Tło ciemne
 
"Tajna broń Mrocznego Stworzyciela"

Prezentuję surowy tekst, przed ingerencją redaktora, jako ciekawostkę dla tych z was, którzy sami piszą. Porównajcie go z tekstem opublikowanym w Click! Fantasy z 07/2003 (jeśli macie ten numer, a jak nie, może jest w Sieci?). Zobaczycie, jak opowiadanie może być zmienione, zanim trafi do druku. To taka mała prezentacja "wersji reżyserskiej" ;-)

Palące promienie słońca padały na twarz kobiety, która uparcie parła do przodu po pustej aż po horyzont ziemi. Raz za razem upadała. Kilka razy nie udało jej się na czas podeprzeć, wtedy suchy piasek wypełnił wyschnięte, spękane usta. Spod poszarpanych łachmanów wyzierał nagi brzuch - kobieta była brzemienna. Krok był coraz wolniejszy, upadki coraz częstsze, coraz trudniej podnosiła się z ziemi, coraz dłużej na niej leżała. Na tle bezchmurnego nieba pojawiły się w oddali szare kształty. Były coraz bliżej, zaczęły zataczać coraz mniejsze kręgi. Skrzydlaci padlinożercy wytropili swą ofiarę, a teraz cierpliwe i nieubłaganie krążyli nad nią.
Upadła ciężko na ziemię. Próbowała się podnieść podpierając łokciami. Nie udało się. Ponownie upadła. Palące słońce i pragnienie zaczęły wyciągać z niej resztki życia. Lepiej zdechnąć tu, na pustyni, myślała, niż tam, w jego łapach. Nigdy nie dostanie tego, co w sobie noszę. Nigdy nie uda mu się stworzyć najgroźniejszego potwora, bo on nigdy nie stanie się narzędziem w jego drapieżnych łapach. Jestem pierwsza i ostatnia. Ponowne stworzenie piekielnego stwora zabierze mu długie lata, a on nie ma już czasu, bo oni są szybsi i zawsze jeden krok przed nim.
Kobieta zamknęła oczy. Niewiele to dało, widziała przed sobą świetlistą, palącą czerwień. Słońce świeciło zbyt mocno, aby opuszczone powieki przyniosły ulgę. Przycisnęła twarz do gorącego piasku. Teraz dopiero smolista czerń przyniosła ukojenie zmęczonym oczom. Niestety, nagrzana ziemia paliła.
Tak, Izir, przyjdzie ci dokonać żywota na tej pustyni, a potrafiłaś tyle wytrzymać i przeżyć. Karmili cię dobrze i dbali o ciebie, bo miałaś posłużyć jako narzędzie, powłoka, coś w czym miało wyrosnąć życie. A później, gdybyś przeżyła, wykorzystałby cię ponownie, a może tylko wyciągnął twoją siłę? Bo jesteś silna. Inaczej by cię nie wybrał. A później stałaś się jeszcze silniejsza. To co nosisz w sobie dało ci tę moc, dlatego dotarłaś aż tutaj, na tę jałową pustynię. Puścił za tobą swe wierne psy, ale one cię nie doszły. Zmyliłaś tropy. Kto jeszcze uciekł oprócz ciebie z Twierdzy? Tylko jeden z czarnych stworów, nikt więcej. Izir pamiętała zamieszanie, jakie wtedy powstało. Tamten uciekł, bo otrzymał pomoc z zewnątrz. Przybyli po niego. A ona, Izir, sama dokonała tej sztuki. Brudne, cuchnące łachy orka jej w tym pomogły. Nie siedziała w dobrze pilnowanych lochach. Trzymano ją w części Twierdzy, w której on przebywał. Tam nie było żadnej straży. Nie istniała taka potrzeba. On był najlepszym strażnikiem. Ale po ucieczce tamtego, długo odzyskiwał siły, a potem miał na głowie bunt jednego z plemion czarnych potworów, a wtedy dużo stworów po Twierdzy się kręciło. Panowało wielkie zamieszanie. Ciągle ktoś z niej wychodził lub do niej przybywał. Izir to wykorzystała. Przyłączyła się do wymaszerowującej z Twierdzy grupy orków. Zaszyła się na wozie ciągniętym przez duże stworzenie, które oni nazywali mogunem. Nie mogła jednak długo w ten sposób podróżować. Wiedziała, że on wysłał za nią pogoń i będzie sprawdzany każdy, kto ostatnio opuścił Twierdzę. Kiedy orkowie zaszyli się w ciemnych norach, uciekając przed wstającym świtem, odłączyła się od nich. Nie ruszyła jednak na zachód (wiedziała, że on właśnie tam będzie jej szukać), udała się w przeciwną stronę. Najważniejsze dla Izir było, aby wyrwać się z jego łap. Nieważna była cena, jaką przyjdzie jej zapłacić za ucieczkę.
Izir ostatnim wysiłkiem woli próbowała się podnieść. Ostatni raz, pomyślała i otworzyła oczy. - Nie! - zakrzyczało w niej. Oślepiające promienie odbijały się od żelaznych folg. Przeniosła wzrok wyżej: nagolenice. Dopadli ją! Wszystko na nic! Nadludzki wysiłek i cierpienie okazały się niepotrzebne. Czarne potwory, jego psy, zaciągną ją tam skąd uciekła!
Zobaczyła nad sobą czarne oblicze, a potem woda spłynęła po wyschniętych wargach.
- Pij istoto.
Izir zacisnęła usta. Nie wrócę z powrotem, pomyślała, lepiej umrzeć z pragnienia.
- Jak nie, to nie - ręka, która trzymała bukłak odsunęła się od jej warg.
Niemożliwe, pomyślała, na pewno kazał mnie przywlec żywą. Zbyt ważne jest dla niego to, co w sobie noszę. Oni na siłę wmusiliby we mnie choćby łyk wody.
Stwór pochylił się nad Izir i zajrzał jej w oczy.
- Dlaczego jesteś tak niezmiernie głupia? - czarna twarz znalazła się tak blisko, że jego włosy opadły na kobietę.
Jego włosy! Koloru dojrzałej pszenicy o połyskujących gdzieniegdzie srebrzysto-siwych pasmach. Niemożliwe! Przecież to szerg! Oni są czarni od stóp do głów. To przez to słońce. Nie, to są jego własne włosy! Jeszcze całkiem nie oślepłam. Izir wyciągnęła rękę po wodę.
Kiedy łapczywie piła, jeszcze jeden czarny stwór pochylił się nad nią i zaczął się jej uważnie przyglądać.
Oddała bukłak i wtedy ten drugi, o czarnych włosach, niespodziewanie chwycił ją za ramię i zsunął z niego łachmany.
- Uff! Ale nam się trafiło. To własność samego Niezniszczalnego, Zarger.
Ten drugi również popatrzył na obnażone ramię.
- Ciekawe, nie na co dzień można spotkać na pustyni własność Niezniszczalnego. Jeszcze nigdy nie widziałem niewolnika z wypalonymi znakami Władcy Cienia. Pewnie puścił za nią swe hieny. Na pewno jest dla niego bardzo cenna.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Popatrz na jej brzuch, Karnar. Mroczny Stworzyciel znowu zaczął tworzyć. Jeśli ją oddamy, zrobimy mu lepszy prezent niż wygrana bitwa.
Izir zamarła. Wszystko stracone, pomyślała, wrócę do niego.
- Oddamy mu jego własność? - kły czarnowłosego szerga błysnęły w uśmiechu.
Ten drugi wybuchnął głośnym śmiechem. Izir patrzyła na nich coraz bardziej zdziwiona.
- Ale ma głupią minę - odezwał się ten z czarnymi włosami. - Nie obawiaj się istoto, Ślepy Sęp nie dostanie cię już w swe łapy. Gdyby Baradar cię znalazł, już byś siedziała w Twierdzy. Ale to on liże tyłek Ślepego Sępa, nie my...
- Chcesz ją Karnar? - czarny stwór zwany Zargerem przerwał długi wywód swego kompana.
Szerg kiwnął głową.
- To słaba istota, daleko jej do Harranek.
- Słaba istota? Rzeczywiście, bardzo słaba istota, jeśli udało jej się wyrwać z łap Niezniszczalnego i dotrzeć aż tutaj - czarnowłosy mówił z przekąsem. - Na dodatek z tak wielkim brzuchem.
- Nie wiadomo, co ona wyda na świat, Karnar. Wiesz, że to może być coś, co przerośnie nasze wyobrażenia.
- I co, a raczej kto, będzie później twoim wojownikiem, Zarger.
- No to istoto, twój los jest przesądzony. Nie należysz już do Niezniszczalnego. Jesteś pod opieką wojownika Wschodniej Hordy.
- Hordy Zargera zwanego również Płowowłosym - dodał ten drugi i pochylił się nad Izir.
Poczuła jak unosi się do góry. Szerg podniósł ją biorąc na ramiona. Rozglądnęła się dookoła. Byli otoczeni przez inne czarne stwory. Przez hordę Płowowłosego, pomyślała Izir. Znała tego wodza Szerglvar ze słyszenia. Wiedziała, że jest to jedyne plemię szergów żyjących w Krainie Cienia, które utrzymuje bliskie stosunki z kobietami - bardzo bliskie stosunki. Sam Władca o tym mówił pełnym wściekłości głosem. On, ten którego nic nie było w stanie wzruszyć, a jego głos zawsze był beznamiętny i pełen pogardy, okazywał niezadowolenie.
Szergowie ruszyli w dalszą drogę.
Głowa Izir opadała coraz niżej. Zmęczenie dało znać o sobie, a jednostajny ruch działał usypiająco. Wycieńczona kobieta powoli zaczęła zapadać w nicość - zasnęła.

