| |
"Tajna broń Mrocznego Stworzyciela"
Prezentuję
surowy tekst, przed ingerencją redaktora, jako ciekawostkę dla tych z
was, którzy sami piszą. Porównajcie go z tekstem opublikowanym w Click!
Fantasy z 07/2003 (jeśli macie ten numer, a jak nie, może jest w Sieci?).
Zobaczycie, jak opowiadanie może być zmienione, zanim trafi do druku.
To taka mała prezentacja "wersji reżyserskiej" ;-)
Palące
promienie słońca padały na twarz kobiety, która uparcie parła do przodu
po pustej aż po horyzont ziemi. Raz za razem upadała. Kilka razy nie udało
jej się na czas podeprzeć, wtedy suchy piasek wypełnił wyschnięte, spękane
usta. Spod poszarpanych łachmanów wyzierał nagi brzuch - kobieta była
brzemienna. Krok był coraz wolniejszy, upadki coraz częstsze, coraz trudniej
podnosiła się z ziemi, coraz dłużej na niej leżała. Na tle bezchmurnego
nieba pojawiły się w oddali szare kształty. Były coraz bliżej, zaczęły
zataczać coraz mniejsze kręgi. Skrzydlaci padlinożercy wytropili swą ofiarę,
a teraz cierpliwe i nieubłaganie krążyli nad nią.
Upadła ciężko na ziemię. Próbowała się podnieść podpierając łokciami.
Nie udało się. Ponownie upadła. Palące słońce i pragnienie zaczęły wyciągać
z niej resztki życia. Lepiej zdechnąć tu, na pustyni, myślała, niż tam,
w jego łapach. Nigdy nie dostanie tego, co w sobie noszę. Nigdy nie uda
mu się stworzyć najgroźniejszego potwora, bo on nigdy nie stanie się narzędziem
w jego drapieżnych łapach. Jestem pierwsza i ostatnia. Ponowne stworzenie
piekielnego stwora zabierze mu długie lata, a on nie ma już czasu, bo
oni są szybsi i zawsze jeden krok przed nim.
Kobieta zamknęła oczy. Niewiele to dało, widziała przed sobą świetlistą,
palącą czerwień. Słońce świeciło zbyt mocno, aby opuszczone powieki przyniosły
ulgę. Przycisnęła twarz do gorącego piasku. Teraz dopiero smolista czerń
przyniosła ukojenie zmęczonym oczom. Niestety, nagrzana ziemia paliła.
Tak, Izir, przyjdzie ci dokonać żywota na tej pustyni, a potrafiłaś tyle
wytrzymać i przeżyć. Karmili cię dobrze i dbali o ciebie, bo miałaś posłużyć
jako narzędzie, powłoka, coś w czym miało wyrosnąć życie. A później, gdybyś
przeżyła, wykorzystałby cię ponownie, a może tylko wyciągnął twoją siłę?
Bo jesteś silna. Inaczej by cię nie wybrał. A później stałaś się jeszcze
silniejsza. To co nosisz w sobie dało ci tę moc, dlatego dotarłaś aż tutaj,
na tę jałową pustynię. Puścił za tobą swe wierne psy, ale one cię nie
doszły. Zmyliłaś tropy. Kto jeszcze uciekł oprócz ciebie z Twierdzy? Tylko
jeden z czarnych stworów, nikt więcej. Izir pamiętała zamieszanie, jakie
wtedy powstało. Tamten uciekł, bo otrzymał pomoc z zewnątrz. Przybyli
po niego. A ona, Izir, sama dokonała tej sztuki. Brudne, cuchnące łachy
orka jej w tym pomogły. Nie siedziała w dobrze pilnowanych lochach. Trzymano
ją w części Twierdzy, w której on przebywał. Tam nie było żadnej straży.
Nie istniała taka potrzeba. On był najlepszym strażnikiem. Ale po ucieczce
tamtego, długo odzyskiwał siły, a potem miał na głowie bunt jednego z
plemion czarnych potworów, a wtedy dużo stworów po Twierdzy się kręciło.
Panowało wielkie zamieszanie. Ciągle ktoś z niej wychodził lub do niej
przybywał. Izir to wykorzystała. Przyłączyła się do wymaszerowującej z
Twierdzy grupy orków. Zaszyła się na wozie ciągniętym przez duże stworzenie,
które oni nazywali mogunem. Nie mogła jednak długo w ten sposób podróżować.
Wiedziała, że on wysłał za nią pogoń i będzie sprawdzany każdy, kto ostatnio
opuścił Twierdzę. Kiedy orkowie zaszyli się w ciemnych norach, uciekając
przed wstającym świtem, odłączyła się od nich. Nie ruszyła jednak na zachód
(wiedziała, że on właśnie tam będzie jej szukać), udała się w przeciwną
stronę. Najważniejsze dla Izir było, aby wyrwać się z jego łap. Nieważna
była cena, jaką przyjdzie jej zapłacić za ucieczkę.
Izir ostatnim wysiłkiem woli próbowała się podnieść. Ostatni raz, pomyślała
i otworzyła oczy. - Nie! - zakrzyczało w niej. Oślepiające promienie odbijały
się od żelaznych folg. Przeniosła wzrok wyżej: nagolenice. Dopadli ją!
Wszystko na nic! Nadludzki wysiłek i cierpienie okazały się niepotrzebne.
Czarne potwory, jego psy, zaciągną ją tam skąd uciekła!
Zobaczyła nad sobą czarne oblicze, a potem woda spłynęła po wyschniętych
wargach.
- Pij istoto.
Izir zacisnęła usta. Nie wrócę z powrotem, pomyślała, lepiej umrzeć z
pragnienia.
- Jak nie, to nie - ręka, która trzymała bukłak odsunęła się od jej warg.
Niemożliwe, pomyślała, na pewno kazał mnie przywlec żywą. Zbyt ważne jest
dla niego to, co w sobie noszę. Oni na siłę wmusiliby we mnie choćby łyk
wody.
Stwór pochylił się nad Izir i zajrzał jej w oczy.
- Dlaczego jesteś tak niezmiernie głupia? - czarna twarz znalazła się
tak blisko, że jego włosy opadły na kobietę.
Jego włosy! Koloru dojrzałej pszenicy o połyskujących gdzieniegdzie srebrzysto-siwych
pasmach. Niemożliwe! Przecież to szerg! Oni są czarni od stóp do głów.
To przez to słońce. Nie, to są jego własne włosy! Jeszcze całkiem nie
oślepłam. Izir wyciągnęła rękę po wodę.
Kiedy łapczywie piła, jeszcze jeden czarny stwór pochylił się nad nią
i zaczął się jej uważnie przyglądać.
Oddała bukłak i wtedy ten drugi, o czarnych włosach, niespodziewanie chwycił
ją za ramię i zsunął z niego łachmany.
- Uff! Ale nam się trafiło. To własność samego Niezniszczalnego, Zarger.
Ten drugi również popatrzył na obnażone ramię.
- Ciekawe, nie na co dzień można spotkać na pustyni własność Niezniszczalnego.
Jeszcze nigdy nie widziałem niewolnika z wypalonymi znakami Władcy Cienia.
Pewnie puścił za nią swe hieny. Na pewno jest dla niego bardzo cenna.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Popatrz na jej brzuch, Karnar. Mroczny Stworzyciel znowu zaczął tworzyć.
Jeśli ją oddamy, zrobimy mu lepszy prezent niż wygrana bitwa.
Izir zamarła. Wszystko stracone, pomyślała, wrócę do niego.
- Oddamy mu jego własność? - kły czarnowłosego szerga błysnęły w uśmiechu.
Ten drugi wybuchnął głośnym śmiechem. Izir patrzyła na nich coraz bardziej
zdziwiona.
- Ale ma głupią minę - odezwał się ten z czarnymi włosami. - Nie obawiaj
się istoto, Ślepy Sęp nie dostanie cię już w swe łapy. Gdyby Baradar cię
znalazł, już byś siedziała w Twierdzy. Ale to on liże tyłek Ślepego Sępa,
nie my...
- Chcesz ją Karnar? - czarny stwór zwany Zargerem przerwał długi wywód
swego kompana.
Szerg kiwnął głową.
- To słaba istota, daleko jej do Harranek.
