Ork był paskudny. Jak każdy ork. Należał jednak do gatunku
tych większych, podobnych do ludzi. Albo ja, albo ty - pomyślała Refne
ruszając na niego. - Jesteś duży? I co z tego. Jesteś tylko orkiem.
I nie wyciągnąłeś miecza. Na co ty liczysz? Na cud?
Miecz nie trafił w cel. Paskuda była szybsza. Zrobiła unik. Siła uderzenia
pociągnęła Refne do przodu, prosto na kolano orka. Na chwilę straciła
oddech. Całe szczęście, że tylko na chwilę. Uderzenie w przeponę mogło
mieć tragiczny skutek, który zwał się Śmierć. Lecz skutek ten nie nastąpił,
jednak Refne była jak dziecko, zupełnie bezbronna. Stan, w jakim się
znalazła, mógł prowadzić do tego samego - do śmierci. Myślała, że błąd,
który popełniła, lekceważąc przeciwnika, będzie ostatnim w jej życiu.
Trochę jednak do pełni szczęścia zabrakło. Ork nie wyciągnął broni.
Zrobił najgorszą rzecz, jaka mogła jej się przydarzyć. Związał ją, jak
rozkapryszone dziecko. Upokorzenie sięgnęło szczytu, gdy zawisła mu
ramieniu głową do ziemi. Próbowała się wyrwać, jednak jej wysiłki skazane
były na niepowodzenie. Wierzganie nogami i gwałtowne ruchy tułowiem
po chwili ustały. Nie jak dziecko, jak rozkapryszona złośnica - pomyślała.
Myśl ta była powodem, dla którego nagle znieruchomiała. Co jak co, ale
czuć się głupio, bo jakiś ork potraktował mnie jak babę, do tego nie
mogę dopuścić. Spokojnie, Refne, tylko cierpliwość i przemyślane działania
mogą cię uratować. Poczekaj. Chwila nieuwagi i już po tobie, Paskudo
- dodała sobie w myślach otuchy. - Ale mogę się nie doczekać, bo wcześniej
znajdę się w twoim brzuchu. Należysz do tych dużych, a oni nie zadowolą
się byle niziołkiem.
Myślała, że czeka ją ciężkie lądowanie. Paskuda nie
zrzuciła jej jednak na ziemię, tylko ostrożnie spuściła z ramienia.
Refne grzecznie usiadła. Patrzyła, jak ork rozpala ognisko. Zaczęła
się zastanawiać nad jego postępowaniem.
- Słyszałam, że jeśli poobijać mięsko za życia, później będzie lepiej
smakować - już nie mogła wytrzymać, odezwała się do niego.
- Bo co? - odburknął, nie patrząc się na nią, skupiony na wykonywanej
czynności.
- Nie jesteś zbyt uprzejmy. A powinieneś. Jakby nie było, moja skromna
osoba zaspokoi twój głód, dlatego należy mi się odrobina szacunku.
- Owszem, zaspokoi. I co z tego? No niech ci będzie. Uprzejmie pytam,
o co chodzi z tym poobijaniem?
- Jak się poobija i postraszy, później mięso jest bardziej miękkie.
Tak igarci robią z psami.
- Igarci! Nie porównuj szergów do tych płaskonosych pokurczy. Oni zjedzą
wszystko, byleby się ruszało. Najlepiej jeszcze w brzuchu. Mielisz ozorem,
istoto. Chyba tylko po to, żeby gadać.
Obruszyła się na jego ostatnie słowa, jednak ciekawość przeważyła, zapytała:
- Szergowie? Tak się nazywacie?
- A jak mielibyśmy się niby nazywać? - odwrócił wzrok od ognia, który
właśnie udało mu się rozpalić, i nareszcie popatrzył się na nią.
- Jak to, jak?! Przecież jesteś orkiem.
- Orkiem! - prychnął oburzony. - Dość już tego gadania. Czas zająć się
żarciem.
Ork wyciągnął zza pasa nóż.
- Świeże, aż do końca. Jak mam nie porównywać cię z igartem? Lubicie,
jak krew jest jeszcze ciepła, prawda przerośnięty orku?
Paskuda zaczęła się śmiać.
Paskuda nie jest jednak taka paskudna - pomyślała, patrząc na połyskujące
w blasku ogniska wystrzeżone kły i wpatrujące się w nią żółte oczy.
- Nic dziwnego, że tak ci nie w smak, gdy nazywają cię orkiem. Przecież
wy, jak sam się nazwałeś, szergowie, bardziej jesteście podobni do nas
niż do nich. Ale czarna skóra, grube jak końskie włosie długie włosy,
pazury i kły są charakterystyczne tylko dla was, przerośniętych orków.
Przepraszam, szergów. Budowę ciała też macie podobną do ludzkiej, ale
raczej do odszczepieńców, niż do nas.
Paskuda ciągle się Refne przyglądała. Rozbawienie nie znikło jej z twarzy,
gdy trzymanym w ręce nożem odkroiła kawałek czegoś, co było podobne
do podeszwy buta.
- Po co ci jestem potrzebna, jak żresz taki ochłap? Na później?
- Nie, nie na później. Komu by się chciało taszczyć takie gadatliwe
i wierzgające żarcie?
Szerg zaczął jeść. Nic już nie mówiąc, patrzyła na poruszającą się rytmicznie
potężną szczękę. Nie potrafiła tylko patrzeć. O co mu chodziło, kiedy
mówił, że zaspokoję jego głód? - myśl ta ciągle nie dawała jej spokoju.
Kiedy skończył, a poszło mu to bardzo szybko, jakby nie było dysponował
imponującym uzębieniem, odezwał się do niej:
- Czas coś zjeść, Gaduło.
