| |
"Vadar zwany Skarkiem"
Krew
buchała z rozerwanej tętnicy i wsiąkała w srebrzyste futro. Krew zaczęła
płynąć z dłoni Skarka - vadar nie wiedział, że wbił w nią pazury. Uniósł
wargę, odsłaniając kły. Głuchy warkot wydobywał mu się z gardła.
Warkot narastał. Bardzo wolno.
Akara nie miała tylko rozszarpanego gardła. Nagie ciało leżało na zakrwawionym
futrze. Było w kawałkach. Bestia rozerwała go ostrymi jak brzytwa pazurami.
Warkot zaczął zamierać. Bardzo wolno. A kiedy zakończone szponami palce
wyprostowały się, ucichł - z dużym wysiłkiem Skarkowi udało się opanować
złość. Zrobiła to o jeden raz za dużo! - vadar pomyślał. Dość tego! Musiałem
się opanować, bo rozerwałbym ją na strzępy, jak ONA zrobiła to z Akarą.
Czas z tym skończyć, raz na zawsze!
Vadar ruszył do wyjścia z jaskini, gdzie miał legowisko, w którym naga
Akara czekała na niego. Czekała, jednak nigdy się nie doczekała. Śmierć
przyszła po nią i zanurzyła kły w smukłej szyi. Śmierć miała płonące wściekłością
czerwone ślepia.
Czerwone ślepia patrzyły na Skarka z rozbawieniem. Vadar walczył z demonem
- walczył ze sobą. Chciał ją rozszarpać, a nie mógł tego zrobić. Ona dobrze
o tym wiedziała, dlatego się uśmiechała.
Stali naprzeciwko siebie: długowłosy vadar z białym pasem nastroszonej
szczeciny, biegnącym od czoła do podstawy czaszki i ona - vadarka, jak
on czarnowłosa z oczami połyskującymi niczym rubiny.
- Zrobiłaś to ostatni raz! - Skark ostrzegał. - Jeśli znajdę jeszcze jednego
trupa, ty również powędrujesz do Krainy Umarłych.
- Zabiłbyś samicę, Skark? - uśmiech był jeszcze szerszy, a głos słodki
niczym gorzkie migdały.
- Dlaczego to robisz?
- Ty dobrze wiesz, dlaczego.
- To do niczego nie prowadzi - spróbował przemówić jej do rozsądku, pomimo
iż wiedział, że rozsądek niewiele miał tutaj do powiedzenia. - W ten sposób
nie osiągniesz tego, czego pragniesz, Narinai.
- Tego, czego pragnę? Raczej: kogo pragnę. Mylisz się, Skark. Moje pragnienie
rychło się spełni.
- Nawet się nie łudź. Myślisz, że ulegnę, bo będę miał już dosyć trupów
moich kobiet? Krew nam vadarom nie dziwna, Narinai.
Zaczęła go obchodzić półkolem, ciągle się uśmiechając.
- Powiedziałam Starszyźnie, że jestem gotowa się z tobą złączy, S k a
r k - wycedziła, gdy znalazła się za jego plecami.
- Co?! - nie wytrzymał, odwrócił się i złapał ją za ramiona.
- Szybki jesteś. Już mnie...
- Dosyć! Przestań kpić.
- Nie masz wyjścia - głos nie był już kpiący, tylko zimny jak woda w przerębli.
- Nie mam wyjścia? - puścił ją i nic już nie mówiąc oddalił się, najszybciej
jak tylko mógł.
Skark nie zwlekał, gdyż wiedział, że Narinai jak każda vadarka była niesłychanie
przebiegła i podstępna. Miała nad nim przewagę, bo była samicą. Nie mógł
jej zabić, obojętnie, co by zrobiła. Zabić ją mogła tylko inna samica,
ale Narinai była trudnym przeciwnikiem: piękna, okrutna i bezwzględna
w dążeniu do celu, a zarazem sprytna. Postanowiła mieć go dla siebie,
a na nieszczęście dla Skarka, on jej nie chciał, jednak teraz nie miał
wyjścia. Narinai zrzekła się niezależności, aby go zdobyć, a vadarki tak
rzadko godziły się ją utracić, że gdy się już na to decydowały, to one
wybierały z kim chcą mieć potomstwo - Skark musiał ulec plemiennemu prawu.
Vadar jednak wiedział, jak wymknąć się z oplatającej go lepkiej pajęczej
sieci. Rzecz tylko w tym, by pajęczyca nie dowiedziała się o jego zamiarach,
bo nie pozwoli mu się z niej wyślizgnąć, gdyż Narinai była niesłychanie
przebiegła i podstępna... jak każda samica.
***
Bestia znieruchomiała. Przestała rwać mięso, gdy usłyszała zbliżającego
się intruza. Kiedy szczęknęła krata, zadarła pysk do góry. Z kłów spłynęła
krew i zabarwiła srebrzystoszare futro o czarnym nalocie, które pokrywało
potężną klatkę piersiową. Pazury przestały szarpać, bestia stanęła na
czterech łapach i wbiła czerwone ślepia w wysoką i szczupłą postać.
- Mistrz Krwi pragnie, byś przybył na ucztę - rzekł chudy stwór, zatrzymując
się przy kracie, która dzieliła go od potwora.
Vurgl drżał. Stał przy grubych prętach, jednak bał się, pomimo że żadne
stworzenie nie potrafiło rozerwać stalowej kraty, ale ochrona ta miała
słabe punkty i on o tym wiedział. Pręty były osadzone w murze, a krata
zamknięta zamkiem. Zamek może być już mocno przerdzewiały, a mur naruszony
- vurgl myślał. Oczywiście przesadzał, gdyż co jak co, ale dzikiej bestii,
która rozerwała na kawałki niewolnika, nie trzymano w byle jakim zamknięciu.
Zbyt się jej obawiano i zbyt duży respekt wzbudzała swą nieujarzmioną
siłą. Kości nieszczęśliwca zostały już niemal całe objedzone (bestia
była nażarta), lecz w związku z tym zaproszenie na ucztę nietrafione
(bestia nie była już głodna).
Potwór warknął. Vurgl odskoczył od kraty. Błysnęły długie kły. W uśmiechu!
- chudy stwór uspokoił się. - Czego ja się boję?! On ma niezłą zabawę
i kpi z mojego strachu.
- Mistrz Krwi czeka na ciebie - vurgl dokończył i odwrócił się na pięcie.