Obudziła się. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła obserwujące ją żółte oczy. Ślepia czarnych potworów zawsze miały to samo obojętne i pełne pogardy spojrzenie, jednak szerg zwany Karnarem patrzył na nią w inny sposób.
- Wszystko w porządku? - miał tak pełne troski spojrzenie, aż Izir zaniemówiła z wrażenia. - Trzymaj się istoto - szerg mówił dalej - niedługo dotrzemy do warowni, tam Harranki się tobą zajmą. Tylko wytrzymaj.
Nie dziwiła się jego dalszym słowom. Obawy szerga nie były bezpodstawne. Sama nie wiedziała, dlaczego już dawno temu nie poroniła, a teraz niewiele brakowało, aby zaczęła rodzić. To coś we mnie, myślała, to jest silne, dlatego jeszcze się trzymam. On to mówił i jak się okazało, miał rację.
Szerg objął ją, położyła mu głowę na ramieniu.
- Tyle już wytrzymałam, wytrzymam jeszcze trochę, a później nareszcie uwolnię się od tego... czegoś - w końcu mu odpowiedziała.
- Jak mam do ciebie mówić, istoto?
- Izir.
- Posłuchaj mnie Izir. Obojętnie co to będzie, nie będzie należeć do Mrocznego Stworzyciela, tylko do ciebie. A może kiedyś nadejdzie taka chwila, że stanie się przyczyną jego zguby?
- Tak myślisz?
- Tak myślę. I myślę, że to nie przypadek, iż Płowowłosy znalazł cię na pustyni.
- Dlaczego?
- Co: "Dlaczego"?
- Przecież mu służycie, dlaczego sięgnęliście po jego własność?
Stwór, tak jak wcześniej Płowowłosy, zaczął się śmiać.
- Bo jesteśmy paskudnymi szergami, żyjącymi daleko od Twierdzy, gdzieś na wschodzie. I owszem, służymy mu, ale tylko tyle, ile trzeba. Nami nie rządzi Niezniszczalny, tylko Zarger. A Płowowłosy? Robi, co chce, przynajmniej u siebie. Jeśli jego wojownik chciał cię zatrzymać, Niezniszczalny może tylko sobie poskakać z wściekłości, uderzając łbem o powałę, albo wyssać na kolację parę istnień, do żywej kości, jeśli taka jego wola, nic więcej, Izir.
- On kiedyś się o swoją własność upomni, Karnar.
- A niech się upomina. Wolno mu.
- Oddasz mnie? - odwróciła się i popatrzyła w żółte oczy.
- A jak myślisz?
Przysunął się jeszcze bliżej, tak blisko, że czuła jego oddech. Przez chwilę nic do siebie nie mówili.
- Nie oddasz.
- Jestem pod wrażeniem, ale bystra z ciebie istota, Izir. I żywotna. Zamiast grzecznie odpoczywać, istota zajmuje sobie głowę drobiazgami.
- Przestań kpić.
- Nie potrafię. To leży w mej naturze, istoto - w ślepiach Karnara nadal czaiła się kpina. - Zaśnij Izir - po chwili dodał. - Po co mówić o rzeczach oczywistych? Musisz wiedzieć jedno, jeśli szerg postanowi istotę zatrzymać, to koniec. On swej ofiary już nie puści.
- Nie czuję się ofiarą.
- Na razie - w jego głosie znowu usłyszała kpinę. - Nic dziwnego, że się nie boisz, jak to wy nas nazywacie: krwiożerczych potworów, bo każdy po Niezniszczalnym będzie ci się wydawać niegroźnym potworkiem. Ale ty znasz szergów, Izir, i dobrze wiesz, jakie z nas wredne stwory.
- Z ciebie też, Karnar?
- Nie jestem wyjątkiem.
Izir już się nie odezwała, tylko jeszcze bardziej wtuliła w tego wrednego, kpiącego stwora, który nie był wyjątkiem. Równocześnie pociągnęła go za pazurzastą łapę i położyła ją sobie na piersiach. Jeśli ktoś myślałby, że to z nagłego przypływu dużej sympatii, którą niespodziewanie poczuła do pokpiwającego stwora, myliłby się. Czarne ciało szerga aż biło gorącem. Izir potraktowała je jak żywe, ciepłe okrycie - noc na pustyni była chłodna. Izir już dawno nauczyła się, iż należy wykorzystywać wszystko co się da, by przeżyć, a zgodnie ze słowami wodza o płowych włosach, znalazła się pod opieką tego czarnoskórego wojownika, dlatego zamierzała tę opiekę wykorzystać, na ile tylko będzie to możliwe. A jemu najwyraźniej zupełnie jej postępowanie nie przeszkadzało. A jaką cenę przyjdzie Izir zapłacić za opiekę czarnego stwora o żółtych oczach? Nie taką, której nie była w stanie ponieść. Przynajmniej tej jednej rzeczy była pewna.

***
Karnar chodził od jednej ściany do drugiej. Kiedy już będzie po wszystkim? - myślał. Harranki zatrzasnęły mu drzwi przed nosem i kazały czekać. Ile może to jeszcze trwać? Przecież już minął prawie cały dzień. I czy ona to przeżyje? A my je nazywamy słabymi istotami! Już dłużej nie wytrzymam. Karnar podszedł do drzwi. Były zamknięte. Chcąc nie chcąc szerg znowu zaczął chodzić tam i z powrotem, do czasu aż w końcu... drzwi się otworzyły.
- Już po strachu - ukazała się w nich twarz czarnookiej Harranki.
Wszedł do środka.
Ostry zapach krwi podrażnił nozdrza szerga. Czuł go przez zamknięte drzwi, ale teraz nic go już od drażniącej woni nie oddzielało.
Harranki właśnie robiły porządki. Krzątały się obok leżącej na łóżku kobiety.
Jak na pobojowisku, Karnar pomyślał, i podszedł do Izir. Była blada. Wyglądała jakby zaraz miała zejść z tego świata. Zmęczone, podkrążone oczy ledwie błyszczały w znużonej twarzy. Jednak dla czarnoskórego wojownika najważniejsze było, że istota żyła.
- Chcesz zobaczyć najgroźniejszą broń Niezniszczalnego? - Izir lekko się uśmiechnęła.
Kiwnął głową i pochylił się nad nią.
Karnar podniósł okrycie, zajrzał pod nie i zobaczył.
Szerg przyglądnął się tworowi Mrocznego Stworzyciela bardzo dokładnie. Kiedy zaspokoił ciekawość, ponownie go okrył i usiadł przy Izir.
- Pamiętasz, co ci mówiłem tam na pustyni? - popatrzył kobiecie w oczy i odgarnął z twarzy mokre od potu, długie włosy.
- Pamiętam Karnar.
- Koniec wizyty - wtrąciła zniecierpliwiona Harranka. - Zobaczyłeś już, co chciałeś, a teraz idź już stąd, Karnar. Ona potrzebuje spokoju.
Na Harranki nie poradzisz, szerg pomyślał i posłusznie wyszedł.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Karnar oparł się plecami o ścianę i wybuchnął śmiechem.
- Co ci tak do śmiechu? - nagle usłyszał. Przed nim stał Płowowłosy.
Karnar przestał się śmiać, a wtedy Płowowłosy ruszył do drzwi.
- Nie masz co próbować. Nie wpuszczą cię. Te drzwi są dzisiaj zamknięte nawet przed wodzem Wschodniej Hordy.
- Widziałeś?
- Widziałem.
- To dlaczego się śmiałeś?
- Dlaczego? Bo widziałem broń Niezniszczalnego, Zarger. Widziałem tego "najkrwiożerczego potwora", a raczej potwory. Nie jednego tylko dwa potwory, Zarger. A jeden z nich jest naprawdę najpiekielniejszy i najgroźniejszy. Prawdziwa broń Władcy Cienia. Wiesz przeciwko komu tę broń stworzył? Przeciwko nam, szergom. A ona należy do nas, teraz to jest twoja broń, Płowowłosy.
- Mój wojownik?
Karnar nie odpowiedział, nie zdołał, ponownie wybuchnął śmiechem.