- Ten wysuszony ochłap? Dziękuję.
- Jak nie, to nie. Zobaczymy jak długo wytrzymasz z pustym brzuchem.
Wy nie potraficie być tak długo głodni jak my, szergowie.
- Właśnie, głodni. O co ci chodziło, kiedy mówiłeś, że zaspokoję twój
głód?
Nie spieszy się z odpowiedzią - pomyślała.
Szerg wyciągnął bukłak. Otworzył go i przyłożył do ust. Refne przejechała
językiem po wysuszonych wargach. Paskuda przechylił bukłak i zaczęła
pić.
Bez jedzenia wytrzymam, ale ile mogę wytrzymać bez wody? - Refne zaniepokoiła
się.
Gdy skończył pić, przysunął się do niej. Przyłożył jej bukłak do ust.
Refne odwróciła głowę. Nic więcej nie mogła zrobić, miała ręce związane
na plecach. Nie patrzyła na niego, dlatego nie wiedziała, co robił.
Zamarła. Poczuła na ustach mokre palce. Zaskoczenie było tak duże, że
nie protestowała. Czuła opuszki palców muskające wargi. Lekko rozchylił
jej usta. Zaczęła po nich spływać krople wody. Chciała odsunąć głowę.
Przytrzymał ją za brodę i wolnym ruchem zaczął przysuwać twarz do siebie,
do chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały.
Przez ciało Refne przeszedł dreszcz. Całe szczęście, że siedzę, inaczej
nie mogłabym ustać na nogach - pomyślała. Była wystraszona bezwładem,
który ją ogarnął.
Żółte oczy patrzyły na nią, kiedy mówił:
- Nie muszę odpowiadać na twoje pytanie. Ty już wiesz.
- Zapomnij.
- Mam zapomnieć? Ty nie możesz mi się sprzeciwić.
- Nie mogę? Jak ty sobie to wyobrażasz? Zaspokoić głód? W ten sposób
nie zaspokoisz go, szergu.
- Wiem. Ale nie o przymus tutaj chodzi. Ja wybrałem.
- Co wybrałeś?
- A jak myślisz? Dlaczego cię nie zabiłem? Jesteś moją branką. To jest
jedyny powód, dla którego żyjesz.
- Ale zaszczyt mnie kopnął. Mam być wdzięczna za to, że żyję? Być zaszczycona,
bo jestem branką? Zresztą... co przez to rozumiesz? Przecież ty nie
jesteś człowiekiem! W waszym języku takie słowo nie powinno istnieć!
- A jak myślisz, w jaki inny sposób mogliśmy przeżyć? Ty należysz do
mnie, czy ci się to podoba, czy nie.
- Nie.
- Nie? - Szerg ściągnął z Refne pazurzastą łapę i cofnął się. Nie zostawił
jej jednak w spokoju, poczuła go za plecami. Nie zdążyła się odwrócić.
Objął ją w pasie. Zmusił Refne, by położyła się obok niego. Próbowała
się wyrwać. Przytrzymał ją, nie pozwolił się odsunąć.
- Mówiłem ci, że sprzeciw nic nie da, bo ja nie posłucham - usłyszała
cichy głos tuż przy uchu. - Tak jest zawsze. Na początku opór. Jak długo?
To zależy od samicy. Jednak wcześniej czy później, wy prawie zawsze
się nam, szergom, poddajecie. My dobrze wybieramy. I potrafimy was zaspokoić.
- Zaspokoić! - prychnęła. - Sam się zaspokój! To ci dobrze zrobi. A
co z tym "prawie", szergu? Dobrze wybieracie? Ale czasami
się mylicie, prawda? A jeśli się pomyliłeś i ja się nigdy nie "poddam"
i nie dam "zaspokoić"? I jeśli ja jestem tym trudnym przypadkiem,
który wam się czasem trafia?
- Ty trudnym przypadkiem? Nie jesteś "trudnym przypadkiem".
Wszystko idzie, jak iść powinno. Nadspodziewanie szybko. Ty już zaczęłaś
mi ulegać.
- Skąd ty to możesz wiedzieć?
- Skąd? Nie jestem ślepy. A poza tym ja to czuję. Ale dosyć już tego
gadania. Szybko ulegasz, lecz jesteś zdecydowanie za bardzo gadatliwa
i ciekawska, ale coś za coś, Gaduło. Proszę cię, bądź cicho i daj mi
zasnąć.
- Gaduło!
- Przymknij się w końcu, bo zaknebluję! - warknął.
Groźba poskutkowała.
Gdy tylko się obudził, zerwał się na równe nogi.
- Nie tylko potrafi gadać! - Orhart z wściekłości zazgrzytał zębami.
Patrzył na leżące na ziemi rozcięte rzemienie.
Sięgnął za pas. Nóż był na swoim miejscu. Kiedy się uwalniała, nie mogła
go wyciągnąć. Zanim Orhart zasnął, przesunął pochwę z nożem na plecy.
Brakowało jednak sztyletu. Nie tracił czasu. Natychmiast ruszył jej
śladem. Nie był wargiem, nie potrafił tak dobrze tropić. Węch i wzrok
miał jednak niezły. Będzie dłużej to trwało, ale znajdę cię - pomyślał.
- Tym bardziej, że warto. Spodziewałaś się pogoni, dlatego powinnaś
mnie zabić. Jeśli nie zrobiłaś tego, to albo jesteś bardzo głupia, albo
ja dobrze wybrałem. A jeśli dobrze wybrałem, należysz do mnie.
Nie tylko dużo gadała i potrafiła się uwolnić, potrafiła również uciekać
i zacierać ślady. I miała dużo szczęścia. Udało się jej zdobyć konia.
