Ale on nie był tutaj po to, by bawić wampiry. Miał zadanie do wykonania, jak Skark. Jego wysłała Rada Szindar, Skarka Starszyzna Vadarów. I oboje zrobili, co do nich należało: vadarzy nie przejdą przez ziemie Sępa z Orhan-dar i nie staną pod Tora-Kardar. Tajemnica kowala Czarnych Szerglvar pijącego krew z mieczy, które wykuł, jest bezpieczna. Mało brakowało a Mistrz Krwi poznałby ją, przez beztroskę właścicielki miecza. Właśnie, czas przełożyć Zielonooką przez kolano. Poszła za nim do barłogu vurgli i znowu wpakowała się w kłopoty, jak zawsze, i jak zawsze on ją musiał z nich wyciągać. Żywił tylko nadzieję, że zdążył, że vadar jej nie miał, bo jak miał, długo będzie na kolanie leżeć, a on jest wściekły, bo dręczy go niepewność. Ale zaraz będzie wiedział. Czy będzie? Ona mu nigdy tego nie powie. Tej jednej rzeczy były Wódz Wojenny, a obecnie Przedstawiciel Rady Szindar był pewien. Tak jak był pewien, że vadar zwany Skarkiem spieszył się do własnej śmierci. Vadar był dobrym rzeźnikiem, ale trafił na najlepszego wojownika pośród Czarnych Szerglvar. Zginął, bo nawet najlepszy rzeźnik kiedyś trafi na lepszego od siebie.

KONIEC
( góra )

  Powrót