Pochłonął go mrok panujący tunelu.
Vadar nie odrzucił zaproszenia. Nie chciał obrazić Mistrza Krwi. Przybył
na ucztę, oczywiście po Przemianie, gdyż vurgle obawiali się potężnej
drapieżnej bestii, która potrafiła rozerwać ciało ofiary na pół jednym
ruchem pazurzastego łapska.
Długie, wąskie kły wysunęły się z tętnicy nosiciela. Mistrz Krwi podniósł
głowę i popatrzył na wysokiego i dobrze zbudowanego stwora, który wszedł
do jaskini. Ale on jest podobny do człowieka - vurgl pomyślał. I kto
by przypuszczał, że jeszcze przed chwilą był ogromną dziką bestią. Gdyby
nie czerwone ślepia, pazury i pas białej szczeciny, pomyślałbym, że
to ludzka istota, ale rzadko który człowiek jest tak potężnie zbudowany
i ma kły długie jak my, vurgle. Oczywiście przed Przemianą, bo po niej
kły czerwonookiej bestii mają naprawdę imponujący rozmiar.
- Uczta - vadar parsknął pod nosem. Oni to nazywają ucztą! Zamiast żreć
mięso, sączą krew jak pijawki. Skark rozglądnął się po wnętrzu jaskini,
nie otrząsnął się jednak z obrzydzenia. Był już przyzwyczajony do widoku,
jaki ujrzał. Chude stwory przyssawały się do niewolników, pijąc krew
tętniącą jeszcze w żyłach. Dla długowłosego vadara ich łyse czaszki
były szczególnie odrażające, a wyłupiaste oczy wyjątkowo blade, przy
purpurowych ślepiach vadarek. Samice vurgli były łyse jak samce, przy
wspaniałych włosach Akary... - Ale Akara zeszła z tego świata, Skark,
przestań już o niej myśleć, bo tobie przyszło teraz patrzeć na sine
i nabrzmiałe żyły pod cienką i bladą skórą (a fuj!).
- Zajmij przy mnie miejsce, vadarze - Mistrz Krwi skinął dłonią.
- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - Skark spoczął po prawicy Najważniejszego
i Najznamienitszego Krwiopijcy.
- A jak myślisz? Jestem z ciebie zadowolony, znowu dostarczyłeś nam
niczego sobie rozrywki. Poczęstuj się - Mistrz Krwi wskazał na niewolnika,
którego właśnie do niego prowadzono.
- Jesteś tego pewien, Mistrzu?
- Masz rację, dostatecznie już nasyciłeś me oczy widokiem rozrywanych
ciał...
- ...a tu nie jest rzeźnia, tylko sala biesiadna - Skark wszedł vurglowi
w słowo i sięgnął po puchar, który mu podano.
- Wino!
- Myślisz, że my tylko pijemy krew, vadarze? A jakże, wino, i to wcale
niepośledniego gatunku, sprowadzane z Południa i więcej warte niż wszyscy
nosiciele, którzy znajdują się na tej "sali biesiadnej". Ale
przestańmy już rozwodzić się nad zaletami równie jak krew szlachetnego
trunku. Mam dla ciebie niespodziankę. Zdaje się, że będziesz musiał
jeszcze bardziej się postarać, aby zadowolić me wysokie wymagania, bo
znalazłem równie dobrego jak ty rzeźnika.
- Równie dobrego jak ja? Wybacz Mistrzu Krwi, ale ja takiego jeszcze
nie spotkałem, gdyż to JA jestem najlepszy.
- Bo gdybyś spotkał, już byś nie chodził po tym świecie, S k a r k.
Zapomniałem, że on potrafi czytać w myślach - przemknęło vadarowi przez
głowę. Muszę się pilnować.
- Rzeczywiście, zapomniałeś vadarze. Pozwalam ci zmierzyć się z nim
tylko wtedy, kiedy on cię wyzwie, Skark! Bo ledwie usłyszałeś, że ktoś
jest równie dobry jak ty, a już rzuciłbyś się na niego, by udowodnić
sobie, że to ty jesteś najlepszy. A jak zarżniecie jeden drugiego, bo
i tak się może zdarzyć, umrę z nudów, zanim nie znajdą mi równie krwiożerczych
stworów jak wy.
- Jak my? Kim on jest?
- Trochę cierpliwości, vadarze. Wkrótce się dowiesz, bo będziecie walczyć
razem przeciwko potworom, które mi ostatnio sprowadzono. Ale rozrywka
rozrywką, przejdźmy do poważniejszych spraw. Złożyłem Waszej Starszyźnie
pewną propozycję i czekam na odpowiedź.
- Propozycję? Bardzo ciekawe. Nie doszły mnie o tym żadne słuchy, a
powinienem wiedzieć, bo Starszyzna...
- Jest głosem całego plemienia? Jaki ty jesteś vadarze naiwny. Władza
ma swoje prawa, a ten kto ją posiada, nie lubi się nią dzielić, bo upija
się nią mocniej niż winem czy krwią.
- Co to za propozycja?
- Chcemy, byście przystąpili z nami do wojny.
- Wojny?!
- Ten błysk w spojrzeniu! Zaiste, prawdziwy rzeźnik. Cieszy cię śmierć
i zniszczenie...
- Jak was, inaczej siedzielibyście w tych swoich jaskiniach wydrążonych
w górach i nie wychylali z nich nosa...
- Potrzebujemy przestrzeni życiowej, więcej nosicieli... Chociaż nasi
przeciwnicy w tej wojnie są niejadalni.
- Niejadalni? Chyba raczej "niepijalni".
- Ale Wielki Stworzyciel dobrze zapłaci...
- Wy chcecie walczyć z Szerglvar! I to z ich najgorszym gatunkiem! Z
Szindar. A przecież czarna krew szergów jest dla was trująca.
- Kwestia ceny, vadarze. Jak mówiłem, będziemy mieć z tej wojny inne
korzyści. A mówię ci o tym tylko dlatego, bo dobrze rozrywasz nosicieli,
a to mnie bawi, a więc skupmy się na zabawie.
***
Równie dobry rzeźnik jak ja! Powinienem od razu się domyślić, że krwiopijca
mówił o wrażym pomiocie - o Czarnych Szerglvar! - Skark pomyślał, gdy
tylko ujrzał żółtookiego stwora, który wkraczał przez podnoszoną kratę.