Dobrego konia. Dlatego Orhart nie zdążył. Jak długo żadna nie będzie
należeć do mnie? - myślał. - Nie będę brać byle czego, bo moja krew
będzie później płynąć w byle czym. Lepiej długo szukać, niż zadowolić
się tym, co jest pod ręką. A wśród nich ciężko znaleźć taką, która mi
pasuje. Przecież szukałem już tak długo, w końcu się udało, i co? Odfrunęła.
Na zawsze. Będę jedynym szergiem, który tak długo nie może znaleźć.
***
Dostrzegli blask płonącego ogniska. Skierowali w tę stronę wierzchowce.
Mieli nadzieję na miejsce przy ogniu i zapełnienie pustych brzuchów.
I nie pomylili się. Obozująca gromada składała się z dwóch niziołków,
trzech ludzi i pięciu krasnoludów. Zapach pieczonego mięsa drażnił im
nozdrza. Krasnoludy były znane z gościnności i hojności, jeśli chodziło
o jedzenie i napitek. Gorzej było z ich pazernością na złoto i klejnoty,
ale podróżni nie dla złota zboczyli z drogi.
- Siadajcie, drodzy goście - przywitał ich jeden z krasnoludów. - Jeśli
jesteście przyjaciółmi - dodał.
- Jesteśmy - Jartan odpowiedział.
Trzech ludzi, w tym dwóch mężczyzn i kobieta, usiadło przy ognisku.
- Lernar! - jeden z krasnoludów poderwał się z ziemi. - Ile to już się
nie widzieliśmy? Co cię przywiodło w te strony?
- A ciebie, Bartlek? - Lernar odpowiedział pytaniem na pytanie. - Dalej
zabawiasz się z niziołkami w ratowanie świata? Taki stary, a wierzy
w brednie i bełkot zgrzybiałych starców nazywających się dumnie czarodziejami.
Niziołki fuknęły oburzone, słysząc słowa wypowiedziane przez Lernara.
- Lernar, nie odbieraj im złudzeń - wtrącił Jartan.
- Jakie złudzenia?! Magia jest wielka, a kto w nią nie wierzy, zginie
marnie od jej potęgi! - wybuchnął jeden z niziołków.
- Nie wymądrzaj się, pokurczu sięgający ledwie do pachy - warknął Lernar.
- Widziałaś kiedyś, Refne, bardziej zarozumiałego kurdupla?
- Uspokój się! - Refne postanowiła ostudzić nastroje. - Każdy wierzy,
w co mu się żywnie podoba. Jak czują się, jakby zbawiali świat, ich
sprawa. A ty, Lernar, lepiej już się nie odzywaj. Nie obraża się gospodarzy.
Jak się nie zamkniesz, będziemy obgryzać palce, a nie jeść pieczyste.
- Już się zrobiło - Bartlek sięgnął po połać ładnie zarumienionej dziczyzny.
Ciął ją nożem i zaczął rozdzielać pomiędzy siedzących przy ognisku.
- A ork? - zapytał niziołek.
- Ork? - zdziwił się jeden z ludzi.
- No tak, ork - Bartlek wzruszył ramionami. - I owszem, on też będzie
mieć pieczyste, ale to za chwilę.
Przybyli popatrzyli na postać leżącą w pewnej odległości od ogniska.
Bez wątpienia był to ork. I to ten z gatunku dużych orków.
- Jak się dostał w wasze łapy? - zapytał Jartan.
- Miał pecha, a my szczęście - Bartlek paskudnie się uśmiechnął. Nie
dźgnęliśmy go nożem, bo potrzebujemy języka. Nie chciał się dać wziąć
żywcem, kiedy go otoczyliśmy, ale Warter rąbnął go od tyłu. Myśleliśmy,
że już się nie pozbiera, ale oni są jak psy. Możesz walić ile wlezie,
poprzetrącać kulasy, a nie zabijesz. I goi się na nich jak na psach.
Refne z daleka nie mogła się orkowi dobrze przyjrzeć, widziała jednak,
że był duży. Znowu te przerośnięte orki! - zdenerwowała się. Skąd się
ich tyle namnożyło w tej okolicy? To dopiero drugi, ale to i tak o dwóch
za dużo.
Bartlek wyciągnął z ogniska płonące polano.
Jartan popatrzył na Lernara. Oboje wiedzieli, co krasnolud zamierza
zrobić.
- Daj spokój, krasnoludzie - Refne zaprotestowała. - Dopiero co zjadłam.
Porzygam się, jak poczuję smród palonej skóry.
- To twój problem - odburknął.
Refne nic nie odpowiedziała, nawet wtedy, gdy krasnolud ruszył w kierunku
związanego jeńca. Reszta kompani podążyła za nim. Przy ognisku zostali
tylko Jartan, Lernar i Refne.
Refne popatrzyła na Jartana. Kiwnął głową. Wstała.
Podeszła do zebranych. Przepchnęła się pomiędzy niziołkiem i jednym
z ludzi. Światło padające z trzymanego przez Bartleka polana oświetlało
twarz orka.
Miecz wbił się pomiędzy płonące polano a głowę orka.
Sprężynując, rozkołysał się na boki. Zaskoczony Bartlek odskoczył. Odwrócił
się. Był tak wściekły, że nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa.
- Mówiłam, że nie życzę sobie smrodu przypalonej skóry. A gdyby mu się
zajęła końska grzywa, to byłby dopiero smród!
- Nie mieszaj się! - warknął.
- Jak zwykle subtelni i wyrafinowani, jak to krasnoludy. Myślisz, że
swoimi topornymi, prymitywnymi metodami coś z niego wyciągniesz, Bartlek?
- Przynajmniej są sprawdzone i niezawodne.