- Słaba istota? Rzeczywiście, bardzo słaba istota, jeśli udało jej się
wyrwać z łap Niezniszczalnego i dotrzeć aż tutaj - czarnowłosy mówił z
przekąsem. - Na dodatek z tak wielkim brzuchem.
- Nie wiadomo, co ona wyda na świat, Karnar. Wiesz, że to może być coś,
co przerośnie nasze wyobrażenia.
- I co, a raczej kto, będzie później twoim wojownikiem, Zarger.
- No to istoto, twój los jest przesądzony. Nie należysz już do Niezniszczalnego.
Jesteś pod opieką wojownika Wschodniej Hordy.
- Hordy Zargera zwanego również Płowowłosym - dodał ten drugi i pochylił
się nad Izir.
Poczuła jak unosi się do góry. Szerg podniósł ją biorąc na ramiona. Rozglądnęła
się dookoła. Byli otoczeni przez inne czarne stwory. Przez hordę Płowowłosego,
pomyślała Izir. Znała tego wodza Szerglvar ze słyszenia. Wiedziała, że
jest to jedyne plemię szergów żyjących w Krainie Cienia, które utrzymuje
bliskie stosunki z kobietami - bardzo bliskie stosunki. Sam Władca o tym
mówił pełnym wściekłości głosem. On, ten którego nic nie było w stanie
wzruszyć, a jego głos zawsze był beznamiętny i pełen pogardy, okazywał
niezadowolenie.
Szergowie ruszyli w dalszą drogę.
Głowa Izir opadała coraz niżej. Zmęczenie dało znać o sobie, a jednostajny
ruch działał usypiająco. Wycieńczona kobieta powoli zaczęła zapadać w
nicość - zasnęła.
Obudziła
się. Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła obserwujące ją żółte oczy. Ślepia
czarnych potworów zawsze miały to samo obojętne i pełne pogardy spojrzenie,
jednak szerg zwany Karnarem patrzył na nią w inny sposób.
- Wszystko w porządku? - miał tak pełne troski spojrzenie, aż Izir zaniemówiła
z wrażenia. - Trzymaj się istoto - szerg mówił dalej - niedługo dotrzemy
do warowni, tam Harranki się tobą zajmą. Tylko wytrzymaj.
Nie dziwiła się jego dalszym słowom. Obawy szerga nie były bezpodstawne.
Sama nie wiedziała, dlaczego już dawno temu nie poroniła, a teraz niewiele
brakowało, aby zaczęła rodzić. To coś we mnie, myślała, to jest silne,
dlatego jeszcze się trzymam. On to mówił i jak się okazało, miał rację.
Szerg objął ją, położyła mu głowę na ramieniu.
- Tyle już wytrzymałam, wytrzymam jeszcze trochę, a później nareszcie
uwolnię się od tego... czegoś - w końcu mu odpowiedziała.
- Jak mam do ciebie mówić, istoto?
- Izir.
- Posłuchaj mnie Izir. Obojętnie co to będzie, nie będzie należeć do Mrocznego
Stworzyciela, tylko do ciebie. A może kiedyś nadejdzie taka chwila, że
stanie się przyczyną jego zguby?
- Tak myślisz?
- Tak myślę. I myślę, że to nie przypadek, iż Płowowłosy znalazł cię na
pustyni.
- Dlaczego?
- Co: "Dlaczego"?
- Przecież mu służycie, dlaczego sięgnęliście po jego własność?
Stwór, tak jak wcześniej Płowowłosy, zaczął się śmiać.
- Bo jesteśmy paskudnymi szergami, żyjącymi daleko od Twierdzy, gdzieś
na wschodzie. I owszem, służymy mu, ale tylko tyle, ile trzeba. Nami nie
rządzi Niezniszczalny, tylko Zarger. A Płowowłosy? Robi, co chce, przynajmniej
u siebie. Jeśli jego wojownik chciał cię zatrzymać, Niezniszczalny może
tylko sobie poskakać z wściekłości, uderzając łbem o powałę, albo wyssać
na kolację parę istnień, do żywej kości, jeśli taka jego wola, nic więcej,
Izir.
- On kiedyś się o swoją własność upomni, Karnar.
- A niech się upomina. Wolno mu.
- Oddasz mnie? - odwróciła się i popatrzyła w żółte oczy.
- A jak myślisz?
Przysunął się jeszcze bliżej, tak blisko, że czuła jego oddech. Przez
chwilę nic do siebie nie mówili.
- Nie oddasz.
- Jestem pod wrażeniem, ale bystra z ciebie istota, Izir. I żywotna. Zamiast
grzecznie odpoczywać, istota zajmuje sobie głowę drobiazgami.
- Przestań kpić.
- Nie potrafię. To leży w mej naturze, istoto - w ślepiach Karnara nadal
czaiła się kpina. - Zaśnij Izir - po chwili dodał. - Po co mówić o rzeczach
oczywistych? Musisz wiedzieć jedno, jeśli szerg postanowi istotę zatrzymać,
to koniec. On swej ofiary już nie puści.
- Nie czuję się ofiarą.
- Na razie - w jego głosie znowu usłyszała kpinę. - Nic dziwnego, że się
nie boisz, jak to wy nas nazywacie: krwiożerczych potworów, bo każdy po
Niezniszczalnym będzie ci się wydawać niegroźnym potworkiem. Ale ty znasz
szergów, Izir, i dobrze wiesz, jakie z nas wredne stwory.
- Z ciebie też, Karnar?
- Nie jestem wyjątkiem.
Izir już się nie odezwała, tylko jeszcze bardziej wtuliła w tego wrednego,
kpiącego stwora, który nie był wyjątkiem. Równocześnie pociągnęła go za
pazurzastą łapę i położyła ją sobie na piersiach. Jeśli ktoś myślałby,
że to z nagłego przypływu dużej sympatii, którą niespodziewanie poczuła
do pokpiwającego stwora, myliłby się. Czarne ciało szerga aż biło gorącem.
Izir potraktowała je jak żywe, ciepłe okrycie - noc na pustyni była chłodna.
Izir już dawno nauczyła się, iż należy wykorzystywać wszystko co się da,
by przeżyć, a zgodnie ze słowami wodza o płowych włosach, znalazła się
pod opieką tego czarnoskórego wojownika, dlatego zamierzała tę opiekę
wykorzystać, na ile tylko będzie to możliwe. A jemu najwyraźniej zupełnie
jej postępowanie nie przeszkadzało. A jaką cenę przyjdzie Izir zapłacić
za opiekę czarnego stwora o żółtych oczach? Nie taką, której nie była
w stanie ponieść. Przynajmniej tej jednej rzeczy była pewna.
***
Karnar chodził od jednej ściany do drugiej. Kiedy już będzie po wszystkim?
- myślał. Harranki zatrzasnęły mu drzwi przed nosem i kazały czekać. Ile
może to jeszcze trwać? Przecież już minął prawie cały dzień. I czy ona
to przeżyje? A my je nazywamy słabymi istotami! Już dłużej nie wytrzymam.
Karnar podszedł do drzwi. Były zamknięte. Chcąc nie chcąc szerg znowu
zaczął chodzić tam i z powrotem, do czasu aż w końcu... drzwi się otworzyły.
- Już po strachu - ukazała się w nich twarz czarnookiej Harranki.
Wszedł do środka.
Ostry zapach krwi podrażnił nozdrza szerga. Czuł go przez zamknięte drzwi,
ale teraz nic go już od drażniącej woni nie oddzielało.
Harranki właśnie robiły porządki. Krzątały się obok leżącej na łóżku kobiety.
Jak na pobojowisku, Karnar pomyślał, i podszedł do Izir. Była blada. Wyglądała
jakby zaraz miała zejść z tego świata. Zmęczone, podkrążone oczy ledwie
błyszczały w znużonej twarzy. Jednak dla czarnoskórego wojownika najważniejsze
było, że istota żyła.
- Chcesz zobaczyć najgroźniejszą broń Niezniszczalnego? - Izir lekko się
uśmiechnęła.
Kiwnął głową i pochylił się nad nią.
Karnar podniósł okrycie, zajrzał pod nie i zobaczył.
Szerg przyglądnął się tworowi Mrocznego Stworzyciela bardzo dokładnie.
Kiedy zaspokoił ciekawość, ponownie go okrył i usiadł przy Izir.