Vadar nie zwracał uwagi na gwar, jaki się podniósł, kiedy stwór wszedł
na arenę, a gwar był okrutny. Vurgle obu płci zasiadający na kamiennych
ławach, które pięły się w górę i otaczały arenę, pokazywali sobie czarnego
stwora palcami i piszczeli z uciechy cienkimi i wysokimi głosami. Jeszcze
nigdy na piachu areny u vurgli żyjących u stóp Margun-Kandum nie wystąpił
szerg, dlatego wzbudził on powszechne zainteresowanie. Wampiry z zaciekawieniem
mu się przyglądały. Był równie wysoki i dobrze zbudowany jak vadar,
jednak w przeciwieństwie do niemal nagiego Skarka miał na sobie kolczugę.
Żółte ślepia ponuro błyszczały w smoliście czarnej twarzy. Długie, ciemne
włosy o granatowym połysku luźno opadały na potężny kark. Szindar! Nie
dość było krwiopijcy zwykłego szerga! On sprowadził Szindar! - Skark
był wzburzony. Ale to nawet lepiej, zobaczymy Szindar, czy z ciebie
tak dobry rzeźnik, jak o was chodzą słuchy.
Widząc, że vadar bacznie mu się przygląda, szerg błysnął w uśmiechu
białymi zębami. Kły miał większe od Skarka, który pocieszył się, że
przynajmniej długością pazurów tamtemu nie ustępował (oczywiście długie
kły i pazury szerga były niczym do wielkości osiąganej przez vadara
po Przemianie).
Skark przestał się przyglądać Szindar. Szczęknęła następna otwierana
krata.
Zapadła cisza. Vadar i szerg czekali.
A później Skark srodze pożałował, że nie założył blach. Jesteś Szindar
ode mnie mądrzejszy - pomyślał.
Pięć ogromnych szablozębnych tygrysów wyszło leniwym krokiem z ciemnego
tunelu i wkroczyło na piasek areny. Nie spieszyły się, powoli i nieubłaganie
zaczęły okrążać swe ofiary. Jak one leniwie zaczęły zachodzić ich od
tyłu, tak leniwym ruchem Szindar wyciągnął miecz. Trzymał go sztychem
do ziemi i uśmiechał się do Skarka. W vadarze zawrzało. - On z niego
kpił! Szerg wyczuł jego strach, a może przejrzał myśli? Strach? Nie,
na pewno nie strach, bo Skark nie bał się żadnej krwiożerczej bestii,
gdyż sam nią był. Bał się tylko jednego: głupiej śmierci, a głupotą
było nie założyć blach, gdy stawało się do walki z tygrysem szablozębnym.
Szindar właśnie dawał mu do zrozumienia, że z tej zgubnej pewności siebie
kpi...
Skoczyły. Wszystkie razem...
A wtedy wyłupiaste oczy vurgli zrobiły się jeszcze bardziej wyłupiaste.
Widzowie krwawego widowiska nie mogli nadążyć, śledząc ruchy kotłujących
się na arenie siedmiu bestii.
A później był jeden wielki ryk i skowyt.
Skark uskoczył. Łapa trafiła w próżnię. Zrobił półobrót. Kłapnęły kły,
przecinając powietrze. Miecz zanurzył się w gardle płowej bestii. Rzężenie.
Okropny ryk. Drugi tygrys zaatakował łapą. Skowyt i pył. Tańczące drobiny
piasku. Łapa upadła w piach areny. Strumień posoki z odrąbanego członka
zmieszał się z krwią buchającą z tętnicy. Znowu uderzenie mieczem. Wyjący
z bólu tygrys zaczął szarpać łapami piasek. Rozdzierający ból. Pazury
rwały plecy, rozrywały skórę, wyrywały płuca. Krew nie zdążyła spłynąć
z poharatanych pleców, tak szybko vadar się odwrócił. Rozwarta paszcza
zawisła nad nim. Tygrys nie zdążył kłapnąć kłami. Błysk odbił się od
głowni. Miecz utkwił aż po rękojeść. Skark dostrzegł zaciśniętą na niej
czarną łapę zakończoną ostrymi pazurami. I uśmiech - kpiący uśmiech
Szindar.
Skark upadłby obok tygrysa szarpiącego w drgawkach piasek, podparł się
jednak mieczem. Rozglądnął się dookoła - oczy zaczęły mu zachodzić mgłą.
Pięć porąbanych ciał tygrysów leżało na złocistym piachu. Wspaniałe
płowe furta były sklejone czerwoną posoką. Skark przejechał po plecach
ręką i przysunął ją do twarzy. Była czerwona.
Charkot i cichy skowyt powoli zaczęły zamierać. Skark popatrzył na Szindar,
który nad nim stał. Szerg miał wyraz pogardy na twarzy. Tłum wiwatował.
Jest trzy do dwóch! - w Skarku zawrzało. Był lepszy, zaszlachtował trzy
tygrysy, ja tylko dwa. Ja zaraz padnę, może zdechnę, a on stoi nade
mną. Cały! Pazury tygrysów nawet go nie drasnęły! Nie drasnęły? Skark
zauważył, że kolczuga na piersi żółtookiej bestii jest rozcięta i zaczyna
się barwić czarną posoką Szerglvar - jak każdy szerg, ten Szindar miał
czarną krew. On ma tylko powierzchowną ranę, kolczuga go ochroniła,
a ja nie przeżyję - Skark myślał, kiedy zbawienne ciepło zaczęło się
rozchodzić po całym ciele. Rozpoczęła się Przemiana. I całe szczęście
- pomyślał - bo uratuje mi ona życie.
Skark zobaczył, jak szerg podchodzi do jednego z tygrysów. Chronioną
przez folgi stopą przygniata mu pysk do ziemi i pochyla się. - Co on
chce zrobić?... Szybko dostał odpowiedź. Szindar jednym ruchem pazurzastego
łapska wyszarpał język z pyska tygrysa. Wyprostował się i przysunął
zdobycz do czarnej twarzy. Wbił kły w różową masę... Skark stracił przytomność.
***
Skark siedział przy ognisku i patrzył spode łba na szerga. Szindar spoczął
naprzeciwko, płonący ogień oddzielał go od vadara. Nic sobie nie robił
z krzywego wzroku Skarka. Odrywał kłami kawał mięsa z piszczeli, którą
przytrzymywał łapą. Mięso było surowe. Ani vadar, ani szerg nie raczyli
opiekać na ogniu upolowanej zdobyczy. Skark dziwił się Czarnemu Szerglvar,
że chciało mu się taszczyć ze sobą mięso, zamiast obgryźć trupa na miejscu.