***
Garven był zły. Przydzielono mu niesłychanie podłe zadanie. Jak nadzorcy, myślał, kto to widział, by tak marnować dobrych żołnierzy. Koniec z tym, odchodzę ze służby! Póki jeszcze mogę to zrobić. Termin właśnie mija, później znowu oddam Valadowi następnych pięć lat życia. I po co? Żeby być strażnikiem więziennym? Zamykać ludzi w klatce? I jeszcze na domiar złego kobietę! Po to Valad wykorzystuje doświadczonych żołnierzy! Do pilnowania więźniów! Nie jestem hyclem! Ale rozkaz to rozkaz, trzeba wykonać, ale jest to ostatni rozkaz, który Garven wykonasz i odchodzisz. Obiecaj to sobie. Wzburzony Garven wstrzymał wierzchowca. Nie chciał pokazać podległym mu żołnierzom, jak jest wściekły. Do obozu wjechał już wolnym, leniwym stępem i niespiesznie zsiadł z konia, którym bez zwłoki zajął się rekrut z najświeższego zaciągu. Są coraz młodsi, Garven pomyślał. Niewielu nas zostało, tych którzy przeżyli ostatnią wojnę, a Północny Zwiad w ogóle przestał istnieć i nic go nie zastąpi. Na pewno nie te gołowąsy z mlekiem pod nosem. A my nawet straciliśmy Rozmira z jego najemnikami. Cóż, Narder zawsze lepiej płacił od Valada, a i służba u niego łatwiejsza. On nie musi brać na siebie pierwszego uderzenia Cienia.
Garven podszedł do ogniska, jeszcze na dobre nie usiadł, a już podsunięto mu pod nos kawał pieczonego mięsa, trochę przypalonego, trochę niedopieczonego, ciągnącego się w zębach, ale lepsze to niż twarde suchary z przydziału. Odrywając od kości podeszłe krwią mięso Garen rozglądał się po obozowisku. Kilka kroków od niego znajdowała się klatka. Najprawdziwsza klatka ze stalowych prętów! Tego już za wiele, żołnierz pomyślał, po co oni taszczą tyle żelastwa? W końcu to tylko jeden więzień, w dodatku kobieta. Związać i na sznurze za koniem, nie łaska? Już ja tu zrobię porządek! Spokojnie Garven, przecież obiecałeś sobie, że odchodzisz ze służby. Nie baw się w zakutą pałę, prawdziwego służbistę z wnętrza kraju. To dzikie pogranicze. Tu nikt nie taszczy klatki ot tak sobie! A ty masz rozkazy i za chwilę dotrą nowe, a wtedy będzie wiadomo, co zrobić z tym kłopotem zamkniętym w klatce. Właśnie, kłopotem, przyglądnijmy się "kłopotowi". Ta kobieta jest całkiem naga! I strasznie brudna. Garven dostrzegł zwinięte w kącie klatki ciało, jednak nie był w stanie ocenić, jak kobieta wygląda, gdyż była odwrócona tyłem do ogniska. Żołnierz widział tylko brudne plecy i zmierzwione długie, czarne włosy. Trochę dziwne to włosy, pomyślał, ale pewnie dlatego, że są niesłychanie brudne a przy tym skołtunione. Na co ci Garven przyszło! Rakarz z ciebie, prawdziwy rakarz. Kto to widział w takich warunkach trzymać kobietę! Jak dzikie zwierzę! Nawet nie rzucili jej brudnej derki, by się przykryła. Trzeba będzie zrobić z tym porzą... Garven nie dokończył myśli. Kobieta niespodziewanie usiadła i odwróciła się w jego stronę.
To nie jest kobieta! To dzikie, niesłychanie brudne, a zarazem ...piękne stworzenie! - Garven nie mógł oderwać wzroku od tego dzikiego, brudnego a zarazem pięknego stworzenia. A ona zaczęła mu się bacznie przyglądać zza krat. Kobieta opierała się plecami o zimne pręty klatki. Obejmowała rękami zgięte w kolanach nogi, które skrzyżowała ze sobą na wysokości kostek. Gdyby nie ręce na kolanach i skrzyżowane nogi, Garven mógłby ujrzeć najintymniejsze części ciała - nie widział ich, ale miał wielką ochotę zobaczyć. Stworzenie cały czas bez słowa patrzyło się na niego cudownymi złotymi oczami błyszczącymi spod długich, czarnych rzęs. Miało brudną twarz, na którą opadały przyprószone kurzem, zmierzwione ciemne włosy, a jego kształty były przepiękne, o ile można ocenić ciało pod warstwą zaschniętego błota. Mimo wszystko jest cudowna, Garen stwierdził. I coś trzeba z tym zrobić. Kto to widział, by taka naga i brudna siedziała w zimnej klatce!
Zanim Garven cokolwiek zrobił, do klatki podeszło dwóch żołnierzy. Żołnierzy? Nie, nie żołnierzy, nadzorców, poprawił się w myślach.
Garven był zdziwiony. Jeden z nadzorców trzymał w ręce surowy kawał mięsa a drugi długi kij. O co tutaj chodzi? - pomyślał.
- Jak poprosisz, dostaniesz - odezwał się ten trzymający mięso.
- Co ty, ona niemowa, nie umie mówić. Nie odezwała się ani razu odkąd ją schwytano. To kompletna dzikuska.
- I co z tego, że dzikuska. Nawet dzikie bestie potrafią wyć i skowyczeć. Pokażę ci - człowiek, który trzymał mięso wyciągnął kij z ręki tego drugiego.
Garven nawet nie zdążył krzyknąć, by przestali, widząc, na co się zanosi, tak szybko nadzorca wepchnął kij między kraty i wymierzył solidne pchnięcie w bok pięknego stworzenia. To, co się później stało, już na dobre żołnierza uciszyło. Garven patrzył i nie mógł uwierzyć, że to, co widzi, dzieje się naprawdę. Piękne stworzenie z niewiarygodną szybkością złapało kij, który miał się wbić w jego ciało i gwałtownie przyciągnęło go do siebie. Nadzorca nawet nie zdążył wypuścić kija z dłoni, gdy trzymany w ręce pociągnął go na pręty. Piękne stworzenie błyskawicznie poderwało się z ziemi i złapało rękę dzierżącą kij, po czym wciągnęło ją za kratę. Nadzorca rozpłaszczył się na prętach, a wtedy stworzenie chwyciło mięso, które właśnie wypuścił z drugiej ręki i rzuciło je na podłogę klatki. Na tym się jednak nie skończyło. Dopiero teraz Garven zauważył, że ma ono dłonie zakończone pazurami, gdy przejechało nimi po szyi nadzorcy - przedtem stworzenie trzymało palce podwinięte, dlatego nie mógł ich dostrzec. Kiedy bezwładne ciało padało na ziemię, ona cofnęła się do klatki. Garven patrzył, jak diablica zlizuje z palców krew z rozszarpanego gardła nadzorcy, a później zanurza zęby w mięsie i wyszarpuje nimi całkiem spory kawał okrwawionej surowej masy. Zęby? Nie, najprawdziwsze kły! Zmysłowe wargi kryły kły! A ta dzika bestia właśnie patrzy na niego złotymi ślepiami błyszczącymi spod długich, ciemnych rzęs! I... Nie, niemożliwe! Garen w spojrzeniu diablicy dostrzegł kpinę. Ona z nich wszystkich najnormalniej w świecie zakpiła i bardzo ją to cieszy.
- Trzeba zabić diabelskie nasienie! - Garven usłyszał tuż przy uchu. Paru żołnierzy podniosło się z ziemi. Człowiek, któremu drugi nadzorca wyciągnął kij z ręki, pod wpływem doznanego szoku nie był w stanie się ruszyć. Cały czas stał w tym samym miejscu.
- Stójcie! - ryknął Garven, podrywając się z ziemi.
Żołnierze posłuchali, ale tylko przez chwilę.
- Trzeba ją zabić!
- Głusi jesteście? To rozkaz! Ja teraz tutaj dowodzę i mam rozkaz pilnować więźnia, a co się z nim stanie, zaraz się okaże. Lada chwila powinien dotrzeć posłaniec z rozkazem. A on się sam wepchał drapieżcy pod łapę. Wiedział, z kim ma do czynienia, bo przecież jej pilnował i karmił surowym mięsem.
Widząc, że żołnierze z powrotem siadają, Garven również usiadł. Cudowne stworzenie? - pomyślał. To krwiożercza bestia a nie kobieta. Nie, piękna, krwiożercza kobieta, bo ona jest piękna. Garven zobaczył dzikie stworzenie w pełnej krasie, kiedy atakowało. Mógł ujrzeć więcej, niż wtedy, gdy siedziało obejmując rękami kolana. Żołnierz nie potrafił oderwać wzroku od potwora w skórze pięknej kobiety.