- Niezawodne? A co, jeśli skłamie albo nie powie prawdy, tylko to, co
chcesz usłyszeć?
- Myślisz, że potrafisz to zrobić lepiej, kobieto?
- Bez wątpienia czyściej i bez smrodu. Nie będzie mógł też skłamać.
- W jaki sposób?
- Magią, krasnoludzie - machnęła mu przed nosem medalionem, który ściągnęła
z szyi.
- Medalion Prawdy! - niziołek zapiszczał z podniecenia.
Refne wyciągnęła zza pasa nóż i pochyliła się nad orkiem.
- Po co ci nóż? - zapytał niziołek. - Przecież masz Medalion Prawdy!
- Medalion, medalionem, ale nie ma to jak chłodny kawałek stali.
- I kto tu mówił o topornych, prymitywnych metodach? - burknął Bartlek.
- Odejdźcie. Jeśli medalion ma zadziałać, nie może słyszeć wielu myśli.
Zaburzacie kontakt.
Kompania Bartleka niechętnie wróciła z powrotem do ogniska. Refne została
sama z orkiem, jednak wiedziała, że cały czas obserwują ją i jeńca.
Obwiązała sobie nadgarstek łańcuchem medalionu. Tylko będzie przeszkadzać
- pomyślała.
Pochyliła się nad więźniem. W żółtych ślepiach odbijał się blask księżyca.
Noc była jasna. Dla orka nie stanowiło to różnicy, lecz nie dla niej.
Ona nie widziała w ciemnościach.
Przyłożyła mu nóż do policzka, tuż przy szpiczastym uchu. Sytuacja się
odwróciła - pomyślała. - Teraz ty jesteś na mojej łasce. I jak się teraz
czujesz, szergu?
Zaglądnęła Orhartowi w oczy. Zaczęła ostrzem noża odgarniać mu z czoła
włosy. Były sklejone zaschniętą krwią. Gdy wszystkie już odgarnęła,
wolnym ruchem przejechała ostrzem wzdłuż policzka, w kierunku szyi.
Oparła sztych na gardle szerga. Ostrze ponownie zaczęło wędrować w dół,
a gdy oparło się na brzuchu, Refne sięgnęła drugą ręką za pas. Pochyliła
się jeszcze bardziej, niemal na nim leżała, ich policzki stykały się
ze sobą. Wyciągnęła rękę zza pasa i wsunęła ją za plecy Orharta.
- Zwracam ci twoją własność - szepnęła mu do ucha.
Zacisnął dłoń na sztylecie.
- Medalion Prawdy? - zapytał. - Jak go zamierzasz użyć?
- Musiałam im coś wcisnąć. Tak najprościej, a sam widziałeś, że musiałam
bardzo szybko coś wymyślić. Krasnoludy i niziołki wierzą w magię, zresztą
niektórzy ludzie również. Ja tylko to wykorzystałam. Ale od tej chwili
nasze rachunki są wyrównane, orku.
- Nie mów do mnie "orku", Refne.
- Skąd znasz moje imię? I jak mam w końcu cię nazywać, żebyś był zadowolony?
- Odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: mam dobry słuch, a na drugie:
Orhart.
- Miło mi cię poznać szergu zwany Orhartem - odsunęła nóż od brzucha
związanego wojownika, jednak nie na długo. Znowu go przyłożyła. Ostrze
zaczęło wędrować po wewnętrznej stronie uda. Bardzo powoli i coraz wyżej.
- To jest właściwe zastosowanie magii, prawda Orhart? Medalion Prawdy
to przy tym zabawka, nawet jeśli istnieje, nie sądzisz? No i co? Będziesz
w końcu gadać?
- Będę.
Nóż zatrzymał się u celu.
- Wobec tak przekonywującego argumentu nie mam wyjścia. Musisz stąd
uchodzić, Refne, jak najszybciej. Lada chwila cała okolica zaroi się
od szergów. Hirevar wyruszył na wyprawę wojenną, a jego celem są te
tereny. Są jeszcze dziewicze, będzie co łupić. Wy jeszcze nas, szergów,
nie znacie. Ale niedługo poznacie i raczej nie ucieszy was ta znajomość.
- Dlaczego mi to mówisz? Przecież wiesz, że nie zatrzymam tej wiadomości
tylko dla siebie.
- To nieważne. Teraz nic szergom nie może zaszkodzić. Oni już tutaj
są.
- Ilu ich jest?
- Wielu. Całe plemię Hirevara ruszyło.
- Ładna mi subtelność - przywitał ją Bartlek, gdy wróciła
do ogniska. - Ze sztychem na jajach każdy by śpiewał.
- I to jak śpiewał! - wtrącił Warter.
- Jest bardzo źle. Kraina Szarych Wrzosów niedługo spłynie krwią. Szergowie
zaraz tutaj będą, o ile już ich nie ma.
- Szergowie? - zapytał Jartan.
- Tak się zwą duże orki. Zresztą, jakie tam z nich orki, są więksi od
nas. Widziałeś kiedyś tak olbrzymiego orka? Z białymi kłami...- Refne
w porę ugryzła się w język. Co ja mówię? Bo zaraz zacznę opowiadać im
jak Orhart ma miłą w dotyku skórę.
- Dlaczego przerwałaś? - Jartan nie wytrzymał.
- A... tak - Refne ochłonęła - wyobraź sobie, że będzie ich kilka setek,
a może i dziesięć razy tyle. Szerg nie wie wszystkiego, on jest tylko
zwykłym wojownikiem, a nie ich wodzem. Zbierajmy się stąd, Jartan. Natychmiast!
Pozostało niewiele czasu, trzeba ostrzec tyle osad, ile się da. Może
zdążą zamknąć się za murami, chociaż mogą się one zamienić w pułapkę.