No cóż - vadar myślał - co rasa to obyczaj. Oni nie muszą żreć w pośpiechu,
pochłaniając najpierw połacie tłuszczu dające najwięcej energii, wiedząc,
że mają na karku innych krwiożerców, którzy mogą im odebrać upolowaną
zdobycz. Nagle zawładnęła nim niepokojąca myśl: - A może oni są tak
groźni, iż nie muszą się martwić, że większy drapieżca odbierze im zdobycz?
A wtedy byłoby źle, bardzo źle. Te stwory są niesłychanie zabójcze,
zdążyłem się już o tym dowiedzieć. Wykorzystał to, iż liżąc rany po
ataku tygrysa, leżałem niemal bez życia i wkupił się w łaski krwiopijców,
szlachtując na arenie. Teraz muszę się Mistrzowi Krwi przypomnieć. Nie
będzie to trudne, bo szerg nie rozrywa ludzkich istot. Uważa, że jest
do tej roboty zbyt dobry. Nie zna dobrze krwiopijców. Nie wie, że oni
kochają oglądać takie jatki.
Skark zauważył, że szerg przestał obgryzać piszczel i wciąga powietrze
w nozdrza, wsłuchując się w nocną ciszę.
Vadar popatrzył na niego pytającym wzrokiem, Szindar skinął głową. Poderwali
się z ziemi. Błysnęły wyciągane z pochew miecze.
Zaatakowały najpierw szerga. Pierwszy stał im drodze. Nie opadły vadara,
bo one zawsze polowały rzucając się chmarą na jedną ofiarę, a gdy dogorywała,
konając od licznych ran, przypuszczały atak na następną. Skark stał
przy ognisku i patrzył na szerga, który walczył z sargajami. Vadar nie
ruszył się z miejsca, bo nawet gdyby chciał mu pomóc, tylko by zaszkodził.
Mógł wbić miecz zamiast w latające stwory, w ich ofiarę. Lecz skrzydlate
maszkary trafiły na ciężką kość do zgryzienia, gdyż to one stały się
ofiarami żółtookiego drapieżcy.
Dobry jest, zbyt dobry - Skark myślał, patrząc na Szindar. Jeśli każdy
Czarny Szerglvar jest tak dobry, lepiej z nimi nie prowadzić wojny,
bo to czysta głupota.
Szerglvar poruszał się jak błyskawica. Szybkie cięcia mieczem stworzyły
wokół niego ruchomą tarczę, a kolczuga dopełniała reszty. Jedna z maszkar
nie miała szczęścia - zaplątała się szergowi we włosy. Wrzasnęła przeraźliwie.
Pazurzasta łapa rozcięła ją niemal na pół. Na nic się zdały długie kły
i zakrzywione ostre szpony, bo skrzydlate paskudy nie mogły nimi dosięgnąć
ofiary.
Skark przestał się bezczynnie przyglądać, sięgnął po sieć, która leżała
przy ognisku. W końcu po to tu przybyli. Mieli schwytać sargaję dla
Mistrza Krwi, bo Najznamienitszy Krwiopijca zapragnął domowego pupilka
- latającą paskudę. Nieważne jaką cenę przyjdzie mu zapłacić za tę drobną
przyjemność. Karmić tak przemiłe zwierzątko ciałami nosicieli - to była
dopiero przyjemność i rozrywka. Można oderwać się od obowiązków i czerpać
przyjemność z obecności rozkosznego stworzonka.
Szerg kątem oka dostrzegł, że vadar zbliża się z siecią. Zacisnął łapę
na gardle maszkary, która właśnie go zaatakowała. Sargaja chciała wbić
pazury w żółte ślepia.
Kiedy vadar krępował sargaję siecią, Szindar go ubezpieczał. Wycinał
latające stwory, które pragnęły ten zamiar udaremnić. Ataki rychło ustały.
Martwe ciała skrzydlatych maszkar leżały dookoła szerga i vadara. Skark
przyduszał sargaję do ziemi.
Szindar podszedł do ogniska. Otarł zakrwawiony miecz o udo. Schował
go do pochwy i usiadł przy ogniu. Vadar do niego dołączył, rzucając
na ziemię skrępowaną sargaję.
- Vurgle rychło powinni przybyć z klatką - zagadnął.
- Nie spieszyło ci się zbytnio - szerg warknął. - Zawsze za ciebie trzeba
odwalać robotę, a ty potrafisz się tylko łasić do krwiopijcy.
- Zaraz do ciebie się połaszę! - vadar syknął i sięgnął po miecz.
- Tak ci spieszno zdechnąć, Skark? Spalasz się, dyszysz, gnębi cię to
całymi dniami, nie pozwala zasnąć...
- Wyzwij mnie!
- Wyzwać? - żółte ślepia Szindar wbiły się w czerwone vadara. - To ja
powiem, gdzie i kiedy, nie ty, S k a r k.
- Ja czekam...
- Na swoją śmierć, vadarze.
- To się jeszcze okaże. Byle rychło.
Vadar na to "rychło" musiał bardzo długo czekać. Szindar
nie pozwolił się sprowokować, mimo że Skark bardzo się starał. Wszelkie
próby zawiodły, szerg zdawał się być jak z kamienia. Żył tylko walkami
na arenie. Tam dawał upust żądzy zabijania i to dawał skutecznie. Vadar
musiał wzmóc wysiłki, aby nie zostać daleko w tyle w zdobywaniu przychylności
Mistrza Krwi. Miał nadzieję, że krwiopijca zażąda, by walczył z szergiem,
gdyż nie tylko walki pasjonowały ich gospodarza. Vurgle kochali zakłady,
a stawki w nich były wysokie, ale zakłady vadara nie interesowały. Nawet
nie wiedział, jak była obstawiana walka, do której właśnie stawał.
Skark minął ustępującą kratę. Tłum zaczął wiwatować, kiedy wkroczył
na arenę, jemu było to obojętne. Z lekceważeniem popatrzył na mięso,
które miał rozwlec po piachu: gromadę odzianych w skóry ludzkich istot,
które dzierżyły w dłoniach miecze. A później znudzonym wzrokiem omiótł
ławy otaczające arenę. Nagle zatrzymał wzrok w jednym punkcie. Nuda
natychmiast znikła mu z twarzy.