Rozkazy nareszcie nadeszły. Przybył z nimi posłaniec od samego Valada. Garven stanął obok klatki z dziką istotą o złotych ślepiach, rozwinął papier i zaczął czytać. Nie, to niemożliwe! Przeczytał jeszcze raz, a później popatrzył na siedzących przy ognisku żołnierzy, którzy wbijali w niego pytające spojrzenia. Garven postanowił zaspokoić ich ciekawość. Należy im się, tak jak i mnie, pomyślał. Bez wątpienia oni również nie są szczęśliwi, że muszą pilnować pięknego i drapieżnego potwora zamkniętego w klatce o stalowych prętach.
- Czekamy.
- Na kogo? - jeden z żołnierzy nie wytrzymał.
- Przybędą tutaj: gwardziści Valada i...
- I?
Poparzył na pełne wyczekiwania twarze. Widać było po żołnierzach, iż czują pismo nosem.
- Na szergów - Garven dokończył.
- Na szergów?! - podniosły się liczne, pełne oburzenia głosy.
Garven nie dziwił się żołnierzom, że byli oburzeni. Wielu z nich straciło przez szergów towarzyszy, rodzinę, lub nosiło paskudne blizny po starciu z czarnymi diabłami, a teraz musieli na nich czekać i przyjąć w obozie. Garven nie powiedział żołnierzom wszystkiego. Lepiej, by oswoili się z myślą, że rychło zobaczą szergów, pomyślał, później będzie im łatwiej przyjąć do wiadomości całą prawdę.
Garven usiadł przy ognisku i sięgnął po podany mu bukłak. Przechylił go i pociągnął spory łyk. Zapiekło w przełyku. Żołnierz nie skrzywił się. Nie był zaskoczony, że podali mu pędzony przez krasnoludów bimber, zwany tutaj na pograniczu księżycówką, uśmiechnął się tylko pod nosem. Wiedzą, że mi też nie jest lekko, pomyślał, i chcą mnie trochę podnieść na duchu, po swojemu. Garven wyciągnął się przy ogniu. Spojrzał w szare niebo. Nie patrzył na nie zbyt długo, przewrócił się na bok. Pozycja ta pozwalała mu nie spuszczać z oka brudnego stworzenia siedzącego w klatce. Przyglądając się kobiecie nagle poczuł niepokój. Co się z tobą stanie? - pomyślał. Ja ci nie mogę pomóc, dostałem rozkaz, muszę go wykonać. Stworzenie patrzyło na niego przepięknymi złotymi oczami. Nie mogę! Jeszcze jestem na służbie. Ale wytrzymaj trochę, jeszcze jeden dzień i pomogę ci, nie teraz. Jeśli zdążę. Powinno się udać. Oni tak od razu nie odejdą, będą jeszcze czekać na odpowiedź, a wtedy cię uratuję. Będziemy między ludźmi, dlatego uda mi się. Garven pocieszał się w ten sposób do czasu, aż zapowiedziani goście przybyli.