- Pamiętasz, co ci mówiłem tam na pustyni? - popatrzył kobiecie w oczy
i odgarnął z twarzy mokre od potu, długie włosy.
- Pamiętam Karnar.
- Koniec wizyty - wtrąciła zniecierpliwiona Harranka. - Zobaczyłeś już,
co chciałeś, a teraz idź już stąd, Karnar. Ona potrzebuje spokoju.
Na Harranki nie poradzisz, szerg pomyślał i posłusznie wyszedł.
Kiedy
zamknęły się za nim drzwi, Karnar oparł się plecami o ścianę i wybuchnął
śmiechem.
- Co ci tak do śmiechu? - nagle usłyszał. Przed nim stał Płowowłosy.
Karnar przestał się śmiać, a wtedy Płowowłosy ruszył do drzwi.
- Nie masz co próbować. Nie wpuszczą cię. Te drzwi są dzisiaj zamknięte
nawet przed wodzem Wschodniej Hordy.
- Widziałeś?
- Widziałem.
- To dlaczego się śmiałeś?
- Dlaczego? Bo widziałem broń Niezniszczalnego, Zarger. Widziałem tego
"najkrwiożerczego potwora", a raczej potwory. Nie jednego tylko
dwa potwory, Zarger. A jeden z nich jest naprawdę najpiekielniejszy i
najgroźniejszy. Prawdziwa broń Władcy Cienia. Wiesz przeciwko komu tę
broń stworzył? Przeciwko nam, szergom. A ona należy do nas, teraz to jest
twoja broń, Płowowłosy.
- Mój wojownik?
Karnar nie odpowiedział, nie zdołał, ponownie wybuchnął śmiechem.
***
Garven był zły. Przydzielono mu niesłychanie podłe zadanie. Jak nadzorcy,
myślał, kto to widział, by tak marnować dobrych żołnierzy. Koniec z tym,
odchodzę ze służby! Póki jeszcze mogę to zrobić. Termin właśnie mija,
później znowu oddam Valadowi następnych pięć lat życia. I po co? Żeby
być strażnikiem więziennym? Zamykać ludzi w klatce? I jeszcze na domiar
złego kobietę! Po to Valad wykorzystuje doświadczonych żołnierzy! Do pilnowania
więźniów! Nie jestem hyclem! Ale rozkaz to rozkaz, trzeba wykonać, ale
jest to ostatni rozkaz, który Garven wykonasz i odchodzisz. Obiecaj to
sobie. Wzburzony Garven wstrzymał wierzchowca. Nie chciał pokazać podległym
mu żołnierzom, jak jest wściekły. Do obozu wjechał już wolnym, leniwym
stępem i niespiesznie zsiadł z konia, którym bez zwłoki zajął się rekrut
z najświeższego zaciągu. Są coraz młodsi, Garven pomyślał. Niewielu nas
zostało, tych którzy przeżyli ostatnią wojnę, a Północny Zwiad w ogóle
przestał istnieć i nic go nie zastąpi. Na pewno nie te gołowąsy z mlekiem
pod nosem. A my nawet straciliśmy Rozmira z jego najemnikami. Cóż, Narder
zawsze lepiej płacił od Valada, a i służba u niego łatwiejsza. On nie
musi brać na siebie pierwszego uderzenia Cienia.
Garven podszedł do ogniska, jeszcze na dobre nie usiadł, a już podsunięto
mu pod nos kawał pieczonego mięsa, trochę przypalonego, trochę niedopieczonego,
ciągnącego się w zębach, ale lepsze to niż twarde suchary z przydziału.
Odrywając od kości podeszłe krwią mięso Garen rozglądał się po obozowisku.
Kilka kroków od niego znajdowała się klatka. Najprawdziwsza klatka ze
stalowych prętów! Tego już za wiele, żołnierz pomyślał, po co oni taszczą
tyle żelastwa? W końcu to tylko jeden więzień, w dodatku kobieta. Związać
i na sznurze za koniem, nie łaska? Już ja tu zrobię porządek! Spokojnie
Garven, przecież obiecałeś sobie, że odchodzisz ze służby. Nie baw się
w zakutą pałę, prawdziwego służbistę z wnętrza kraju. To dzikie pogranicze.
Tu nikt nie taszczy klatki ot tak sobie! A ty masz rozkazy i za chwilę
dotrą nowe, a wtedy będzie wiadomo, co zrobić z tym kłopotem zamkniętym
w klatce. Właśnie, kłopotem, przyglądnijmy się "kłopotowi".
Ta kobieta jest całkiem naga! I strasznie brudna. Garven dostrzegł zwinięte
w kącie klatki ciało, jednak nie był w stanie ocenić, jak kobieta wygląda,
gdyż była odwrócona tyłem do ogniska. Żołnierz widział tylko brudne plecy
i zmierzwione długie, czarne włosy. Trochę dziwne to włosy, pomyślał,
ale pewnie dlatego, że są niesłychanie brudne a przy tym skołtunione.
Na co ci Garven przyszło! Rakarz z ciebie, prawdziwy rakarz. Kto to widział
w takich warunkach trzymać kobietę! Jak dzikie zwierzę! Nawet nie rzucili
jej brudnej derki, by się przykryła. Trzeba będzie zrobić z tym porzą...
Garven nie dokończył myśli. Kobieta niespodziewanie usiadła i odwróciła
się w jego stronę.
To nie jest kobieta! To dzikie, niesłychanie brudne, a zarazem ...piękne
stworzenie! - Garven nie mógł oderwać wzroku od tego dzikiego, brudnego
a zarazem pięknego stworzenia. A ona zaczęła mu się bacznie przyglądać
zza krat. Kobieta opierała się plecami o zimne pręty klatki. Obejmowała
rękami zgięte w kolanach nogi, które skrzyżowała ze sobą na wysokości
kostek. Gdyby nie ręce na kolanach i skrzyżowane nogi, Garven mógłby ujrzeć
najintymniejsze części ciała - nie widział ich, ale miał wielką ochotę
zobaczyć. Stworzenie cały czas bez słowa patrzyło się na niego cudownymi
złotymi oczami błyszczącymi spod długich, czarnych rzęs. Miało brudną
twarz, na którą opadały przyprószone kurzem, zmierzwione ciemne włosy,
a jego kształty były przepiękne, o ile można ocenić ciało pod warstwą
zaschniętego błota. Mimo wszystko jest cudowna, Garen stwierdził. I coś
trzeba z tym zrobić. Kto to widział, by taka naga i brudna siedziała w
zimnej klatce!
Zanim Garven cokolwiek zrobił, do klatki podeszło dwóch żołnierzy. Żołnierzy?
Nie, nie żołnierzy, nadzorców, poprawił się w myślach.
Garven był zdziwiony. Jeden z nadzorców trzymał w ręce surowy kawał mięsa
a drugi długi kij. O co tutaj chodzi? - pomyślał.
- Jak poprosisz, dostaniesz - odezwał się ten trzymający mięso.
- Co ty, ona niemowa, nie umie mówić. Nie odezwała się ani razu odkąd
ją schwytano. To kompletna dzikuska.
- I co z tego, że dzikuska. Nawet dzikie bestie potrafią wyć i skowyczeć.
Pokażę ci - człowiek, który trzymał mięso wyciągnął kij z ręki tego drugiego.
Garven nawet nie zdążył krzyknąć, by przestali, widząc, na co się zanosi,
tak szybko nadzorca wepchnął kij między kraty i wymierzył solidne pchnięcie
w bok pięknego stworzenia. To, co się później stało, już na dobre żołnierza
uciszyło. Garven patrzył i nie mógł uwierzyć, że to, co widzi, dzieje
się naprawdę. Piękne stworzenie z niewiarygodną szybkością złapało kij,
który miał się wbić w jego ciało i gwałtownie przyciągnęło go do siebie.
Nadzorca nawet nie zdążył wypuścić kija z dłoni, gdy trzymany w ręce pociągnął
go na pręty. Piękne stworzenie błyskawicznie poderwało się z ziemi i złapało
rękę dzierżącą kij, po czym wciągnęło ją za kratę. Nadzorca rozpłaszczył
się na prętach, a wtedy stworzenie chwyciło mięso, które właśnie wypuścił
z drugiej ręki i rzuciło je na podłogę klatki. Na tym się jednak nie skończyło.