Ale las też może być pułapką. Szerg nie wie, czy przybędą razem z wargami.
Nie czekając na swoich kompanów ruszyła w stronę koni.
Pokusa była duża. Odpuść ich sobie Orhart - pomyślał,
przypasując miecz. Siedzący przy ognisku nie mogli go dostrzec. Stał
ukryty za jednym z koni.
Dobrze, że nie chciało im się przenieść rzeczy ściągniętych z jucznego
konia - myślał. - I zostawili przy jukach zdobycz. Przynajmniej to co
moje, z powrotem do mnie wróciło. Ale oni są ślepi! Tak jasna noc, a
nie zauważyli, że nie ma mnie w miejscu, w którym leżałem. Ale to przez
ich gadulstwo. Przekazała im to, co jej powiedziałem, a teraz kłócą
się, bo nie potrafią podjąć decyzji, co robić dalej. Mógłbym wpaść pomiędzy
nich i wybić z połowę, szczególnie ten Warter sobie na to zasłużył.
Ale nie, już jestem nieźle poobijany. Jak któremuś z nich uda się mnie
zranić, żegnaj Refne. Znowu nie zdążę. Ciężko wlec się przed siebie,
gdy kapie z ciebie posoka.
Orhart nie tracił już więcej czasu. Gdy dotarł do pierwszych zarośli,
zapadł się w nich. Teraz mogli odkryć jego ucieczkę, nic mu już z ich
strony nie groziło. Pieszo nie byli w stanie go dojść, a konie nie potrafiły
poruszać się w tak dużej gęstwinie. Orhart był zadowolony, zrobiła,
co chciał. Gdyby jeszcze nie zabrała ze sobą swoich kompanów, byłoby
wręcz idealnie. Ale i tak jest nieźle. Teraz będzie chciała ostrzec
jak najwięcej ludzi, dlatego pieszo uda mu się ją dogonić. Wiedział,
gdzie znajdują się najbliższe osady. Był w stanie przewidzieć drogę,
którą będzie podążać. I uda się jej umknąć z łap Hirevara. Bał się o
nią. Najgorszą rzeczą, jaka mogła się teraz przydarzyć, byłoby, gdyby
zginęła z rąk jego własnych towarzyszy. Szerg ruszył na przełaj przez
największe chaszcze. Mógł sobie na to pozwolić. Dobrze znał tę okolicę
i potrafił ukryć swoją obecność. Hirevar zlecił mu rozpoznanie tych
terenów. Orhart kręcił się po okolicy już od dłuższego czasu, utrzymując
kontakty ze szpiegami, którzy pracowali dla szergów. Wyprawa wojenna
musiała być dobrze przygotowana. Hirevar nie lubił działać w ciemno
i nie zdawał się tylko na przypadek. Dlatego tak długo był wodzem ich
plemienia. Gdy Orhart wykonywał powierzone mu zadanie, dopadła go zbieranina
krasnoludów, ludzi i niziołków. Podejrzewał, że jeden ze szpiegów go
wydał. Zastanawiał się, dlaczego. Wiedział, że wkrótce pozna przyczynę.
Przypuszczał, że nastąpi to wtedy, gdy zaczną go torturować. Jednak
niespodziewani goście pokrzyżowali zamiary oprawców. Kiedy usiedli przy
ognisku i zaczęli rozmawiać, gdy tylko się odezwała, Orhart od razu
rozpoznał jej głos. Miał dobry słuch, dlatego słyszał każde wypowiedziane
słowo. Znowu nasze drogi się skrzyżowały - pomyślał wtedy. - Szkoda
tylko, że nic to nie da. Jednak nadzieja wróciła, kiedy miecz głucho
jęknął tuż obok jego głowy. Wiedział, że to była jej broń, jeszcze zanim
odezwała się do krasnoluda. A gdy pozbyła się ich wszystkich, pomyślał,
że może uda mu się uratować skórę. Nie mylił się. A ona była tak blisko,
kiedy odgarniając mu włosy, zaglądała w oczy. Lecz gdy chłodne ostrze
noża przesuwało się po gardle, ponownie ogarnęły go wątpliwości. A później
była jeszcze bliżej. Czuł jej wargi na uchu, kiedy wsuwała mu do ręki
sztylet. Wyrównanie rachunków, dobre sobie - pomyślał wtedy. - Nie wiesz,
Refne, że od tej pory nie tylko ty należysz do mnie, również ja należę
do ciebie. - Ona jednak tego nie wiedziała i nadal nie wie - rzekł sam
do siebie, przypominając sobie własne myśli.
Bartlek zerwał się na równe nogi.
- A to cipa! - krzyknął. - To jej robota.
Reszta kompani również poderwała się z ziemi.
- Uszedł - bąknął niziołek.
- Ale odkrywcze. Chyba każdy widzi, że go nie ma.
- Gońmy go! Nie mógł ujść daleko.
- Sam go goń, Warter - warknął Bartlek. - Jeśli życie ci nie miłe, proszę
bardzo. Już dawno zapadł w gęstwinę. Ma przewagę, widzi w ciemnościach.
Może każdemu z nas po kolei poderżnąć gardło. Nawet nie będziesz wiedział,
kiedy cię dopadnie i nie wydasz najmniejszego dźwięku. Nie będziesz
w stanie nikogo ostrzec, że czai się w gęstwinie. Diabli nadali tych
włóczęgów!
- Robić w pory ze strachu każdy potrafi, Bartlek. Jak jesteś taki mądry,
zaproponuj coś lepszego. On nie może nam ujść. Zbyt dużo wie.
- Wiem, że dużo wie i tą wiedzą podzieliby się z nami, gdyby nie ta
trójka powsinogów.