Szergowie wkroczyli do obozu w otoczeniu gwardzistów Valada. Żołnierze poderwali się z ziemi witając z ponurymi minami przybyłych, nieświadomi, że ich ręce spoczęły na rękojeściach mieczy. Szergowie nic sobie z tego nie robiąc rozłożyli się przy ognisku ze stojącą przy nim klatką. Zajęli miejsce opuszczone przez ich gospodarzy. Zupełnie się nie przejmowali, iż mają wrogów za plecami. Obok nich usiedli gwardziści. Jeden z nich, najstarszy stopniem, zwrócił się do Garvena:
- Odchodzisz ze służby, Szakalu?
- A co cię to obchodzi? - burknął Garven, który nie podniósł się z ziemi, jak jego żołnierze, tylko zmienił pozycję z leżącej na siedzącą.
- Więcej szacunku do gwardzisty Valada, żołnierzu.
- Więcej szacunku? Wiesz, gdzie my was...
- Zamilcz! - syknął gwardzista.
- Nie przy szergach?
- Nie przy szergach. Ale zabierzmy się w końcu za to, po co tu przyszliśmy.
- Nareszcie mówisz z sensem, istoto - Garven spojrzał w żółte ślepia szerga, który siedział naprzeciwko niego, bo to on się odezwał. Żołnierz zwrócił na niego uwagę już wtedy, gdy czarne diabły podeszły do ogniska. Od razu wiedział, kim jest ten olbrzymi Szerglvar o bystrym i przenikliwym spojrzeniu, który nosił się jak zwykły wojownik.
- Według życzenia, Zatran - gwardzista wstał.
Szczęknęły wyciągane z pochew miecze.
- Czarne diabły z Zachodniej Hordy!
- Schować miecze! - huknął Garven, podrywając się na równe nogi. - Natychmiast!
- To najgorszy z nich! Zatran!
- I co z tego, że Zatran? Rozkaz to rozkaz. Jak będzie rozkaz, by lizać mu tyłek, poliżecie.
- I tym się różni żołnierz od wojownika, Szakalu - olbrzymi Szerglvar z pogardą w głosie podsumował słowa Garvena. - Na rozkaz nawet poliżecie tyłek wrogowi.
- Przystąpmy w końcu do rzeczy - zniecierpliwił się gwardzista - bo zaraz wszyscy skoczymy sobie do gardeł, a nie po to tutaj przybyliśmy, Zatran. Valdad chciał ci coś podarować, a Garven teraz przekaże, prawda Szakalu?
Żołnierz z ociąganiem podniósł się z ziemi, szerg również wstał. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
- Jak już tak musi być - Garven mruknął niechętnie.
- Więcej zapału, Szakalu - gwardzista ruszył w stronę klatki.
Garven i szerg podeszli do niego, gdy zatrzymał się przy stalowych prętach.
- Valad daruje tę dziką samicę wodzowi Zachodniej Hordy. Jest twoja, Zatran - gwardzista wskazał ręką na zamknięte w klatce niezwykłe stworzenie, które powoli i niedbale wstało, widząc, jak duże wzbudziło zainteresowanie.
Garven nie mógł od niej oderwać wzroku. Stała przed nimi wyprostowana i patrzyła wyzywająco w oczy ...wodzowi Szerglvar! Ona zupełnie się go nie boi! - żołnierz był zdumiony.
Niespodziewanie kobieta wybuchła dzikim i drwiącym śmiechem.
- Jakiż to wspaniały dar dostał wódz Zachodniej Hordy - kpił śpiewny głos.
Ona potrafi mówić! - żołnierz był jeszcze bardziej zdumiony.
- Zatranowi, najsławniejszemu wodzowi Szerglvar z Cienia, dowodzącemu największa hordą, podarowano samicę! Niezwykle hojnie obdarzyli ludzie wodza Szerglvar. Obrazili cię Zatran, ciężko obrazili. Co teraz zrobisz? Rozniesiesz w puch te istoty? Rozgnieciesz blade, śmierdzące glizdy? - drwiący śmiech nie ustawał.
- Nieważne, że darowali samicę. Ważne, że chcieli dobrze. I co z tego, że samica? Dar jest niezwykle cenny, bo jesteś nim właśnie TY, a ja nareszcie dostałem cię w swe łapy, VERANA.
Drwiący śmiech w jednej krótkiej chwili zamarł. Garven spostrzegł, że kobieta już nie patrzy na szerga wyzywająco. Żołnierzowi zdawało się, że zaczęła się bać.
- Ty zawsze należałaś do mnie, tylko do mnie, do Zatrana, wodza Zachodniej Hordy. Po to zostałaś stworzona. Zostałaś stworzona dla mnie, Verana - szerg odwrócił się od kobiety i popatrzył na gwardzistę Valada. - Przyjmuję wasz dar. Otwórzcie klatkę.
Garven chcąc nie chcąc wydał polecenie nadzorcy, który podszedł do klatki z czającym się w oczach strachem; dobrze pamiętał śmierć swego towarzysza. Żołnierz zauważył, że zaciśnięte na kluczu ręce drżą, a gdy nadzorca otworzył zamek, natychmiast odskoczył.
Wódz Szerglvar nie miał problemu z drżącymi rękoma. Odsunął kratę i wszedł do środka zdecydowanym krokiem, a wtedy dzika kobieta rzuciła się na niego z obnażonymi kłami tak szybko, że Garven nie mógł nadążyć, śledząc jej ruchy. Zdawało mu się, że widzi pazury dosięgające gardła Zatrana. Zaraz przejadą po nim i rozerwą tętnicę!.. Nie! Szerg błyskawicznie uchylił się i złapał atakującą go łapę. Jeszcze chwila i Verana leżała na brzuchu, przygnieciona do ziemi kolanem, z wykręconymi do tyłu rękami; krzywiła się okrutnie i zgrzytała z wściekłości kłami.
- Dajcie coś, by związać tę dziką kocicę - Zatran zażądał. - Byle solidnego, ona jest silna prawie jak szerg. I szybka jak szerg - dodał.
- Ale nie szybsza od ciebie, Zatran - gwardzista wtrącił.
Szerg bez słowa popatrzył krzywo na marną ludzką glizdę. Nawet nie warknął, mimo że został srodze obrażony. Istota porównała wodza największej hordy Cienia do słabej samicy! Niezwykłej i silniejszej od innych samic, ale jednak samicy!

Garven wiedział, że musi jej pomóc. Czarny diabeł zabrał dziką kobietę ze sobą, wiążąc i dobrze pilnując. Żołnierzowi zdawało się, że ciągle widzi przed sobą złote oczy i dostrzega w nich smutek, a nawet strach. Nie mogę pozwolić, by cię zabrał, myślał. Muszę cię uwolnić z łap tego ogromnego szerga, a jak przypuszczałem, będę mieć ku temu okazję. Oni jeszcze nie odeszli, zatrzymają się w ludzkiej osadzie. Będą czekać na następnego posłańca od Valada. Muszę zrobić to teraz, bo gdy przekroczą granicę i wejdą na Płaskowyż, będzie już za późno.
Garven nie miał dużych kłopotów ze znalezieniem szergów, gdyż towarzyszyli im gwardziści Valada, którzy odpowiadali za wszelkie wybryki czarnych bestii. Żołnierz nawet dowiedział się, gdzie jest przetrzymywana Verana i śledził to miejsce. Czekał na sprzyjającą okazję, żeby kobietę uwolnić. Pokrzyżuję im plany, myślał. Nie będziesz Verana płacić za to, że Valad spiskuje z Zachodnią Hordą i podlizuje się Zatranowi. Szerg mówił, że zostałaś stworzona dla niego? Nieprawda, ty nie jesteś czarnym diabłem, tylko zwykłą kobietą z trochę dłuższymi paznokciami i kłami. Jesteś krwiożercza, bo zawsze cię tak traktowali, jak potwora, karmiąc surowym mięsem i ucząc zabijać, a ty przecież jesteś słabą kobietą. Trochę szybszą od innych, ale kobietą. Potwory tak nie wyglądają. Nie mają tak cudownych oczu i pięknych kształtów. Ty jesteś stworzona do miłości a nie zabijania i z pewnością nie dla szerga, bo dopiero on zrobi z ciebie prawdziwego potwora.