Dopiero teraz Garven zauważył, że ma ono dłonie zakończone pazurami, gdy
przejechało nimi po szyi nadzorcy - przedtem stworzenie trzymało palce
podwinięte, dlatego nie mógł ich dostrzec. Kiedy bezwładne ciało padało
na ziemię, ona cofnęła się do klatki. Garven patrzył, jak diablica zlizuje
z palców krew z rozszarpanego gardła nadzorcy, a później zanurza zęby
w mięsie i wyszarpuje nimi całkiem spory kawał okrwawionej surowej masy.
Zęby? Nie, najprawdziwsze kły! Zmysłowe wargi kryły kły! A ta dzika bestia
właśnie patrzy na niego złotymi ślepiami błyszczącymi spod długich, ciemnych
rzęs! I... Nie, niemożliwe! Garen w spojrzeniu diablicy dostrzegł kpinę.
Ona z nich wszystkich najnormalniej w świecie zakpiła i bardzo ją to cieszy.
- Trzeba zabić diabelskie nasienie! - Garven usłyszał tuż przy uchu. Paru
żołnierzy podniosło się z ziemi. Człowiek, któremu drugi nadzorca wyciągnął
kij z ręki, pod wpływem doznanego szoku nie był w stanie się ruszyć. Cały
czas stał w tym samym miejscu.
- Stójcie! - ryknął Garven, podrywając się z ziemi.
Żołnierze posłuchali, ale tylko przez chwilę.
- Trzeba ją zabić!
- Głusi jesteście? To rozkaz! Ja teraz tutaj dowodzę i mam rozkaz pilnować
więźnia, a co się z nim stanie, zaraz się okaże. Lada chwila powinien
dotrzeć posłaniec z rozkazem. A on się sam wepchał drapieżcy pod łapę.
Wiedział, z kim ma do czynienia, bo przecież jej pilnował i karmił surowym
mięsem.
Widząc, że żołnierze z powrotem siadają, Garven również usiadł. Cudowne
stworzenie? - pomyślał. To krwiożercza bestia a nie kobieta. Nie, piękna,
krwiożercza kobieta, bo ona jest piękna. Garven zobaczył dzikie stworzenie
w pełnej krasie, kiedy atakowało. Mógł ujrzeć więcej, niż wtedy, gdy siedziało
obejmując rękami kolana. Żołnierz nie potrafił oderwać wzroku od potwora
w skórze pięknej kobiety.
Rozkazy
nareszcie nadeszły. Przybył z nimi posłaniec od samego Valada. Garven
stanął obok klatki z dziką istotą o złotych ślepiach, rozwinął papier
i zaczął czytać. Nie, to niemożliwe! Przeczytał jeszcze raz, a później
popatrzył na siedzących przy ognisku żołnierzy, którzy wbijali w niego
pytające spojrzenia. Garven postanowił zaspokoić ich ciekawość. Należy
im się, tak jak i mnie, pomyślał. Bez wątpienia oni również nie są szczęśliwi,
że muszą pilnować pięknego i drapieżnego potwora zamkniętego w klatce
o stalowych prętach.
- Czekamy.
- Na kogo? - jeden z żołnierzy nie wytrzymał.
- Przybędą tutaj: gwardziści Valada i...
- I?
Poparzył na pełne wyczekiwania twarze. Widać było po żołnierzach, iż czują
pismo nosem.
- Na szergów - Garven dokończył.
- Na szergów?! - podniosły się liczne, pełne oburzenia głosy.
Garven nie dziwił się żołnierzom, że byli oburzeni. Wielu z nich straciło
przez szergów towarzyszy, rodzinę, lub nosiło paskudne blizny po starciu
z czarnymi diabłami, a teraz musieli na nich czekać i przyjąć w obozie.
Garven nie powiedział żołnierzom wszystkiego. Lepiej, by oswoili się z
myślą, że rychło zobaczą szergów, pomyślał, później będzie im łatwiej
przyjąć do wiadomości całą prawdę.
Garven usiadł przy ognisku i sięgnął po podany mu bukłak. Przechylił go
i pociągnął spory łyk. Zapiekło w przełyku. Żołnierz nie skrzywił się.
Nie był zaskoczony, że podali mu pędzony przez krasnoludów bimber, zwany
tutaj na pograniczu księżycówką, uśmiechnął się tylko pod nosem. Wiedzą,
że mi też nie jest lekko, pomyślał, i chcą mnie trochę podnieść na duchu,
po swojemu. Garven wyciągnął się przy ogniu. Spojrzał w szare niebo. Nie
patrzył na nie zbyt długo, przewrócił się na bok. Pozycja ta pozwalała
mu nie spuszczać z oka brudnego stworzenia siedzącego w klatce. Przyglądając
się kobiecie nagle poczuł niepokój. Co się z tobą stanie? - pomyślał.
Ja ci nie mogę pomóc, dostałem rozkaz, muszę go wykonać. Stworzenie patrzyło
na niego przepięknymi złotymi oczami. Nie mogę! Jeszcze jestem na służbie.
Ale wytrzymaj trochę, jeszcze jeden dzień i pomogę ci, nie teraz. Jeśli
zdążę. Powinno się udać. Oni tak od razu nie odejdą, będą jeszcze czekać
na odpowiedź, a wtedy cię uratuję. Będziemy między ludźmi, dlatego uda
mi się. Garven pocieszał się w ten sposób do czasu, aż zapowiedziani goście
przybyli.
Szergowie wkroczyli do obozu w otoczeniu gwardzistów Valada. Żołnierze
poderwali się z ziemi witając z ponurymi minami przybyłych, nieświadomi,
że ich ręce spoczęły na rękojeściach mieczy. Szergowie nic sobie z tego
nie robiąc rozłożyli się przy ognisku ze stojącą przy nim klatką. Zajęli
miejsce opuszczone przez ich gospodarzy. Zupełnie się nie przejmowali,
iż mają wrogów za plecami. Obok nich usiedli gwardziści. Jeden z nich,
najstarszy stopniem, zwrócił się do Garvena:
- Odchodzisz ze służby, Szakalu?
- A co cię to obchodzi? - burknął Garven, który nie podniósł się z ziemi,
jak jego żołnierze, tylko zmienił pozycję z leżącej na siedzącą.
- Więcej szacunku do gwardzisty Valada, żołnierzu.
- Więcej szacunku? Wiesz, gdzie my was...
- Zamilcz! - syknął gwardzista.
- Nie przy szergach?
- Nie przy szergach. Ale zabierzmy się w końcu za to, po co tu przyszliśmy.
- Nareszcie mówisz z sensem, istoto - Garven spojrzał w żółte ślepia szerga,
który siedział naprzeciwko niego, bo to on się odezwał. Żołnierz zwrócił
na niego uwagę już wtedy, gdy czarne diabły podeszły do ogniska. Od razu
wiedział, kim jest ten olbrzymi Szerglvar o bystrym i przenikliwym spojrzeniu,
który nosił się jak zwykły wojownik.
- Według życzenia, Zatran - gwardzista wstał.
Szczęknęły wyciągane z pochew miecze.
- Czarne diabły z Zachodniej Hordy!
- Schować miecze! - huknął Garven, podrywając się na równe nogi. - Natychmiast!
- To najgorszy z nich! Zatran!
- I co z tego, że Zatran? Rozkaz to rozkaz. Jak będzie rozkaz, by lizać
mu tyłek, poliżecie.
- I tym się różni żołnierz od wojownika, Szakalu - olbrzymi Szerglvar
z pogardą w głosie podsumował słowa Garvena. - Na rozkaz nawet poliżecie
tyłek wrogowi.
- Przystąpmy w końcu do rzeczy - zniecierpliwił się gwardzista - bo zaraz
wszyscy skoczymy sobie do gardeł, a nie po to tutaj przybyliśmy, Zatran.
Valdad chciał ci coś podarować, a Garven teraz przekaże, prawda Szakalu?
Żołnierz z ociąganiem podniósł się z ziemi, szerg również wstał. Przez
chwilę patrzyli sobie w oczy.
- Jak już tak musi być - Garven mruknął niechętnie.
- Więcej zapału, Szakalu - gwardzista ruszył w stronę klatki.
Garven i szerg podeszli do niego, gdy zatrzymał się przy stalowych prętach.