- I gdyby teraz nie uciekł.
- Jedno prowadzi do drugiego, Warter. Uciekł, bo ta wywłoka rozcięła
mu więzy lub dała nóż. A zrobiła to, bo ją przekupił. Kto by pomyślał,
że będzie wiedziała, o co pytać? A gadka o rojących się za chwilę w
tej okolicy orkach była dla zamydlenia nam oczu.
- Przekupił?
- Znasz inny powód dla którego umożliwiła mu ucieczkę? Sam wiesz, że
on był w stanie zapłacić. Inaczej nie zadawalibyśmy sobie trudu polując
na niego i biorąc żywcem.
- Twoja pazerność kiedyś cię zgubi, Bartlek - zapiszczał jeden z niziołków.
- Co ty nie powiesz, Dagli? A tobie nie marzy się położyć łapę na łupach
szergów? Oni nawet nie potrafią z nich korzystać. Wiesz, co robią z
rubinami albo złotem?
- Co?
- Lepiej nie mówić - Bartlek machnął ręką. - Tylko rozdrażni to serca
moich kompanów krasnoludów. Pomyślcie! Skarb Szergów w naszych rękach!
Ale nie wszystko stracone. Oni się z tym szergiem spotkają. Będą chcieli
skasować zapłatę za jego wolność.
- Jeśli szerg dotrzyma słowa.
- Cóż, musimy ryzykować i wierzyć, że dotrzyma. Zbierajcie się. Ruszamy
za nimi. Nie mogli odjechać zbyt daleko.
Refne zatrzymała konia. Jartan i Lernar zrobili to samo.
Kątem oka dostrzegła, jak wyciągają miecze.
- Schowajcie to żelastwo - zażądała.
- Przecież to ork!
- Nie jestem ślepa, Lernar. A poza tym, to nie ork, tylko szerg. I zwie
się Orhart.
- To jego przesłuchiwałaś? - zapytał Jartan.
- Jego.
- Czego on od nas chce?
- Nie od nas, tylko ode mnie. Zostawcie mnie z nim samą. Spotkamy się
w najbliższej osadzie.
- Jesteś tego pewna, Refne?
- Jedźcie już.
- Jak chcesz. Mam tylko nadzieję, że nie popełnisz jakieś głupoty -
Jartana spiął konia i ruszył do przodu.
Patrzyła, jak odjeżdżają kłusem, omijając stojącego na środku drogi
szerga. Poczekała, aż znikną za najbliższym zakrętem. Podjechała do
Orharta i zeskoczyła z siodła.
Stali naprzeciwko siebie.
- Mówiłam, że jesteśmy kwita, Orhart - pierwsza się odezwała.
- To ty tak sądzisz.
- Czego ty ode mnie chcesz?
- A jak myślisz?
- Mówiłam ci już, że nic z tego nie będzie.
- Mylisz się, Refne.
Nie broniła się, kiedy objął ją w pasie. Nie broniła się, gdy poczuła
jego wargi na ustach. Na początku ich dotyk był lekki i delikatny, później
coraz mocniejszy. Nie potrafiła się od niego oderwać i powiedzieć "nie".
Zamiast się sprzeciwić, Refne zarzuciła mu ręce na ramiona i objęła
nimi szeroki kark. Szerg był coraz bardziej nachalny i Refne to nie
przeszkadzało. Odpowiedziała w ten sam sposób. Nie wiedziała, jak długo
to trwało, zupełnie się zapomniała i zatraciła.
Orhart gwałtownie się odwrócił, nadal trzymał ją w ramionach. Wypuszczona
z łuku strzała wbiła mu się ramię.
- No to mamy komplet! Suka i jej plugawy kochanek.
Z ramienia Orharta wystawała brzechwa strzały z postrzępionym pierzyskiem.
Refne oderwała od niej wzrok. Zobaczyła przed sobą gromadę, która pojmała
szerga. Tym, kto mówił, był krasnolud Bartlek.
Orhart puścił ją i dalej sobą zasłaniając odwrócił się w ich stronę.
W ręku błysnął mu miecz.
- A mówiłem, Warter, że się spotkają - Bartlek mówił dalej. - Tylko
nie wiadomo, kto tutaj odbiera zapłatę. On czy ona?
Orhart syknął Refne prosto do ucha:
- Wsiadaj na konia, ja ich zatrzymam. Oni chcą mnie schwytać żywcem
- brutalnie pchnął ją w stronę wierzchowca, Refne niemal straciła równowagę.
Szerg mówił do niej tak władczym głosem, że od razu posłuchała i wsiadła
na konia.
Orhart usłyszał za plecami tętent kopyt. Ruszył w stronę prześladowców,
jednak nie w sam ich środek, tylko w bok. Miecz warknął w powietrzu
i nieprzyjemnie mlasnął. Orhart ścinał głowę łucznika, który zamierzał
wypuścić strzałę w coraz bardziej oddalającego się jeźdźca.
Nie pójdzie wam ze mną łatwo, jeśli nie chcecie zabić, tylko schwytać
- pomyślał, zanim wyprowadził kolejne uderzenie.
Orhart był otoczony ze wszystkich stron, tym razem jednak
uważał na swoje plecy. Walka się przedłużała. Napastnicy nie wiedzieli,
jak go podejść w taki sposób, żeby przy okazji nie zabić. Bartlek liczył
na zmęczenie, które ogarnie rannego szerga. Strzała ciągle wystawała
z ramienia Orharta. Z każdym gwałtowniejszym ruchem czuł przeszywający
je ból. Tracił krew, która wypływała z ciągle drażnionej rany. A oni
zbliżali się coraz bardziej, mimo że dwa trupy leżały już na ziemi.