Promienie słońca wpadały przez duży otwór w ogromnej jaskini, w której
mieściła się arena z wykutymi w skale ławami. Oświetlały postać stojącą
na głównej trybunie niedaleko krwiopijcy.
Światło przebijało przez zieloną szatę zdobioną złotem. Skark omal nie
oblizał warg, patrząc na wspaniałe kształty. Samica w legowisku vurgli!
Prawdziwa z krwi i kości, nie łysa i chuda poczwara o wyłupiastych oczach
ropuchy. A on tak dawno nie miał kobiety. Tu, wśród vurgli, były tylko
ich samice, a u siebie Narinai skutecznie udaremniała wszelkie próby
zbliżenia do innej vadarki. Ale Narinai była daleko, a ta kobieta na
wyciągnięcie ręki. Co prawda nie była vadarką, tylko ludzką istotą,
ale miała, co potrzeba, a świadczyły o tym kształty, których nie mogła
ukryć prześwitującą i zwiewna szata.
Gromada ludzi była przeszkodą, którą zlikwidował tak szybko jak się
tylko dało. W końcu mięso rozrywał codziennie, a samicy długo nie miał...
Powstrzymałby się przed położeniem na nią łapy w jednym przypadku: gdyby
Szindar go wezwał, tylko to mogło go odwieść od wzięcia w posiadanie
ludzkiej istoty.
Skark wkroczył na trybunę, na której zasiadał Mistrz Krwi. Nie zdziwił
się, kiedy zauważył, że samica była przywiązana do kolumny - nosiciele
nie przebywali wśród vurgli dobrowolnie. Podobała mu się. Co prawda
nie patrzyła na niego rubinowymi oczami vadarek, ale miała coś w sobie,
od razu to dostrzegł. Jej spojrzenie nie przypominało spojrzenia nosicieli,
było harde. I takie... - przestał o niej myśleć, Mistrz właśnie mówił
do niego, chwaląc za krwawe jatki, jakie urządził na arenie. Skark wykorzystał
dobry humor krwiopijcy. Zażądał samicy dla siebie. Mistrz odmówił! Jemu!
Odmówił zwycięscy z areny zwykłej ludzkiej samicy. Było to do krwiopijcy
zupełnie niepodobne.
Skark dał wyraz rozdrażnieniu:
- Po co ona tutaj stoi? - z trudem powstrzymywał się od wybuchnięcia
gniewem. - Najpierw mamisz mnie dorodną samica, a później mówisz: "Nie"?
- Ona tutaj nie stoi dla ciebie - krwiopijca był nieugięty.
- Mistrzu Krwi, odkąd to żałujesz zwykłej ludzkiej samicy zwycięzcy
z areny? - Skark nie wytrzymał.
- Może ona nie jest taka zwykła?
Odpowiedź Mistrz Krwi zaskoczyła go. O co tutaj chodzi? - pomyślał.
Czy przeczucie mnie nie myli? To harde spojrzenie. Skark postanowił
uderzyć w czuły punkt krwiopijcy, który uważał się za niesłychanie szczodrego:
- Zwątpiłbym w twą hojność, gdybyś chciał płacić vadarowi tylko zwykłą
samicą. Jak jest "niezwykła", to będzie wystarczająca zapłata
za dzisiejszą walkę, ale pod warunkiem, iż jeszcze coś dorzucisz.
- Miecz.
Ona się odezwała! Miała śmiałość odezwać się w obecności Mistrza Krwi!
Odważana albo niewyobrażalnie głupia - Skark stwierdził.
- Miecz płonący purpurowymi runami, ten, który Wielki Krwiopijca trzyma
pod szlachetnymi nogami wielce paskudnego.
Vadar wybuchnął śmiechem, widząc zaskoczenie na twarzy Mistrza Krwi.
- No nieźle, niesamowicie z niej harda sztuka, niesłychanie odważna,
a zarazem niewymownie głupia. Będę mieć z nią niezłą zabawę.
Skark wyraził nadzieję, że skoro jest tak niezwykła, iż nie boi się
Mistrza Krwi, nie będzie się bać również jego, a wtedy krwiopijca zgodził
się mu ją oddać, lecz zaraz się zastrzegł:
- Jest twoja razem z mieczem, ale jeśli wystraszy się ciebie, vadarze,
oddasz ją... razem z mieczem, bo jeśli nie jest niezwykła, nie będzie
stanowić dostatecznej zapłaty, czyż nie? Aha, jeszcze jedno, oddasz
ją w jednym kawałku! Wiesz, co mam na myśli.
- W jednym kawałku? Niech mu będzie. Postaram się nad sobą zapanować,
co prawda nie jest to łatwe po Przemianie, ale powinno się udać.
Skark przystał na warunek Mistrza Krwi. Zatknął za pas tajemniczy miecz,
na którym ludzkiej istocie tak bardzo zależało, że ryzykowała życiem,
upominając się o niego. Gdy tylko vurgle odwiązały samicę od kolumny,
zarzucił pożądane ciało na ramię.
Nie kopała nogami, ze związanymi na plecach rękami zwisała mu z ramienia.
Poddała się bez walki! Ale czy słaba ludzka istota miała wybór? Słaba
istota o hardym spojrzeniu. Już nie jesteś taka harda - vadar myślał,
idąc tunelem, który ciągnął się pod areną.
Skark poczuł zadowolenie, gdy minął kolejną kratę, zatrzaskiwaną za
nim z wielkim pośpiechem. Zaraz będę u siebie - myślał. U siebie? To
za dużo powiedziane, ale siedzę już tak długo w legowisku vurgli, że
zacząłem tak mówić. Całe szczęście, że mogę już opuścić wraży barłóg,
tylko jeszcze ten szerg! Nareszcie, ostatnia zamknięta krata.
Skark wszedł do jaskini, w której miał legowisko. Ściągnął samicę z
ramienia i położył na stosie miękkich futer. Kiedy kończył zapalać zatknięte
na ścianach pochodnie, usłyszał żądanie:
- Rozwiąż mnie!
Odwrócił się i popatrzył na nią. Nic nie mówiąc, wyciągnął zza pasa
intrygujący go miecz i zaczął mu się uważnie przyglądać.
Wzdłuż zbrocza biegły dziwne runy. Kiedy ręka Skarka, pokryta krwią
ludzi, których ubił, zetknęła się z głownią, runy zapłonęły purpurą.