- Valad daruje tę dziką samicę wodzowi Zachodniej Hordy. Jest twoja, Zatran
- gwardzista wskazał ręką na zamknięte w klatce niezwykłe stworzenie,
które powoli i niedbale wstało, widząc, jak duże wzbudziło zainteresowanie.
Garven nie mógł od niej oderwać wzroku. Stała przed nimi wyprostowana
i patrzyła wyzywająco w oczy ...wodzowi Szerglvar! Ona zupełnie się go
nie boi! - żołnierz był zdumiony.
Niespodziewanie kobieta wybuchła dzikim i drwiącym śmiechem.
- Jakiż to wspaniały dar dostał wódz Zachodniej Hordy - kpił śpiewny głos.
Ona potrafi mówić! - żołnierz był jeszcze bardziej zdumiony.
- Zatranowi, najsławniejszemu wodzowi Szerglvar z Cienia, dowodzącemu
największa hordą, podarowano samicę! Niezwykle hojnie obdarzyli ludzie
wodza Szerglvar. Obrazili cię Zatran, ciężko obrazili. Co teraz zrobisz?
Rozniesiesz w puch te istoty? Rozgnieciesz blade, śmierdzące glizdy? -
drwiący śmiech nie ustawał.
- Nieważne, że darowali samicę. Ważne, że chcieli dobrze. I co z tego,
że samica? Dar jest niezwykle cenny, bo jesteś nim właśnie TY, a ja nareszcie
dostałem cię w swe łapy, VERANA.
Drwiący śmiech w jednej krótkiej chwili zamarł. Garven spostrzegł, że
kobieta już nie patrzy na szerga wyzywająco. Żołnierzowi zdawało się,
że zaczęła się bać.
- Ty zawsze należałaś do mnie, tylko do mnie, do Zatrana, wodza Zachodniej
Hordy. Po to zostałaś stworzona. Zostałaś stworzona dla mnie, Verana -
szerg odwrócił się od kobiety i popatrzył na gwardzistę Valada. - Przyjmuję
wasz dar. Otwórzcie klatkę.
Garven chcąc nie chcąc wydał polecenie nadzorcy, który podszedł do klatki
z czającym się w oczach strachem; dobrze pamiętał śmierć swego towarzysza.
Żołnierz zauważył, że zaciśnięte na kluczu ręce drżą, a gdy nadzorca otworzył
zamek, natychmiast odskoczył.
Wódz Szerglvar nie miał problemu z drżącymi rękoma. Odsunął kratę i wszedł
do środka zdecydowanym krokiem, a wtedy dzika kobieta rzuciła się na niego
z obnażonymi kłami tak szybko, że Garven nie mógł nadążyć, śledząc jej
ruchy. Zdawało mu się, że widzi pazury dosięgające gardła Zatrana. Zaraz
przejadą po nim i rozerwą tętnicę!.. Nie! Szerg błyskawicznie uchylił
się i złapał atakującą go łapę. Jeszcze chwila i Verana leżała na brzuchu,
przygnieciona do ziemi kolanem, z wykręconymi do tyłu rękami; krzywiła
się okrutnie i zgrzytała z wściekłości kłami.
- Dajcie coś, by związać tę dziką kocicę - Zatran zażądał. - Byle solidnego,
ona jest silna prawie jak szerg. I szybka jak szerg - dodał.
- Ale nie szybsza od ciebie, Zatran - gwardzista wtrącił.
Szerg bez słowa popatrzył krzywo na marną ludzką glizdę. Nawet nie warknął,
mimo że został srodze obrażony. Istota porównała wodza największej hordy
Cienia do słabej samicy! Niezwykłej i silniejszej od innych samic, ale
jednak samicy!
Garven
wiedział, że musi jej pomóc. Czarny diabeł zabrał dziką kobietę ze sobą,
wiążąc i dobrze pilnując. Żołnierzowi zdawało się, że ciągle widzi przed
sobą złote oczy i dostrzega w nich smutek, a nawet strach. Nie mogę pozwolić,
by cię zabrał, myślał. Muszę cię uwolnić z łap tego ogromnego szerga,
a jak przypuszczałem, będę mieć ku temu okazję. Oni jeszcze nie odeszli,
zatrzymają się w ludzkiej osadzie. Będą czekać na następnego posłańca
od Valada. Muszę zrobić to teraz, bo gdy przekroczą granicę i wejdą na
Płaskowyż, będzie już za późno.
Garven nie miał dużych kłopotów ze znalezieniem szergów, gdyż towarzyszyli
im gwardziści Valada, którzy odpowiadali za wszelkie wybryki czarnych
bestii. Żołnierz nawet dowiedział się, gdzie jest przetrzymywana Verana
i śledził to miejsce. Czekał na sprzyjającą okazję, żeby kobietę uwolnić.
Pokrzyżuję im plany, myślał. Nie będziesz Verana płacić za to, że Valad
spiskuje z Zachodnią Hordą i podlizuje się Zatranowi. Szerg mówił, że
zostałaś stworzona dla niego? Nieprawda, ty nie jesteś czarnym diabłem,
tylko zwykłą kobietą z trochę dłuższymi paznokciami i kłami. Jesteś krwiożercza,
bo zawsze cię tak traktowali, jak potwora, karmiąc surowym mięsem i ucząc
zabijać, a ty przecież jesteś słabą kobietą. Trochę szybszą od innych,
ale kobietą. Potwory tak nie wyglądają. Nie mają tak cudownych oczu i
pięknych kształtów. Ty jesteś stworzona do miłości a nie zabijania i z
pewnością nie dla szerga, bo dopiero on zrobi z ciebie prawdziwego potwora.
Garven
dostał się na tyły budynku, w którym przetrzymywano Veranę. Udało mu się
niezauważenie minąć gwardzistów pilnujących szergów, gdyż właśnie wybuchła
między nimi kłótnia. Zabijając nudę grali w kości i jak się żołnierz spodziewał,
rychło zaczęli oskarżać się o nieuczciwość. Jak zawsze, gdy jeden cały
czas wygrywa kosztem drugiego, Garven pomyślał i zapadł w bujną roślinność
dochodzącą aż do pionowej ściany, po której zaczął się wspinać. Pochwę
z mieczem przymocował do pleców już wcześniej, gdy czekał na sprzyjający
moment, by gwardzistów ominąć, a musiał uzbroić się w cierpliwość. Garven
czekał prawie cały dzień, bojąc się, że gwardziści mogą zwrócić na niego
uwagę. Pocieszał się, że nie pierwszy raz mu się ta sztuka udaje. Zdarzało
mu się już przemknąć niezauważenie, wymykając się sługusom Valada, ale
oczywiście w innych okolicznościach. Garven roześmiał się pod nosem. W
ten sposób kilkakrotnie uniknął karceru, po pijackich awanturach, które
wszczynała jego zawadiacka kompania. Ale tutaj o co innego szło. O co
innego? Nie musimy się z Garvenem zgadzać, ale jeśli już się zgodzimy,
przyjmijmy, iż dzielny rycerz właśnie ratuje piękną księżniczkę z rąk
dzikiej bestii. I właśnie ten bohaterski wybawca idzie po gzymsie, a potem
mija okno, następnie zagląda do pustego wnętrza, a później jeszcze jedno
okno, parapet, jest już w środku, odsuwa zasłonę i... zatrzymuje się w
miejscu.
Piękna księżniczka wcale nie wyglądała na związanego i dobrze pilnowanego
więźnia w rękach dzikiej bestii ...ona się kapała! Verana leżała w ogromnej
bali wypełnionej parującą wodą. Garven zobaczył, jak wyciąga rękę i leniwym
ruchem przeciera ją miękką tkaniną. Błoto już nie przylegało do nagiej
skóry, która odzyskała naturalny kolor. Żołnierz podszedł do bali. Zatrzymał
się przy niej i popatrzył na nagą kobietę. Verana była tylko do połowy
zanurzona w wodzie. Opierała się plecami o brzeg balii, miała zamknięte
oczy i wyraz błogości na twarzy. Widać było, że pławienie się w ciepłej
wodzie sprawia jej dużą przyjemność.
- Podobam ci się - zabłysły złote oczy, gdy nagle je otworzyła i popatrzyła
na niego.
- Podobasz - Garven wbił wzrok w pięknie ukształtowane, spore piersi o
dużych sutkach. Ciepło sprawiło, że sutki powiększyły się i nabrzmiały.