Garven dostał się na tyły budynku, w którym przetrzymywano Veranę. Udało mu się niezauważenie minąć gwardzistów pilnujących szergów, gdyż właśnie wybuchła między nimi kłótnia. Zabijając nudę grali w kości i jak się żołnierz spodziewał, rychło zaczęli oskarżać się o nieuczciwość. Jak zawsze, gdy jeden cały czas wygrywa kosztem drugiego, Garven pomyślał i zapadł w bujną roślinność dochodzącą aż do pionowej ściany, po której zaczął się wspinać. Pochwę z mieczem przymocował do pleców już wcześniej, gdy czekał na sprzyjający moment, by gwardzistów ominąć, a musiał uzbroić się w cierpliwość. Garven czekał prawie cały dzień, bojąc się, że gwardziści mogą zwrócić na niego uwagę. Pocieszał się, że nie pierwszy raz mu się ta sztuka udaje. Zdarzało mu się już przemknąć niezauważenie, wymykając się sługusom Valada, ale oczywiście w innych okolicznościach. Garven roześmiał się pod nosem. W ten sposób kilkakrotnie uniknął karceru, po pijackich awanturach, które wszczynała jego zawadiacka kompania. Ale tutaj o co innego szło. O co innego? Nie musimy się z Garvenem zgadzać, ale jeśli już się zgodzimy, przyjmijmy, iż dzielny rycerz właśnie ratuje piękną księżniczkę z rąk dzikiej bestii. I właśnie ten bohaterski wybawca idzie po gzymsie, a potem mija okno, następnie zagląda do pustego wnętrza, a później jeszcze jedno okno, parapet, jest już w środku, odsuwa zasłonę i... zatrzymuje się w miejscu.
Piękna księżniczka wcale nie wyglądała na związanego i dobrze pilnowanego więźnia w rękach dzikiej bestii ...ona się kapała! Verana leżała w ogromnej bali wypełnionej parującą wodą. Garven zobaczył, jak wyciąga rękę i leniwym ruchem przeciera ją miękką tkaniną. Błoto już nie przylegało do nagiej skóry, która odzyskała naturalny kolor. Żołnierz podszedł do bali. Zatrzymał się przy niej i popatrzył na nagą kobietę. Verana była tylko do połowy zanurzona w wodzie. Opierała się plecami o brzeg balii, miała zamknięte oczy i wyraz błogości na twarzy. Widać było, że pławienie się w ciepłej wodzie sprawia jej dużą przyjemność.
- Podobam ci się - zabłysły złote oczy, gdy nagle je otworzyła i popatrzyła na niego.
- Podobasz - Garven wbił wzrok w pięknie ukształtowane, spore piersi o dużych sutkach. Ciepło sprawiło, że sutki powiększyły się i nabrzmiały. Były...
- Czy wy zawsze patrzycie tylko na cycki? I jeszcze na tyłek - chwila zapamiętania odpłynęła wniwecz, czar prysnął. - Gdy wynurzę się z wody i podniosę nogę, wtedy dopiero zaczniesz się gapić, Szakalu. Wdrapałeś się na mur, by podziwiać me budzące żądze ciało?
- Przestań Verana. Przyszedłem, by wyrwać cię z jego łap.
- Wyrwać? A kto powiedział, że mnie w nich trzyma? Może to ja trzymam jego?
Garven zaniemówił.
- Idź już. Jak on cię tutaj zastanie, rozszarpie na strzępy. Na pełznące ścierwo, za późno!
- Co: "Za późno"?
- On już jest za drzwiami.
- Skąd wiesz?
- Bo go słyszę, głucha istoto!
Garven odwrócił się, a wtedy otworzyły się drzwi. Ukazał się w nich ogromny szerg. Czarne oblicze było wykrzywione wściekłością. Zanim żołnierz cokolwiek zdążył zrobić czy pomyśleć, czarny diabeł już był przy nim. Garven nagle poczuł, że nie może złapać oddechu. Pazurzasta łapa bezlitośnie zacisnęła się na jego szyi.
- Puść go! - Verana wynurzyła się z wody i stanęła na równe nogi.
- Dlaczego miałbym go puścić? Wiesz, co ludzie robią z lisem, którego złapią w kurniku?
- Zartan! Natychmiast masz go puścić. On zaraz wyzionie ducha. To istota. On jest słaby.
- Pięknie wyglądasz Verana z tą wodą spływającą po nagiej skórze, ale nic ponadto. Za mało, bym go nie wypatroszył.
- Dobrze Zatran, jak go puścisz i pozwolisz odejść, oddam ci się. Dowiesz się, jak to jest, kiedy kobieta naprawdę do ciebie należy.
Garven padł na podłogę, gdy szerg ściągnął łapę z jego gardła. Mało brakowało, a żołnierz rzeczywiście wyzionąłby ducha, a teraz leżał na podłodze z trudem łapiąc oddech.
Szerg podszedł do Verany. Wielka łapa Zatrana przesunęła się po jej nagich piersiach.
- Jak to jest, kiedy kobieta naprawdę do mnie należy? Skąd jesteś taka pewna, że ja tego chcę, Verana?
- Chcesz Zartran, bardzo chcesz. Chcesz od chwili, kiedy ujrzałeś mnie tam w klatce, w rękach tych słabych istot. On również to wiedział. Wiedział, że od chwili, kiedy na mnie spojrzysz, będzie mieć nad tobą całkowitą władzę. Po to mnie stworzył, Zatran, by założyć ci obrożę na szyję, jak psu.
- Może i masz rację, że miałaś być smyczą, Verana, ale czy oboje nie jesteście zbyt pewni siebie? Myślisz, że tak łatwo założyć obrożę na szyję wodza Zachodniej Hordy? Nie jestem istotą, bym od razu stracił głowę, kiedy posiądę twe ciało.
Kobieta zaczęła się śmiać.
- A ty Zatran? Ty nie jesteś zbyt pewny siebie? Możesz dać głowę za to, że nie straciłbyś jej dla mnie? Ja już to w tobie obudziłam. Wystarczyło tylko, że popatrzyłeś. A co się stanie, kiedy nie będziesz tylko patrzeć? Pomyśl o tym Zatran. I jeszcze jedno - Verana już się nie śmiała, mówiła poważnym głosem. - Skąd wiedziałeś, że istnieję i skąd znałeś moje imię?
- Mam szpiegów w hordzie Płowowłosego.
- Ty masz szpiegów?! - głos Verany był pełen niedowierzania.
- A co ty myślisz Verana? Że ze mnie tylko bezmózgi rzeźnik? Że tylko Płowowłosy patrzy innym wodzom na łapy? Szczególnie teraz nie spuszczam go z oka, jak zaczął mieszać w Hordzie Kruka.
Garven, który mógł już swobodnie oddychać, zaczął się uważne przysłuchiwać słowom szerga. Wiedział, że ma okazję dowiedzieć się o wrogu rzeczy, których nie było dane poznać nikomu przed nim i nie chciał tej okazji zmarnować.
- Najpierw rozwalił Baradara - Zatran mówił dalej - a teraz chce, by cały wschód należał do niego. A co do ciebie, Verana. Wiedziałem, kiedy przyszłaś na świat. Poznałem twe imię. Wiedziałem, jak wyglądasz... ze słyszenia. I wiedziałem, że nadejdzie dzień, kiedy będziesz moja.
- A on?! Też wie?
- Nie, Ślepy Sęp nie wie. Nie dotrzymał słowa, dlatego nie powiedziałem mu, że Izir przeżyła, bo Płowowłosy położył na niej łapę.
- Położył łapę! Zatran, ty nic nie rozumiesz. Myślisz, że będziesz mnie trzymać przy sobie jak miecz u pasa, że będziesz tylko brał a nic nie dawał w zamian. A prawda jest taka, że Niezniszczalny zrobi z tobą to samo, co z Sępem z Orhan-dar.
- Co on zrobił z Vorgarem? Mów Verana!
- Jednak pewność siebie opuściła cię, Zatran. Boisz się, że obroża może się zacisnąć i masz rację, bo Niezniszczalnemu udało się założyć obrożę na szyję Sępa.
- Niemożliwe! Vorgar nie zdzierży nad sobą żadnej władzy. To wolny drapieżny ptak przemierzający przestworza wypatrując zdobyczy.
- I właśnie wypatruje. Kobiety, którą porwał mu Niezniszczalny. Sęp zrobi wszystko, by ją odzyskać. Wszystko! Rozumiesz Zatran? Nie, ty nie potrafisz tego zrozumieć, a on pewnie ją u ciebie ukrył. Po co masz się wykrwawiać walcząc z Sępem z Orhan-dar? Łatwiej zgiąć mu kark porywając kobietę.
- Nie muszę mu porywać kobiety, bo potrafię go rozgnieść jedną łapą jak karalucha.
- I owszem, nie musisz porywać. Wystarczy, że u siebie trzymasz.
- Tej słabej istoty nie ma na mych ziemiach ani części Twierdzy, która do mnie należy, Verana.
- Jesteś tego pewien?
- V e r a n a.
Garven sięgnął po miecz, tak groźnie zabrzmiał głos szerga. Żołnierz wiedział, że nie ma najmniejszej szansy w starciu z piekielnie szybką bestią o stalowych mięśniach i ścięgnach, ale nie mógł pozwolić, by najsławniejszy siepacz Szerglvar z Cienia zrobił krzywdę Veranie. Po chwili ręka Garvena zsunęła się z rękojeści miecza. Szerg opanował gniew.
- Daję ci słowo Verana, że nie ma jej u mnie.
- Ile jest warte słowo Szerglvar?
- Potrafisz mnie rozgniewać, kobieto. Gdyby to był kto inny a nie ty, rozszarpałbym mu gardło. Ja nie jestem zdradliwym Szindar czy kundlem z Undur-dar albo mieszańcem jak Sęp czy śmierdzącym tchórzem jak Dogar. Słowo Zatrana jest dużo warte, Verana, jednak on bardzo rzadko je daje.
Ręka Garvena ponownie powędrowała ku rękojeści miecza. Szerg położył pazurzaste łapy na ramionach Verany. Niepotrzebnie sięgam po miecz, Garven pomyślał, on nie zrobi jej krzywdy. Szerg przyciągnął Veranę do siebie wolnym ruchem. Pogładził skórę na nagich ramionach zsuwając łapy w stronę łokci.
- Możesz odejść Verana. Nie dam sobie założyć obroży na szyję - ręce szerga powędrowały w górę i zanurzyły się w mokrych włosach kobiety. - Oboje będziemy wolni.
Zatran jeszcze przez chwilę patrzył w złote oczy, po czym odwrócił się i bez słowa wyszedł.