- Nie, to niemożliwe! O co tutaj chodzi? Dlaczego jej tak zależało,
by nie stracić go z oczu? I ten kształt! Miecz bez wątpienia opuścił
kuźnię czarnych bestii, ale jest dla nich za mały. Czyżby został zrobiony
specjalnie dla niej? Oderwał wzrok od miecza i popatrzył na samicę.
Widząc wyraz pożądania malujący się na jej twarzy, zapytał:
- Pewnie miecz też chciałabyś dostać?
Kiwnęła głową.
Ale ona naiwna - pomyślał - albo uważa mnie za niespełna rozumu. Jak
dostanie miecz w swe drobne łapki, zacznie mi nim machać przed nosem,
a ja nie powstrzymam gniewu i rozerwę ją na strzępy. Próbował jej to
wytłumaczyć, nie zrozumiała i na dodatek jeszcze zapytała: "Dlaczego?"!
- Bo jak mnie rozwścieczysz, machając mi nim przed moim nosem, mogę
zrobić ci krzywdę - Skark uznał temat za zamknięty i już bez miecza
w dłoni podszedł do samicy. Usiadł przy ludzkiej istocie i zajrzał jej
w oczy. Miał rację, były niezwykłe: szarozielone, błyszczące... były
takie... dzikie. Powiedział jej o tym. Zdziwiła się, że nazwał je "dzikimi",
a później rozdrażniła, mówiąc, że nikt tej dzikości nie dostrzegał.
- Nikt?! - jak ona może mnie, Skarka, porównywać do mięsa! Starał się
panować nad sobą, zapytał, kto się w te dzikie oczy poza nim wpatrywał.
- Nie twoja sprawa.
- Co?! - przypadł do samicy i odsłonił kły. Odwróciła się od niego z
lekceważeniem i położyła na brzuchu.
- Odwróć się! - zażądał, rozgniewany sprzeciwem.
- Nie będziesz mi mówić, co mam robić, ty sługusie vurgli!
Skark zapłonął. Głuchy warkot wydobył mu się z gardła Nie potrafił już
powstrzymać wściekłości, poczuł rozlewające się po całym ciele ciepło.
Zaczęła się Przemiana! Nie potrafił jej zatrzymać. A tak bardzo nie
chciał zielonookiej samicy zrobić krzywdy...
Skark czuł przyjemne mrowienie, które biegło wzdłuż kręgosłupa i rozchodziło
się na wszystkie strony. Patrzył na powiększające się pazury i krótką
sierść pokrywającą łapy. Sierść stawała się coraz gęstsza i dłuższa.
Dostrzegł ciemny nalot na końcach srebrzystoszarych włosów. Zaswędziały
go zęby. Wiedział, co to znaczy, zaczęły wydłużać mu się kły. Opadł
na cztery łapy i podwinął górną wargę, prezentując samicy imponujące
uzębienie. Zapomniał, że to nie vadarka i taka prezentacja może w niej
wzbudzić jeszcze większy strach, gdyż to, że się bała, nie budziło żadnych
wątpliwości. Bo czy istniało stworzenie, które nie bało się vadara po
Przemianie?
Kiedy ziemia przestała mu falować pod łapami, pozwolił, aby Przemiana
się dopełniła. Pazury były dostatecznie długie i grube, dziąsła przestały
swędzieć, mrowienie ustało. - Jeszcze tylko chwilka... - uszy. No, już
po wszystkim.
Skark wstał i wyprostował potężne cielsko. Która vadarka nie straciłaby
głowy dla tego ciała, dla krwistoczerwonych ślepi i srebrzystoszarej
sierści z siwą pręgą, przechodzącą przez pysk aż do ogona? On takiej
nie znał. Ale u stóp Skarka, na stosie futer, siedziała ludzka samica.
Siedziała i bez słowa patrzyła na niego. Będzie krzyczeć, albo zemdleje
ze strachu! A to go baaardzo... zdeeenerwuuuje... Ludzka istota nie
krzyczała ani nie mdlała. Ciekawe... Jednak, jak mówił krwiopijca, jest
"niezwykła".
Skark ponownie opadł na cztery łapy i położył się obok związanej samicy,
przeciągając się leniwie, a wtedy ona próbowała mu się wymknąć. Nie
pozwolił na to, przycisnął ją do futer łapą. Ach, ten zapach! Skark
zaczął samicę obwąchiwać. Zapach drażnił nozdrza, bardzo intensywnie,
aż czuł zawrót głowy. Nie mógł się powstrzymać. Przejechał jej językiem
po policzku, zlizując słony pot ze skóry. Nie wyczuł w nim strachu!
Coraz bardziej zaczęła mu się podobać. Bardzo podobać... Zapragnął się
nią zabawić. Przewrócił się beztrosko na grzbiet. Wciągnął zielonooką
samicę na siebie i objął przednimi łapami. Nie protestowała. I dobrze.
Bo teraz już naprawdę bardzo nie chciał jej zrobić krzywdy. A to "bardzo"
przełożyło się na rytm, który poczuł w piersi. Ciało znowu zaczęło mu
pulsować! Krew krążyła coraz szybciej w żyłach. I znowu to ciepło, i
mrowienie, i swędzące dziąsła. Kły były coraz mniejsze, futro krótsze,
uszy zaczęły maleć. Ciało przestało falować, a ciepło po nim rozlewać.
A wtedy Skark ją poczuł - gęste futro już nie oddzielało go od ciała
samicy. Był nagi, a ona miała na sobie tylko cienką i krótką szatę,
i patrzyła pięknymi szarozielonymi oczami. Bez strachu!
- Ty się nie bałaś!
- To za dużo powiedziane.
- Sługus vurgli? Nazwałaś mnie sługusem vurgli! - Skark był wzburzony,
gdyż właśnie przypomniał sobie słowa, którymi doprowadziła go wściekłości,
kiedy nieopatrznym zachowaniem sprowokowała Przemianę.
Kiwnęła głową i rzekła z wyrzutem:
- Zabijasz ludzi na arenie, dla ich zabawy.
O co jej chodzi? Co w tym złego? - Skark zupełnie samicy nie zrozumiał.
Powiedział jej o tym i nic sobie nie robiąc z dąsów próbował przywrzeć
do niej ustami. Nie udało się, uciekła przed nim. Nie był nachalny,
położył głowę na futrze. Nie chciał jej spłoszyć. - Po co się spieszyć?
Im dłużej będzie ją obłaskawiać, później dłużej będzie czerpać przyjemność.