Były...
- Czy wy zawsze patrzycie tylko na cycki? I jeszcze na tyłek - chwila
zapamiętania odpłynęła wniwecz, czar prysnął. - Gdy wynurzę się z wody
i podniosę nogę, wtedy dopiero zaczniesz się gapić, Szakalu. Wdrapałeś
się na mur, by podziwiać me budzące żądze ciało?
- Przestań Verana. Przyszedłem, by wyrwać cię z jego łap.
- Wyrwać? A kto powiedział, że mnie w nich trzyma? Może to ja trzymam
jego?
Garven zaniemówił.
- Idź już. Jak on cię tutaj zastanie, rozszarpie na strzępy. Na pełznące
ścierwo, za późno!
- Co: "Za późno"?
- On już jest za drzwiami.
- Skąd wiesz?
- Bo go słyszę, głucha istoto!
Garven odwrócił się, a wtedy otworzyły się drzwi. Ukazał się w nich ogromny
szerg. Czarne oblicze było wykrzywione wściekłością. Zanim żołnierz cokolwiek
zdążył zrobić czy pomyśleć, czarny diabeł już był przy nim. Garven nagle
poczuł, że nie może złapać oddechu. Pazurzasta łapa bezlitośnie zacisnęła
się na jego szyi.
- Puść go! - Verana wynurzyła się z wody i stanęła na równe nogi.
- Dlaczego miałbym go puścić? Wiesz, co ludzie robią z lisem, którego
złapią w kurniku?
- Zartan! Natychmiast masz go puścić. On zaraz wyzionie ducha. To istota.
On jest słaby.
- Pięknie wyglądasz Verana z tą wodą spływającą po nagiej skórze, ale
nic ponadto. Za mało, bym go nie wypatroszył.
- Dobrze Zatran, jak go puścisz i pozwolisz odejść, oddam ci się. Dowiesz
się, jak to jest, kiedy kobieta naprawdę do ciebie należy.
Garven padł na podłogę, gdy szerg ściągnął łapę z jego gardła. Mało brakowało,
a żołnierz rzeczywiście wyzionąłby ducha, a teraz leżał na podłodze z
trudem łapiąc oddech.
Szerg podszedł do Verany. Wielka łapa Zatrana przesunęła się po jej nagich
piersiach.
- Jak to jest, kiedy kobieta naprawdę do mnie należy? Skąd jesteś taka
pewna, że ja tego chcę, Verana?
- Chcesz Zartran, bardzo chcesz. Chcesz od chwili, kiedy ujrzałeś mnie
tam w klatce, w rękach tych słabych istot. On również to wiedział. Wiedział,
że od chwili, kiedy na mnie spojrzysz, będzie mieć nad tobą całkowitą
władzę. Po to mnie stworzył, Zatran, by założyć ci obrożę na szyję, jak
psu.
- Może i masz rację, że miałaś być smyczą, Verana, ale czy oboje nie jesteście
zbyt pewni siebie? Myślisz, że tak łatwo założyć obrożę na szyję wodza
Zachodniej Hordy? Nie jestem istotą, bym od razu stracił głowę, kiedy
posiądę twe ciało.
Kobieta zaczęła się śmiać.
- A ty Zatran? Ty nie jesteś zbyt pewny siebie? Możesz dać głowę za to,
że nie straciłbyś jej dla mnie? Ja już to w tobie obudziłam. Wystarczyło
tylko, że popatrzyłeś. A co się stanie, kiedy nie będziesz tylko patrzeć?
Pomyśl o tym Zatran. I jeszcze jedno - Verana już się nie śmiała, mówiła
poważnym głosem. - Skąd wiedziałeś, że istnieję i skąd znałeś moje imię?
- Mam szpiegów w hordzie Płowowłosego.
- Ty masz szpiegów?! - głos Verany był pełen niedowierzania.
- A co ty myślisz Verana? Że ze mnie tylko bezmózgi rzeźnik? Że tylko
Płowowłosy patrzy innym wodzom na łapy? Szczególnie teraz nie spuszczam
go z oka, jak zaczął mieszać w Hordzie Kruka.
Garven, który mógł już swobodnie oddychać, zaczął się uważne przysłuchiwać
słowom szerga. Wiedział, że ma okazję dowiedzieć się o wrogu rzeczy, których
nie było dane poznać nikomu przed nim i nie chciał tej okazji zmarnować.
- Najpierw rozwalił Baradara - Zatran mówił dalej - a teraz chce, by cały
wschód należał do niego. A co do ciebie, Verana. Wiedziałem, kiedy przyszłaś
na świat. Poznałem twe imię. Wiedziałem, jak wyglądasz... ze słyszenia.
I wiedziałem, że nadejdzie dzień, kiedy będziesz moja.
- A on?! Też wie?
- Nie, Ślepy Sęp nie wie. Nie dotrzymał słowa, dlatego nie powiedziałem
mu, że Izir przeżyła, bo Płowowłosy położył na niej łapę.
- Położył łapę! Zatran, ty nic nie rozumiesz. Myślisz, że będziesz mnie
trzymać przy sobie jak miecz u pasa, że będziesz tylko brał a nic nie
dawał w zamian. A prawda jest taka, że Niezniszczalny zrobi z tobą to
samo, co z Sępem z Orhan-dar.
- Co on zrobił z Vorgarem? Mów Verana!
- Jednak pewność siebie opuściła cię, Zatran. Boisz się, że obroża może
się zacisnąć i masz rację, bo Niezniszczalnemu udało się założyć obrożę
na szyję Sępa.
- Niemożliwe! Vorgar nie zdzierży nad sobą żadnej władzy. To wolny drapieżny
ptak przemierzający przestworza wypatrując zdobyczy.
- I właśnie wypatruje. Kobiety, którą porwał mu Niezniszczalny. Sęp zrobi
wszystko, by ją odzyskać. Wszystko! Rozumiesz Zatran? Nie, ty nie potrafisz
tego zrozumieć, a on pewnie ją u ciebie ukrył. Po co masz się wykrwawiać
walcząc z Sępem z Orhan-dar? Łatwiej zgiąć mu kark porywając kobietę.
- Nie muszę mu porywać kobiety, bo potrafię go rozgnieść jedną łapą jak
karalucha.
- I owszem, nie musisz porywać. Wystarczy, że u siebie trzymasz.
- Tej słabej istoty nie ma na mych ziemiach ani części Twierdzy, która
do mnie należy, Verana.
- Jesteś tego pewien?
- V e r a n a.
Garven sięgnął po miecz, tak groźnie zabrzmiał głos szerga. Żołnierz wiedział,
że nie ma najmniejszej szansy w starciu z piekielnie szybką bestią o stalowych
mięśniach i ścięgnach, ale nie mógł pozwolić, by najsławniejszy siepacz
Szerglvar z Cienia zrobił krzywdę Veranie. Po chwili ręka Garvena zsunęła
się z rękojeści miecza. Szerg opanował gniew.
- Daję ci słowo Verana, że nie ma jej u mnie.
- Ile jest warte słowo Szerglvar?
- Potrafisz mnie rozgniewać, kobieto. Gdyby to był kto inny a nie ty,
rozszarpałbym mu gardło. Ja nie jestem zdradliwym Szindar czy kundlem
z Undur-dar albo mieszańcem jak Sęp czy śmierdzącym tchórzem jak Dogar.
Słowo Zatrana jest dużo warte, Verana, jednak on bardzo rzadko je daje.
Ręka Garvena ponownie powędrowała ku rękojeści miecza. Szerg położył pazurzaste
łapy na ramionach Verany. Niepotrzebnie sięgam po miecz, Garven pomyślał,
on nie zrobi jej krzywdy. Szerg przyciągnął Veranę do siebie wolnym ruchem.
Pogładził skórę na nagich ramionach zsuwając łapy w stronę łokci.
- Możesz odejść Verana. Nie dam sobie założyć obroży na szyję - ręce szerga
powędrowały w górę i zanurzyły się w mokrych włosach kobiety. - Oboje
będziemy wolni.
Zatran jeszcze przez chwilę patrzył w złote oczy, po czym odwrócił się
i bez słowa wyszedł.
-
Możesz się podnieść? - Verana zapytała, gdy za szergiem zamknęły się drzwi.
- Garven skinął głową.