- Możesz się podnieść? - Verana zapytała, gdy za szergiem zamknęły się drzwi.
- Garven skinął głową.
- Czas się stąd zbierać. Dziękuję ci za pomoc, Garven, bo nawet nie wiesz, że mi pomogłeś.
- To ty mi pomogłaś. Gdyby nie ty, Verana, on udusiłby mnie i jeszcze wypatroszył zanim bym na dobre nie ostygł.
- Bez wątpienia, Garven, i jeszcze trochę poszarpał. Całego by cię nie pochłonął, bo był już dobrze nażarty.
- Mówisz to takim spokojnym głosem!
Verana nic nie odpowiedziała. Zaczęła wycierać mokre włosy płachtą, którą podniosła ze stojącej obok balii długiej ławy.
- Dziękuję ci Verana.
- Za co znowu jesteś mi wdzięczny?
- Dziękuję ci, że byłaś gotowa poświęcić siebie, by uratować mi życie.
- Poświęcić siebie? - Verana zaczęła się śmiać, odsłaniając białe kły. - To "poświęcenie" mogło być całkiem przyjemne - owinęła się grubą, miękką tkaniną i usiadła na ławie.
- I co teraz, Szakalu? Odejdziesz ze służby? Przestaniesz lizać na rozkaz rzyć swym wrogom?
- Już odszedłem, kiedy tutaj po ciebie przyszedłem.
- Żeby ratować.
- Przestań kpić Verana.
- Jak już ratujesz, zrób to do końca. Odwieziesz mnie na Płaskowyż?
- Odwiozę.

***
Garven nie musiał nawet kupować konia dla Verany. Wszystko, co było jej potrzebne, dostała od Zatrana. Wódz Zachodniej Hordy czuł się odpowiedzialny za kobietę, która została stworzona dla niego i której losy śledził od chwili, gdy przyszła na świat. Od momentu, kiedy Verana wsiadła na konia i jechała obok niego, Garven cały czas się jej przyglądał. Jak do tej pory widział ją zawsze zupełnie nagą, a teraz Verana była ubrana! I to bynajmniej nie w kobiece fatałaszki. Dlatego ma na sobie odzienie i kolczugę podobne do tych, które noszą szergowie, bo dostała je od szerga, Garven myślał. I oczywiście Zaran nie zapomniał o broni, a po niej widać, że potrafi walczyć nie tylko kłami i pazurami. A myśmy myśleli, że to dzikuska, która umie zaledwie warczeć, kąsać i drzeć pazurami.
Verana bardzo się spieszyła. Garven musiał pilnować, by nie zajeździli koni. Nie zależało mu również na tym, by posuwali się zbyt szybko do przodu, gdyż wiedział, że gdy dotrą na Płaskowyż, będzie musiał się z nią rozstać, a kiedy już się na nim znaleźli, nie chciał jej opuścić. Powiedział, że jeszcze zostanie z nią parę dni. Tak naprawdę jednak nie chciał kobiety wypuścić z rąk. Garven był odurzony drapieżnym stworzeniem o złotych oczach i zastanawiał się, jak go dla siebie zatrzymać. Wiedział, że nie będzie to łatwe. Domyślał się, że ona wraca do hordy zamieszkującej odległą, wschodnią część Cienia.
Dzisiejszej nocy, Garven pomyślał, kiedy rozkulbaczyli konie i zaczęli razem z Veraną znosić poskręcane suche gałęzie, by rozpalić ognisko. Nie mógł się doczekać chwili, kiedy go rozpalą i ona usiądzie przy nim. A gdy już płonęło jasnym płomieniem, przysunął się do drapieżnego stworzenia i zajrzał mu w złote oczy.
- Patrzysz na mnie, jak wtedy, gdy się kąpałam.
- Lepiej nic nie mów Verana, bo czar znowu pryśnie.
- Czar, jaki czar?
- Verana, nie kpij, tylko choć tu do mnie.
- Nie boisz się?
- Czego?
- Diabelskiego nasienia.
Kiedy Garven przyciągał ją do siebie, nie broniła się. Zamknął Veranę w ramionach i zanurzył twarz w długich włosach.
- Nie diabelskiego nasienia, tylko pięknej kobiety, Verana. Stworzenia o cudownych złotych oczach i pięknych kształtach.
- Szakalu, ty cały płoniesz!
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
Odwróciła się i musnęła mu ustami policzek.
- Moje ciało cię zaślepiło i to zupełnie zaślepiło. Nie widziałeś, jak mordowałam? Ja jestem stworzona do zabijania, Szakalu. Jestem bezlitosnym stworem, który wyje z radości, gdy nurza się we krwi. Jestem jak szerg.
- Ty jesteś stworzona do miłości a nie zabijania, Verana.
- Płoniesz mocniej niż to ognisko.
- Mocniej - potwierdził niskim, głębokim głosem.
Verana chciała go sprowadzić na ziemię, widząc, że nic do niego nie dociera. Nie zdołała. Garven przywarł do kobiety i zacisnął ramiona zupełnie ją unieruchamiając. Przez ciało Verany przeszedł dreszcz, kiedy usta Garvena wcisnęły się w nią. Nie chciała mu tego robić, bo go polubiła, jednak nie była w stanie się powstrzymać. Nie tylko Zatran, ale i ty Szakalu możesz sprawić, że będzie całkiem przyjemnie, pomyślało drapieżne stworzenie.