I właśnie jeden z nich miał się stać przyczyną zguby Orharta. Odparowując
kolejny atak, cofnął się do tyłu. Skupiony na odpieraniu uderzeń zapomniał
o leżącym za nim jak kłoda ciele martwego łucznika. Potknął się o nie.
Kiedy padał na plecy, myślał, że już po nim. Lecz nagle olbrzymi, ciemny
kształt przemknął nad nim.
Koń Refne wbił się szeroką piersią w atakujących. Wykonał
ostry piruet, tratując wszystko, co spotkał na drodze. Kiedy przeraźliwie
kwicząc padał na przednie kolana z podciętymi przez krasnoludzki topór
pęcinami, jej już nie było w siodle. Stała przy Orharcie, który miał
czas, by się pozbierać.
- Bardzo mądre! - huknął na nią. - Nie po to nadstawiam za ciebie karku,
żebyś tu się znowu pchała - nic więcej nie zdążył powiedzieć. Był zmuszony
do odparcia kolejnego ataku.
Napastnicy oszczędzali szerga, lecz nie myśleli robić tego samego z
Refne. Do niczego im nie była żywa potrzebna. Stanowiła tylko przeszkodę,
którą należało jak najszybciej zlikwidować. Jednak przydała się Orhartowi.
Chroniła mu plecy.
- Długo nie wytrzymamy! - krzyknęła.
- Sama się w to wpakowałaś.
Oboje myśleli, że są to ostatnie chwile ich życia. Orhart
nie zamierzał dać się pojmać żywcem. Nie są mądrzy - myślał. - Szerg
wykorzystałby jej obecność. Gdyby pozwolili jej odjechać, odłożyłbym
miecz, a tak trudno. Za głupotę trzeba płacić. I ona też zapłaci. Nie,
nie zapłaci. To przeze mnie stanęła na ich drodze.
- Jeśli pozwolicie jej odejść, poddam się! - krzyknął.
- Skąd wiesz, że dotrzymają słowa? - usłyszał za plecami dobrze znany
gardłowy głos, który przechodził w niski warkot.
Atakujący w popłochu zaczęli uciekać. Nie mieli jednak gdzie. Zza drzew,
które rosły w pewnej odległości od drogi wynurzyły się czarne, potężne
postacie. Części kompani Bartleka udało się wyrwać. Szergowie zlekceważyli
niziołków. Nie chciało im się gonić za tak niewielkimi stworzeniami,
które na dodatek szybko ruszały małymi nogami, klucząc i robiąc uniki.
Bartlekowi i Warterowi również udało się ujść w las. Reszta kompani
leżała martwa na ziemi.
Refne była oszołomiona widokiem szergów. Nigdy ich nie widziała w takiej
ilości. Szybko się jednak otrząsnęła. Podeszła do leżącego na ziemi
konia i dobiła go mieczem. Nie mogła dłużej patrzeć, jak się męczył.
Kiedy chowała broń, Orhart stanął za nią i objął ramionami.
- Witaj, Hirevar - rzekł do szerga, którego głos usłyszał za plecami.
- Dobrze cię znowu widzieć, Orhart. Masz szczęście, że ruszyliśmy tym
szlakiem, inaczej byłby z tobą kiepsko - Hirevar podszedł do nich.
Sięgnął do ramienia Orharta. Chwycił brzechwę strzały za jego plecami.
Pchnął ją i złamał tuż przy grocie, który wysunął się z ramienia rannego.
Orhart nawet nie syknął, kiedy jego kompan to robił. Gdy Hirevar złamał
strzałę, chwycił brzechwę tuż przy ramieniu Orharta i wolnym ruchem
wyciągnął ją z ciała.
- Odkąd to jesteś tak troskliwy, Hirevar? - ranny zapytał.
- Odkąd zacząłeś tracić rozum, Orhart. Mam nadzieję, że nie do końca.
Nareszcie znalazłeś, prawda?
- Znalazłem.
O czym oni mówią? - pomyślała Refne, która ciągle tkwiła w ramionach
szerga.
Niespodziewani wybawcy ruszyli w stronę lasu. Patrzyła na znikające
wśród drzew postacie.
- Idziemy - Orhart ruszył za nimi, pociągając ją za ramię.
- Chyba idziesz - wyrwała się.
- Przestań już, Refne. Myślisz, że teraz tak po prostu odejdziesz? Że
ja ci na to pozwolę? Jak nie będziesz grzecznie przy mnie maszerować,
zrobię to samo, co przy pierwszym naszym spotkaniu. Zarzucę cię związaną
na ramię. A coś mi się zdaje, że bardzo tego nie lubisz.
- Daj mi chociaż podejść do konia. Chcę wziąć parę rzeczy.
- W porządku.
Poprowadził ją w sam środek obozujących szergów. Zatrzymali
się niedaleko miejsca, gdzie siedział Hirevar. Refne położyła na ziemi
płaszcz i resztę rzeczy, które wzięła ze sobą, kiedy Orhart pozwolił
jej podejść do konia.
- Zostań - chwyciła go za rękę, widząc, że zamierza się od niej oddalić.
- Boisz się zostać sama wśród krwiożerczych orków? - zakpił.
- Teraz to ja mogłabym ciebie nazwać gadułą, Orhart. Siadaj przy mnie.
Posłuchał, usiadł obok Refne.
- Myślisz Orhart, że wystarczy wyciągnąć strzałę z rany i ruszyć w dalszą
drogę? Wiesz, ile już krwi straciłeś?
Orhart pozwolił jej zająć się raną. Refne nie wiedziała, że wykazywana
przez nią troska jest zbędna. Rana nie była dla szerga zbyt poważna.