A prawdę mówiąc, przyjemność już zaczął odczuwać. Wystarczyło, że leżała
na nim. Wpatrując się w zielone oczy, dobrze ją czuł. I coraz bardziej
pragnął...
- Czy wy jesteście jak szergowie? - wylała mu na głowę kubeł zimnej
wody. Skark poczuł się jak hartowana głownia miecza, z której z sykiem
unosi się kłąb pary. Lecz w przeciwieństwie do głowni miecza... Skark
zmiękł. Samica porównała go do czarnego pomiotu! I właśnie zaczęła mówić,
że tak jak szergowie, którzy nie mają własnych samic, vadarowie muszą
"wyciągać łapy" po nie swoją własność! Zielonooka istota właśnie
zadawała kolejny cios:
- Nie potrafisz znaleźć samicy własnej rasy?
Skark tylko ciężko westchnął: - Samicy własnej rasy? Dobre sobie! Czy
ona kiedykolwiek widziała vadarkę? Jak ta ludzka szara mysz może porównywać
się do pięknych, okrutnych i dzikich vadarek? Na nieszczęście dla mnie,
jedna taka zaborcza, bezwzględna i podstępna vadarka nie chce się odczepić.
I na co mi przyszło? Muszę się zadowolić ludzką kobietą! Szarą myszą,
która mówi, że mi ślina kapie z pyska, kiedy się do niej kleję!
Zdecydował się powiedzieć jej o diablicy, otworzył serce, wyrzucił dręczący
go ból, a wtedy padł kolejny cios:
- Ty uciekasz przez nią! Dlatego wysługujesz się vurglom!
Tego było już Skarkowi za wiele. - Bez przesady! Aż tak źle ze mną nie
jest, że uciekając przed diablicą w skórze pięknej kobiety wysługuję
się vurglom. Nie dlatego tutaj jestem. A dlaczego? Tego nie mogę zielonookiej
samicy powiedzieć... Ale, ale, ciosy tej istoty są celne, bo ona chce,
by tak było. Nie daj się, Skark, wodzić za nos. Ona tylko odciąga od
siebie twoją uwagę.
- Koniec gadania, przestań już odciągać... - nie dokończył, usłyszał,
że jakiś vurgl podąża tunelem i podchodzi do kraty.
Zrzucił samicę z siebie, w jednej krótkiej chwili tracąc nią zainteresowanie.
Może to on? - myślał, gdy szedł tunelem, który prowadził do kraty. Nie,
łudzę się. Już próbowałem wszystkiego, by go sprowokować. I nie wyszło.
Nigdy się nie dowiem, który z nas jest lepszy.
Kiedy Skark znalazł się przy kracie, zawył z uciechy, słysząc słowa
vurgla:
- Jesteś wyzwany.
- Nareszcie!
Skark ruszył z powrotem do legowiska. Musiał się do walki dobrze przygotować,
drugi raz nie popełni tego samego błędu, jak wtedy, gdy omal nie zginął
od pazurów tygrysa szablozębnego. Kusiło go, by walczyć z Szindar po
Przemianie. Nie lubił nosić blach. Wiedział jednak, że nie miałby wtedy
szans. Szerglvar zaszlachtowałby go, jak zrobił to z trzema tygrysami,
kiedy pierwszy raz wystąpił na arenie.
Skark zakładał zbroję. Ciężko mu szło, bo nikt mu nie pomagał, a on
nie miał do tego serca. Z blachami zawsze był kłopot, szczególnie, gdy
zaczynała się Przemiana. Wtedy zaciśnięte ze skrupulatnością skórzane
pasy pękały i trzeba było doprawiać nowe.
Samica zaczęła się dopytywać, z kim będzie walczyć. Skark był rozdrażniony.
Chciał się skupić przed walką, a ona mu przeszkadzała, mówiąc, że skoro
nakłada blachy, przyjdzie mu walczyć z trudnym przeciwnikiem. A zresztą,
co ją to obchodzi?
- Pomogę ci, tylko mnie rozwiąż.
Niech ona się w końcu zamknie! Skark postanowił ją uciszyć:
- Przestań tyle gadać! Muszę się skupić.
- O! Rzeczywiście, baaarrrdzo trudny przeciwnik.
Czy vadarka, czy ludzka kobieta, wszystkie są takie same! Wścibskie
i gadatliwe! I potrafią doprowadzić do białej gorączki... Uff!... Zrobione.
Skark wstał i już cały zakuty w blachy ruszył do ściany, przy której
znajdowało się legowisko. Nawet nie wiedziałem, że przyda się do celu,
do którego go teraz wykorzystam - pomyślał, podnosząc z ziemi łańcuch
zwisający z obręczy zakotwionej w ścianie. Łańcuch był dla niego. Kiedy
czuł niepohamowaną wściekłość, zatrzaskiwał zamek. A później mógł szarpać
do woli. Zbyt był rozjuszony, by otworzyć skomplikowany mechanizm -
skomplikowany dla dzikiej i bezmyślnej bestii, którą się od czasu do
czasu stawał. Tym razem jednak łańcuch będzie mieć inne zastosowanie.
W sam raz - Skark pomyślał, dobierając obręcz.
Podszedł z łańcuchem do samicy. Kiedy zaciskał obręcz na całkiem niczego
sobie nodze, wściekła parę razy go kopnęła. Kopnięcia były celne, bolało.
Ją zresztą też, kiedy goleń ześlizgnęła się ze zbroi. Dobrze, że nie
wybiła sobie palców - Skark pomyślał.
- Dlaczego to robisz?! - usłyszał pełen wyrzutu głos.
- Czy ona tak czuje, czy tylko udaje? Ostrożnie, Skark. Harde spojrzenie
i brak strachu przed vadarem, nawet po Przemianie, to nie przypadek.
Ty zresztą od razu to zrozumiałeś, kiedy zobaczyłeś runy, które zapłonęły
purpurą i głownię pijącą krew.
- Możesz zwodzić vurgli, ale nie mnie. Miecza wykutego przez kowala
czarnych bestii nie nosi byle kto, ale za to cię rozwiążę - pocieszył
ją.
Dotrzymał słowa, rozciął więzy, a miecz pijący krew zostawił poza zasięgiem
łańcucha, który łączył zielonooką kobietę ze ścianą jaskini.
Skark zniknął w ciemnym tunelu.