Garven obudził się. Nie, to nie sen, trzymam ją w ramionach, pomyślał. Przejechał ustami po smukłej szyi istoty. - Jest bardziej ponętna niż sądziłem. Nigdy jeszcze nie dotykałem tak aksamitnej skóry i żadna kobieta nie pachnie jak ona. Przecież już od paru dni jesteśmy w drodze, a ona pachnie, w dodatku bardzo dziwnie, niesłychanie odurzająco. Tylko te włosy. Są twarde i grube, prawie jak końska grzywa. Jeśli ma tak bardzo miłą w dotyku skórę, włosy powinna mieć jedwabiste. O co ci chodzi, Garven? Przecież wszystko w niej jest wspaniałe, a ty czepiasz się włosów. Mężczyzna objął śpiącą kobietę jeszcze mocniej, a wtedy poczuł, że chce zanurzyć się w niej ponownie - bardzo głęboko. Właśnie miał pocałować zmysłowe usta, gdy coś go tknęło. Garven odwrócił się i natychmiast sięgnął po miecz, który trzymał pod ręką. Zaledwie o dwa kroki od nich siedział najprawdziwszy paskudny, czarnoskóry i długowłosy szerg! Siedział na ziemi ze skrzyżowanymi nogami i przyglądał im się uważnie.
- Verana! - Garven nadal ją obejmował i nie spuszczał wzroku z szega, równocześnie przyciskając do ziemi kolanem pochwę i wyciągając z niej miecz.
Poczuł, że poruszyła się.
- Odsuń się!
Nie posłuchała. Przeciągnęła się leniwie.
- Verana, bo zaraz ten szerg rozerwie nas na strzępy!
Niemożliwe! Gdy szerg usłyszał jego słowa, uśmiechnął się!
- Ten szerg? - Verana jeszcze raz się przeciągnęła. - Aa... to ty... Vran. Myślałam, że będę musiała jechać aż do Akmaru, by cię odnaleźć.
- Pewnie nie żałujesz długiej drogi, co Verana? Widzę, że podróż była całkiem przyjemna. Odkąd to wojownik Płowowłosego wyleguje się w ramionach istoty?
Garven był coraz bardziej zdumiony.
- Wojownik Płowowłosego?
- Przecież ci mówiłam, że jestem jak szerg. Jestem wojownikiem Wschodniej Hordy. Moje ciało cię zmyliło Szakalu. To lepsza broń niż...
- Dotarłaś do niego? - szerg przerwał jej.
- Dotarłam. Nawet całkiem blisko. Kobiety Sępa nie ma na ziemiach Zachodniej Hordy, Vran, ani w części Twierdzy, która jest królestwem Zatrana.
- Ty dałaś się złapać!
- Tak Szakalu. Wiesz już dlaczego mówiłam ci, że mi pomogłeś? Mogłam szybciej do niego dotrzeć. Nie musiałam długo skakać koło Zatrana. Sam powiedział, że mnie chce, a ja mu uświadomiłam, że nie może mnie zbyt mocno pragnąć, bo Ślepy Sęp i do niego się dobierze, a w ten sposób zyskałam pewność, że Władca nie schował Tesary przed Sępem z Orhan-dar u niego.
- Ale Verana, ty nie możesz być wojownikiem! Przecież jesteś kobietą. Nie jesteś szergiem!
- Nie jestem? Popatrz uważniej na Vrana, Szakalu. Popatrz mu w oczy.
- Niemożliwe!
- Niemożliwe, żeby szerg miał błękitne oczy? Vran ma oczy swej matki, Garven. On ma oczy Izir.
- Izir? Przecież...
- Vran jest moim bratem, Szakalu.
- Jak to możliwe?
- Opowiemy mu naszą historię, Vran? Historię Izir, Karnara, Płowowłosego i Zatrana? Powiemy mu dlaczego szerg ma błękitne oczy?
- I ma przez te oczy tylko same kłopoty - burknął Vran.
Verana zaczęła się śmiać.
- Błękitne oczy w czarnym obliczu. Wiesz, jak to nakręca kobiety, Szakalu? Vran nie może się opędzić od Harranek Quarana. Powinien nazywać się Szergiem Łamiącym Kobiece Serca.
- To wcale nie takie śmieszne, Verana! Quaran jak mnie widzi w swym obozie, wyje z niepokoju, bo wiadomo, że zaraz będą kłopoty. Nawet na polu bitwy nie mogę się schować przed tymi kocicami. Mam nadzieję, że któraś właśnie za mną nie podąża.
- Przestań narzekać Vran. Myślisz, że ja nie mam tych samych kłopotów, co ty?
- Ale ty sobie radzisz, Verana. Ty możesz pchnąć nożem pod żebro, a ja przecież nie będę zabijać kobiet, by tylko dały mi spokój!
- Pchnąć pod żebro? - zdziwił się Garven.
- A co ty myślisz, istoto?! - Vran warknął, już na dobre wyprowadzony z równowagi. - Myślisz, że jak pozwala ci trzymać się w ramionach, już ją obłaskawiłeś jak dziką kocicę? Verana zabija jak szerg, mimo że Izir bardzo się to nie podoba, ale nic nie może zrobić. Jak Verana poczuje krew lub coś ją rozdrażni, nie potrafi nad sobą zapanować, zabija. Chciała, żeby ci opowiedzieć naszą historię, to ci opowiem w kilku słowach, bo zaraz musimy się zbierać. Wojownicy Sępa czekają na mnie. A ja mam błękitne oczy po Izir, bo Mrocznemu Stworzycielowi podobają się kobiety o niebieskich oczach, dlatego ją wybrał, by stworzyć Veranę. Niezniszczalny obiecał samicę Zatranowi, mimo że Zatran się o to nie prosił. Władca wybrał Izir spośród niewolnic, które przeżyły drogę przez Płaskowyż, a takich, które przeżyły było naprawdę niewiele, dlatego był pewien, że te kobiet są silne i może jedną z nich wykorzystać do swych celów. On zamierzał stworzyć samicę-szerga i wykorzystać ją, by wódz Zachodniej Hordy jadł mu z ręki. Bo z wodzami szergów jest ten kłopot, że Szerglvar podporządkują się tylko najsilniejszym z nich, a najsilniejsi są żądni władzy, dlatego Niezniszczalny ma z nimi kłopoty, bo oni czują się lepsi nawet od niego, a on się obawia, że kiedyś nadejdzie dzień, gdy rzucą mu się do gardła, tym bardziej, że Szindar i Szerglvar z Undur-dar już zaczęli go kąsać, wypowiadając posłuszeństwo. Okazało się jednak, że nie jest tak prosto stworzyć samicę-szerga. Próbował z Ziemi, nie wyszło, więc podjął próbę z ludzką kobietą. Nie zdążył się jednak dowiedzieć, czy mu się udało, bo Izir uciekła. Płowowłosy i Karnar znaleźli ją na pustyni, kiedy była już tak osłabiona, że mało brakowało, by zeszła z tego świata, ale Izir nosząc w sobie mnie i Veranę miała siły szerga, dlatego przeżyła i wydała nas na świat. Płowowłosy marzył o silnym jak dziesięciu szergów wojowniku, a okazało się, że na świat przyszedł szerg o błękitnych oczach i dziewczynka o ślepiach i sile Szerglvar...
- Tak Szakalu - Verana przerwała Vranowi - nie jestem stworzeniem o cudownych złotych oczach, tylko o żółtych ślepiach szerga. Ale ty tego nie widzisz, bo jesteś zamroczony. Zbyt mocno pożądasz, by dostrzec prawdę...
- Kończąc - Vran przerwał Veranie. Był zniecierpliwiony i rozdrażniony, iż mu przerywa. - Nikt nie wiedział, co Izir wyda na świat. Nawet Mroczny Stworzyciel nie był do końca pewny. Ale wszyscy bardzo byli tym zainteresowani, z wyjątkiem Karnara, bo on pragnął Izir, a nie broni stworzonej przez Niezniszczalnego, jak Płowowłosy. A Płowowłosy był rozczarowany, ale tylko do chwili, gdy zrozumiał to, co dla Karnara było od razu oczywiste: Verana jest lepszą bronią niż cała horda krwiożerczych wojowników. Szerglvar na jej widok zupełnie tracą rozum, a ona jest bardzo groźna, bo patrząc na jej ciało wojownik zapomina, że ona potrafi zabijać równie skutecznie jak on, a nawet gorzej. Zmylony wróg sam podchodzi jej pod łapę i odsłania brzuch, a ona bez skrupułów to wykorzystuje, bo jest takim samym krwiożerczym stworem jak ja, Płowowłosy czy Zatran.
- I co? Nadal będziesz mnie trzymał w ramionach, gdy poznałeś prawdę? - odwróciła się i popatrzyła na Garvena, a wtedy on to dostrzegł: oczy Verany były oczami szerga!
- Masz ślepia szerga, Verana, ale dla mnie one są złote. Myślę, że Zatran też takimi je widział.
Verana bez słowa ponownie odwróciła się w stronę Vrana. Brat i siostra spojrzeli na siebie i zrozumieli się bez słów.
Vran wstał.
- Ruszam Verana. Sęp z Orhan-dar czeka na wieści.
- Aha, jeszcze jedno Vran. Zatran ma szpiegów wśród naszych wojowników. Ktoś zdradził. A ten potężny niedźwiedź nie jest głupi, jak Płowowłosy patrzy wrogom na ręce.
- Wrogom?
- Również tym, którzy mogą się nimi kiedyś stać, Vran. To wszystko, co chciałam ci powiedzieć.
- Żegnaj Verana.
Garven patrzył na sylwetkę szerga, który coraz bardziej zaczął się od nich oddalać aż zniknął za pierwszą większą nierównością terenu.
- Dlaczego akurat Szakal? - Verana znowu na niego patrzyła złotymi oczami.
- Szary, niepozorny, przemyka chyłkiem, a potrafi porwać dużemu drapieżnikowi zdobycz sprzed nosa.
Verana uśmiechnęła się.
- Wracasz na wschód, dzika kocico?
Zanurzyła dłoń w stalowo-siwych włosach Garvena i zaglądnęła w szare oczy.
- A potrafisz mnie obłaskawić, Szakalu?
- Potrafię.
- Skąd ta pewność?
- Bo porwałem dużemu drapieżnikowi zdobycz sprzed nosa, a potwierdził to uśmiech, który dostrzegłem w twych złotych oczach. A poza tym, ty już zdecydowałaś Verana, nie odeszłaś z Vranem.
- Mówiłeś: "Stworzona do miłości, a nie zabijania"? Jeśli potrafisz mi to udowodnić, zostanę z tobą, Szakalu.
- Już udowodniłem. Odsłoniłem brzuch pięknemu i drapieżnemu stworzeniu o złotych oczach... i nadal żyję.
KONIEC... jeśli Czytelniku dotarłeś do tego miejsca, gratulacje, bo udało ci się przez tekst przebrnąć bez torującej drogę gumki myszki Pana Redaktora ;-)

( góra )

  Powrót