- Czas się stąd zbierać. Dziękuję ci za pomoc, Garven, bo nawet nie wiesz,
że mi pomogłeś.
- To ty mi pomogłaś. Gdyby nie ty, Verana, on udusiłby mnie i jeszcze
wypatroszył zanim bym na dobre nie ostygł.
- Bez wątpienia, Garven, i jeszcze trochę poszarpał. Całego by cię nie
pochłonął, bo był już dobrze nażarty.
- Mówisz to takim spokojnym głosem!
Verana nic nie odpowiedziała. Zaczęła wycierać mokre włosy płachtą, którą
podniosła ze stojącej obok balii długiej ławy.
- Dziękuję ci Verana.
- Za co znowu jesteś mi wdzięczny?
- Dziękuję ci, że byłaś gotowa poświęcić siebie, by uratować mi życie.
- Poświęcić siebie? - Verana zaczęła się śmiać, odsłaniając białe kły.
- To "poświęcenie" mogło być całkiem przyjemne - owinęła się
grubą, miękką tkaniną i usiadła na ławie.
- I co teraz, Szakalu? Odejdziesz ze służby? Przestaniesz lizać na rozkaz
rzyć swym wrogom?
- Już odszedłem, kiedy tutaj po ciebie przyszedłem.
- Żeby ratować.
- Przestań kpić Verana.
- Jak już ratujesz, zrób to do końca. Odwieziesz mnie na Płaskowyż?
- Odwiozę.
***
Garven nie musiał nawet kupować konia dla Verany. Wszystko, co było jej
potrzebne, dostała od Zatrana. Wódz Zachodniej Hordy czuł się odpowiedzialny
za kobietę, która została stworzona dla niego i której losy śledził od
chwili, gdy przyszła na świat. Od momentu, kiedy Verana wsiadła na konia
i jechała obok niego, Garven cały czas się jej przyglądał. Jak do tej
pory widział ją zawsze zupełnie nagą, a teraz Verana była ubrana! I to
bynajmniej nie w kobiece fatałaszki. Dlatego ma na sobie odzienie i kolczugę
podobne do tych, które noszą szergowie, bo dostała je od szerga, Garven
myślał. I oczywiście Zaran nie zapomniał o broni, a po niej widać, że
potrafi walczyć nie tylko kłami i pazurami. A myśmy myśleli, że to dzikuska,
która umie zaledwie warczeć, kąsać i drzeć pazurami.
Verana bardzo się spieszyła. Garven musiał pilnować, by nie zajeździli
koni. Nie zależało mu również na tym, by posuwali się zbyt szybko do przodu,
gdyż wiedział, że gdy dotrą na Płaskowyż, będzie musiał się z nią rozstać,
a kiedy już się na nim znaleźli, nie chciał jej opuścić. Powiedział, że
jeszcze zostanie z nią parę dni. Tak naprawdę jednak nie chciał kobiety
wypuścić z rąk. Garven był odurzony drapieżnym stworzeniem o złotych oczach
i zastanawiał się, jak go dla siebie zatrzymać. Wiedział, że nie będzie
to łatwe. Domyślał się, że ona wraca do hordy zamieszkującej odległą,
wschodnią część Cienia.
Dzisiejszej nocy, Garven pomyślał, kiedy rozkulbaczyli konie i zaczęli
razem z Veraną znosić poskręcane suche gałęzie, by rozpalić ognisko. Nie
mógł się doczekać chwili, kiedy go rozpalą i ona usiądzie przy nim. A
gdy już płonęło jasnym płomieniem, przysunął się do drapieżnego stworzenia
i zajrzał mu w złote oczy.
- Patrzysz na mnie, jak wtedy, gdy się kąpałam.
- Lepiej nic nie mów Verana, bo czar znowu pryśnie.
- Czar, jaki czar?
- Verana, nie kpij, tylko choć tu do mnie.
- Nie boisz się?
- Czego?
- Diabelskiego nasienia.
Kiedy Garven przyciągał ją do siebie, nie broniła się. Zamknął Veranę
w ramionach i zanurzył twarz w długich włosach.
- Nie diabelskiego nasienia, tylko pięknej kobiety, Verana. Stworzenia
o cudownych złotych oczach i pięknych kształtach.
- Szakalu, ty cały płoniesz!
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
Odwróciła się i musnęła mu ustami policzek.
- Moje ciało cię zaślepiło i to zupełnie zaślepiło. Nie widziałeś, jak
mordowałam? Ja jestem stworzona do zabijania, Szakalu. Jestem bezlitosnym
stworem, który wyje z radości, gdy nurza się we krwi. Jestem jak szerg.
- Ty jesteś stworzona do miłości a nie zabijania, Verana.
- Płoniesz mocniej niż to ognisko.
- Mocniej - potwierdził niskim, głębokim głosem.
Verana chciała go sprowadzić na ziemię, widząc, że nic do niego nie dociera.
Nie zdołała. Garven przywarł do kobiety i zacisnął ramiona zupełnie ją
unieruchamiając. Przez ciało Verany przeszedł dreszcz, kiedy usta Garvena
wcisnęły się w nią. Nie chciała mu tego robić, bo go polubiła, jednak
nie była w stanie się powstrzymać. Nie tylko Zatran, ale i ty Szakalu
możesz sprawić, że będzie całkiem przyjemnie, pomyślało drapieżne stworzenie.
Garven
obudził się. Nie, to nie sen, trzymam ją w ramionach, pomyślał. Przejechał
ustami po smukłej szyi istoty. - Jest bardziej ponętna niż sądziłem. Nigdy
jeszcze nie dotykałem tak aksamitnej skóry i żadna kobieta nie pachnie
jak ona. Przecież już od paru dni jesteśmy w drodze, a ona pachnie, w
dodatku bardzo dziwnie, niesłychanie odurzająco. Tylko te włosy. Są twarde
i grube, prawie jak końska grzywa. Jeśli ma tak bardzo miłą w dotyku skórę,
włosy powinna mieć jedwabiste. O co ci chodzi, Garven? Przecież wszystko
w niej jest wspaniałe, a ty czepiasz się włosów. Mężczyzna objął śpiącą
kobietę jeszcze mocniej, a wtedy poczuł, że chce zanurzyć się w niej ponownie
- bardzo głęboko. Właśnie miał pocałować zmysłowe usta, gdy coś go tknęło.
Garven odwrócił się i natychmiast sięgnął po miecz, który trzymał pod
ręką. Zaledwie o dwa kroki od nich siedział najprawdziwszy paskudny, czarnoskóry
i długowłosy szerg! Siedział na ziemi ze skrzyżowanymi nogami i przyglądał
im się uważnie.
- Verana! - Garven nadal ją obejmował i nie spuszczał wzroku z szega,
równocześnie przyciskając do ziemi kolanem pochwę i wyciągając z niej
miecz.
Poczuł, że poruszyła się.
- Odsuń się!
Nie posłuchała. Przeciągnęła się leniwie.
- Verana, bo zaraz ten szerg rozerwie nas na strzępy!
Niemożliwe! Gdy szerg usłyszał jego słowa, uśmiechnął się!
- Ten szerg? - Verana jeszcze raz się przeciągnęła. - Aa... to ty... Vran.
Myślałam, że będę musiała jechać aż do Akmaru, by cię odnaleźć.
- Pewnie nie żałujesz długiej drogi, co Verana? Widzę, że podróż była
całkiem przyjemna. Odkąd to wojownik Płowowłosego wyleguje się w ramionach
istoty?
Garven był coraz bardziej zdumiony.
- Wojownik Płowowłosego?
- Przecież ci mówiłam, że jestem jak szerg. Jestem wojownikiem Wschodniej
Hordy. Moje ciało cię zmyliło Szakalu. To lepsza broń niż...
- Dotarłaś do niego? - szerg przerwał jej.
- Dotarłam. Nawet całkiem blisko. Kobiety Sępa nie ma na ziemiach Zachodniej
Hordy, Vran, ani w części Twierdzy, która jest królestwem Zatrana.
- Ty dałaś się złapać!
- Tak Szakalu. Wiesz już dlaczego mówiłam ci, że mi pomogłeś? Mogłam szybciej
do niego dotrzeć. Nie musiałam długo skakać koło Zatrana. Sam powiedział,
że mnie chce, a ja mu uświadomiłam, że nie może mnie zbyt mocno pragnąć,
bo Ślepy Sęp i do niego się dobierze, a w ten sposób zyskałam pewność,
że Władca nie schował Tesary przed Sępem z Orhan-dar u niego.