Ciekawe, jak jest obstawiana ta walka - Skark myślał, wkraczając na
arenę. Gwar, który dochodził z głębi korytarza, wybuchnął ze zdwojoną
mocą. Szindar już na niego czekał. Skark popatrzył na szerga i zdziwił
się. Na czarnej twarzy nie gościł, jak zazwyczaj, kpiący uśmiech. Szindar
mierzył go ponurym i wściekłym wzrokiem. O co tutaj chodzi? - Skark
był zdumiony. A później zdziwił się jeszcze bardziej: Mistrz Krwi wstał
z trybuny (takie zachowanie nie było w zwyczaju krwiopijcy). Gwar natychmiast
zamarł.
- Czarny Szerglvar upomniał się o twoją własność, vadarze - przemówił
Mistrz Krwi. - On jej żąda dla siebie.
- Niech nie wyciąga łap po to, co nie jego - Skark warknął.
- Innej odpowiedzi nie spodziewałem się po tobie vadarze, on zresztą
też. I kto by przypuszczał? Dwie bestie walczące o samicę. Nie tylko
potraficie mnie zabawić, ale i rozbawić.
- Samicę?
- Ciemnowłosą samicę o zielonych oczach. Jestem ciekaw, czerep którego
z was będzie wisieć nad moim łożem.
Niemożliwe! Tyle się starałem, by sięgnął po miecz, a on nic. A teraz?
Wyzwał mnie z powodu ludzkiej samicy! Aż tak go zmogło?
- Zaczynajcie - krwiopijca usiadł.
Skark odwrócił się w stronę szerga, który wolnym ruchem wyciągnął miecz
z pochwy. Nadal patrzył na niego ponurym i dzikim wzrokiem. Gdzie to
kpiące spojrzenie i miecz trzymany niedbale sztychem do ziemi? - pomyślał
Skark, kiedy wyciągał broń.
Szerg ruszył na niego. Pierwsze uderzenie, które Skark przyjął na głownię
miecza, było zadane z taką furią i wściekłością, że zachwiał się na
nogach. A później się tylko cofał, przyjmując potężne uderzenia. Jedno
takie cięcie mogło rozpłatać na pół tygrysa szablozębnego - największego
drapieżcę, jakiego vadar znał. Skark postanowił wykorzystać ślepą furię
i wściekłość szerga. Jednak uniki i zwody zawiodły, Szindar nie dał
się wytrącić z równowagi, czy nabić na podstawiony miecz. Wściekłość,
którą płonął, była zarazem zimna i bezwzględna, a ponadto był zbyt doświadczonym
rzeźnikiem, by nad nią nie panować.
Skark nie zdołał odbić kolejnego uderzenia. Stracił dech w piersiach.
Potężny cios trafił w napierśnik. Blacha wygięła się, a miecz szerga
w jednej chwili wyszczerbił.
Oszołomiony Skark nie mógł się bronić. Wyszczerbiona klinga wbiła się
między blachy. Ból był okropny. Szindar pchnął jeszcze głębiej i przekręcił
ostrze.
Skark padł na ziemię.
Szerg pochylił się nad leżącym na piachu śmiertelnie rannym vadarem.
Tumult był okrutny. Vurgle domagali się więcej krwi. Chcieli zobaczyć
śmierć, a on nie zamierzał im tej przyjemności odmówić. Struga krwi
płynęła z pyska vadara, kiedy bezlitosne żółte ślepia zawisły nad nim.
- Zarż... nął... byle szerg... - vadar rzęził - ...dla jakieś.. sa...micy...
co za głuu... piaa śmierć... - charkot zamarł.
- Ta JAKAŚ samica, to moja kobieta - Szinar wolnym ruchem wyciągnął
zza pasa długi nóż o szerokim ostrzu. A wtedy Skark wszystko zrozumiał.
Wiedział już, skąd pochodził płonący purpurowymi runami miecz. Miecz
wykuty przez kowala Czarnych Szerglvar w kuźniach Tora-Kardar. I to
harde spojrzenie, i brak strachu przed vadarem...
- A nie giniesz z ręki byle szerga - żółtooki rzeźnik kończył, przykładając
ostrze do gardła vadara - tylko Wodza Wojennego Szindar. A co do głupiej
śmierci... Ty musiałeś umrzeć, Skark. Rada Szindar wydała na ciebie
wyrok. I Zorga - jednym szybkim ruchem szerg podciął vadarowi gardło.
Przemiana Skarkowi już nie mogła w żaden sposób pomóc, gdyż właśnie
stał się trupem. Coraz zimniejszym trupem.
Szerg wstał, otarł o udo długi nóż Szindar i zatknął za pas. Był to
vadarowi winien. Nie zmiażdżył mu gardła, przygniatając do ziemi nagolenicą,
nie rozszarpał tętnicy pazurami czy kłami, choć wiedział, że vurglom
najbardziej podobałaby się śmierć zadana w ten sposób. Ale on nie był
tutaj po to, by bawić wampiry. Miał zadanie do wykonania, jak Skark.
Jego wysłała Rada Szindar, Skarka Starszyzna Vadarów. I oboje zrobili,
co do nich należało: vadarzy nie przejdą przez ziemie Sępa z Orhan-dar
i nie staną pod Tora-Kardar. Tajemnica kowala Czarnych Szerglvar pijącego
krew z mieczy, które wykuł, jest bezpieczna. Mało brakowało a Mistrz
Krwi poznałby ją, przez beztroskę właścicielki miecza. Właśnie, czas
przełożyć Zielonooką przez kolano. Poszła za nim do barłogu vurgli i
znowu wpakowała się w kłopoty, jak zawsze, i jak zawsze on ją musiał
z nich wyciągać. Żywił tylko nadzieję, że zdążył, że vadar jej nie miał,
bo jak miał, długo będzie na kolanie leżeć, a on jest wściekły, bo dręczy
go niepewność. Ale zaraz będzie wiedział. Czy będzie? Ona mu nigdy tego
nie powie. Tej jednej rzeczy były Wódz Wojenny, a obecnie Przedstawiciel
Rady Szindar był pewien. Tak jak był pewien, że vadar zwany Skarkiem
spieszył się do własnej śmierci. Vadar był dobrym rzeźnikiem, ale trafił
na najlepszego wojownika pośród Czarnych Szerglvar. Zginął, bo nawet
najlepszy rzeźnik kiedyś trafi na lepszego od siebie.
KONIEC
( góra )
 |
|
Powrót |
|
|