- Ale Verana, ty nie możesz być wojownikiem! Przecież jesteś kobietą.
Nie jesteś szergiem!
- Nie jestem? Popatrz uważniej na Vrana, Szakalu. Popatrz mu w oczy.
- Niemożliwe!
- Niemożliwe, żeby szerg miał błękitne oczy? Vran ma oczy swej matki,
Garven. On ma oczy Izir.
- Izir? Przecież...
- Vran jest moim bratem, Szakalu.
- Jak to możliwe?
- Opowiemy mu naszą historię, Vran? Historię Izir, Karnara, Płowowłosego
i Zatrana? Powiemy mu dlaczego szerg ma błękitne oczy?
- I ma przez te oczy tylko same kłopoty - burknął Vran.
Verana zaczęła się śmiać.
- Błękitne oczy w czarnym obliczu. Wiesz, jak to nakręca kobiety, Szakalu?
Vran nie może się opędzić od Harranek Quarana. Powinien nazywać się Szergiem
Łamiącym Kobiece Serca.
- To wcale nie takie śmieszne, Verana! Quaran jak mnie widzi w swym obozie,
wyje z niepokoju, bo wiadomo, że zaraz będą kłopoty. Nawet na polu bitwy
nie mogę się schować przed tymi kocicami. Mam nadzieję, że któraś właśnie
za mną nie podąża.
- Przestań narzekać Vran. Myślisz, że ja nie mam tych samych kłopotów,
co ty?
- Ale ty sobie radzisz, Verana. Ty możesz pchnąć nożem pod żebro, a ja
przecież nie będę zabijać kobiet, by tylko dały mi spokój!
- Pchnąć pod żebro? - zdziwił się Garven.
- A co ty myślisz, istoto?! - Vran warknął, już na dobre wyprowadzony
z równowagi. - Myślisz, że jak pozwala ci trzymać się w ramionach, już
ją obłaskawiłeś jak dziką kocicę? Verana zabija jak szerg, mimo że Izir
bardzo się to nie podoba, ale nic nie może zrobić. Jak Verana poczuje
krew lub coś ją rozdrażni, nie potrafi nad sobą zapanować, zabija. Chciała,
żeby ci opowiedzieć naszą historię, to ci opowiem w kilku słowach, bo
zaraz musimy się zbierać. Wojownicy Sępa czekają na mnie. A ja mam błękitne
oczy po Izir, bo Mrocznemu Stworzycielowi podobają się kobiety o niebieskich
oczach, dlatego ją wybrał, by stworzyć Veranę. Niezniszczalny obiecał
samicę Zatranowi, mimo że Zatran się o to nie prosił. Władca wybrał Izir
spośród niewolnic, które przeżyły drogę przez Płaskowyż, a takich, które
przeżyły było naprawdę niewiele, dlatego był pewien, że te kobiet są silne
i może jedną z nich wykorzystać do swych celów. On zamierzał stworzyć
samicę-szerga i wykorzystać ją, by wódz Zachodniej Hordy jadł mu z ręki.
Bo z wodzami szergów jest ten kłopot, że Szerglvar podporządkują się tylko
najsilniejszym z nich, a najsilniejsi są żądni władzy, dlatego Niezniszczalny
ma z nimi kłopoty, bo oni czują się lepsi nawet od niego, a on się obawia,
że kiedyś nadejdzie dzień, gdy rzucą mu się do gardła, tym bardziej, że
Szindar i Szerglvar z Undur-dar już zaczęli go kąsać, wypowiadając posłuszeństwo.
Okazało się jednak, że nie jest tak prosto stworzyć samicę-szerga. Próbował
z Ziemi, nie wyszło, więc podjął próbę z ludzką kobietą. Nie zdążył się
jednak dowiedzieć, czy mu się udało, bo Izir uciekła. Płowowłosy i Karnar
znaleźli ją na pustyni, kiedy była już tak osłabiona, że mało brakowało,
by zeszła z tego świata, ale Izir nosząc w sobie mnie i Veranę miała siły
szerga, dlatego przeżyła i wydała nas na świat. Płowowłosy marzył o silnym
jak dziesięciu szergów wojowniku, a okazało się, że na świat przyszedł
szerg o błękitnych oczach i dziewczynka o ślepiach i sile Szerglvar...
- Tak Szakalu - Verana przerwała Vranowi - nie jestem stworzeniem o cudownych
złotych oczach, tylko o żółtych ślepiach szerga. Ale ty tego nie widzisz,
bo jesteś zamroczony. Zbyt mocno pożądasz, by dostrzec prawdę...
- Kończąc - Vran przerwał Veranie. Był zniecierpliwiony i rozdrażniony,
iż mu przerywa. - Nikt nie wiedział, co Izir wyda na świat. Nawet Mroczny
Stworzyciel nie był do końca pewny. Ale wszyscy bardzo byli tym zainteresowani,
z wyjątkiem Karnara, bo on pragnął Izir, a nie broni stworzonej przez
Niezniszczalnego, jak Płowowłosy. A Płowowłosy był rozczarowany, ale tylko
do chwili, gdy zrozumiał to, co dla Karnara było od razu oczywiste: Verana
jest lepszą bronią niż cała horda krwiożerczych wojowników. Szerglvar
na jej widok zupełnie tracą rozum, a ona jest bardzo groźna, bo patrząc
na jej ciało wojownik zapomina, że ona potrafi zabijać równie skutecznie
jak on, a nawet gorzej. Zmylony wróg sam podchodzi jej pod łapę i odsłania
brzuch, a ona bez skrupułów to wykorzystuje, bo jest takim samym krwiożerczym
stworem jak ja, Płowowłosy czy Zatran.
- I co? Nadal będziesz mnie trzymał w ramionach, gdy poznałeś prawdę?
- odwróciła się i popatrzyła na Garvena, a wtedy on to dostrzegł: oczy
Verany były oczami szerga!
- Masz ślepia szerga, Verana, ale dla mnie one są złote. Myślę, że Zatran
też takimi je widział.
Verana bez słowa ponownie odwróciła się w stronę Vrana. Brat i siostra
spojrzeli na siebie i zrozumieli się bez słów.
Vran wstał.
- Ruszam Verana. Sęp z Orhan-dar czeka na wieści.
- Aha, jeszcze jedno Vran. Zatran ma szpiegów wśród naszych wojowników.
Ktoś zdradził. A ten potężny niedźwiedź nie jest głupi, jak Płowowłosy
patrzy wrogom na ręce.
- Wrogom?
- Również tym, którzy mogą się nimi kiedyś stać, Vran. To wszystko, co
chciałam ci powiedzieć.
- Żegnaj Verana.
Garven patrzył na sylwetkę szerga, który coraz bardziej zaczął się od
nich oddalać aż zniknął za pierwszą większą nierównością terenu.
- Dlaczego akurat Szakal? - Verana znowu na niego patrzyła złotymi oczami.
- Szary, niepozorny, przemyka chyłkiem, a potrafi porwać dużemu drapieżnikowi
zdobycz sprzed nosa.
Verana uśmiechnęła się.
- Wracasz na wschód, dzika kocico?
Zanurzyła dłoń w stalowo-siwych włosach Garvena i zaglądnęła w szare oczy.
- A potrafisz mnie obłaskawić, Szakalu?
- Potrafię.
- Skąd ta pewność?
- Bo porwałem dużemu drapieżnikowi zdobycz sprzed nosa, a potwierdził
to uśmiech, który dostrzegłem w twych złotych oczach. A poza tym, ty już
zdecydowałaś Verana, nie odeszłaś z Vranem.
- Mówiłeś: "Stworzona do miłości, a nie zabijania"? Jeśli potrafisz
mi to udowodnić, zostanę z tobą, Szakalu.
- Już udowodniłem. Odsłoniłem brzuch pięknemu i drapieżnemu stworzeniu
o złotych oczach... i nadal żyję.
KONIEC... jeśli Czytelniku dotarłeś do tego miejsca, gratulacje, bo udało
ci się przez tekst przebrnąć bez torującej drogę gumki myszki Pana Redaktora
;-)
( góra )
 |
|
Powrót |
|
|