Strzała nie przebiła żadnych ważnych organów, nie uszkodziła tętnicy.
A tylko takie obrażenia były dla szergów niebezpieczne. Nie przejmowali
się powierzchownymi ranami. Kiedy Hirevar wyciągnął strzałę, Orhart
prawie zapomniał o przebitym ramieniu. Czuł ból, jednak taki dyskomfort
nie był dla niego czymś nadzwyczajnym. Potrafił o nim zapomnieć. Wystarczało,
że nie musiał zbyt dużo ruszać ręką. Jednak sprawiało mu przyjemność,
kiedy opatrując go znalazła się tak blisko. Poczekał aż skończy, a potem
przyciągnął ją do siebie ręką przeciwną do tej, która zwisała z rannego
ramienia. A kiedy przyciągnął, zaczął całować. Bardzo mocno. Zbyt mocno.
Refne odepchnęła go od siebie.
Nie zraził się tym, ponownie do niej przywarł. Nie mogła się sprzeciwić,
nie mogła się odezwać. Wypełniał jej językiem usta.
Orhart nie tylko całował. Położył rękę na jej kolanie, jednak na tym
nie poprzestał. Ogromna łapa zaczęła przesuwać się do góry. Zatrzymała
się, przywierając do wewnętrznej strony uda, końcami palców dotykając
pośladka.
- Co robisz?! - mogła mówić, przestał ją całować. Orhart zajrzał jej
w oczy.
- Pytasz tak, jakbyś nie wiedziała.
- Tutaj? Przy nich wszystkich?
- A co w tym dziwnego?
- Jak to, co?!
- A co innego proponujesz?
- Chodźmy stąd.
- Nie, Refne. Nie chcę cię znowu narażać. Widziałaś, co się stało, kiedy
zajęci byliśmy sobą. Tutaj jest bezpiecznie.
- Żeby pójść spać, a nie kochać się, Orhart.
- Posłuchaj mnie, Refne. Musisz oswoić się z naszymi zwyczajami. Dla
nas jest to normalne. Zaręczam ci, że żaden szerg nie zwróci na nas
uwagi. Możesz się czuć, jakbyśmy byli sami.
- Jak wy tak możecie?
- Możemy, Refne. Życie szergów nie jest bezpieczne. Na pewne sprawy
pozwalamy sobie tylko wtedy, kiedy inni szergowie pilnują nam pleców.
Odstąpiłem od tej zasady tam na drodze, a skutki poznałaś na własnej
skórze. Ja nie jestem Hirevarem. Kiedy on to robi ze swoją kobietą,
obstawa pilnuje jego bezpieczeństwa.
- Obstawa?
- A jak myślisz? Przecież to wódz całego plemienia. Zawsze kręci się
przy nim przynajmniej kilku najlepszych wojowników. A i tak są z nim
kłopoty. Lubi zawsze być z przodu, tam gdzie największa rzeźnia. Natura
szerga jest trudna do opanowania. Wojownik może pozwolić sobie na uleganie
instynktowi, wódz nigdy. Ale nie wszystko na raz. Zbyt wiele jest między
nami różnić, Refne, żeby przedstawić ci je w paru słowach. Lepiej zajmijmy
się tym, co nas łączy - Orhart ponownie ją do siebie przyciągnął.
Gardłowy pogłos wydobywał z gardła Orharta. Zagłuszył
cichy jęk. Ściskał ją za każdym silnym, gwałtownym pchnięciem. Ostrych,
długich pchnięć było kilka. A później Orhart znieruchomiał. Ciągle jednak
leżał na Refne. Nie zamierzał się z niej zsunąć.
- Jesteś ciężki, Orhart - szepnęła mu do ucha. - Bardzo ciężki.
- A jaki miałbym być? Przecież nie jestem chuchrem.
- Zejdź ze mnie.
- Zejść? Nie chcę. Dobrze mi w tobie.
- Orhart!
- Teraz chcesz, żebym z ciebie wyszedł, a przedtem prosiłaś, żebym wszedł
i nie chciałaś mnie puścić.
- Prosiłam! Ty draniu!
- No dobrze. Już się zsuwam.
Leżeli obok siebie. Po chwili jednak Orhart się podniósł i zawisł nad
nią na łokciach.
- Jesteś zła na mnie, Refne?
- Nie na ciebie, tylko na siebie.
- Nie powinnaś. Ty tylko zrobiłaś to, czego potrzebowało twoje ciało.
- Ciało? A dusza?
- Dusza w tobie krzyczy, Refne? Gdybym był człowiekiem, nie krzyczałaby,
prawda? Nie potrafisz kochać szerga?
- Tego nie wiem.
- Ale ja wiem. To nie było tylko ciało, Refne.
- Skąd ty to możesz wiedzieć?
- Odkąd wcisnęłaś mi do ręki sztylet.
- To było zapłata. Życie za życie, Orhart. Nic więcej.
- Nic więcej? Życie za życie? Rachunki zostały wyrównane, kiedy mnie
nie zabiłaś, gdy uciekłaś. Mogłaś mnie wtedy zarżnąć jak świnię. Jednak
nie zrobiłaś tego. Dlatego nic już mi nie byłaś winna. A ty nie dość,
że wyciągnęłaś mnie z kłopotów tam przy ognisku, to jeszcze gdy nas
dopadli, wróciłaś po mnie, narażając życie.
- Jak ty, Orhart. A kto mnie zasłonił własnym ciałem, kiedy łucznik
wypuścił strzałę?
- To był tylko odruch.
- Odruch? Dobre sobie. Jak będziesz mieć więcej takich odruchów, długo
nie pożyjesz.
- Ciekawe.
- Co ciekawe?
- Nie potrafimy się przyznać, jak nam obojgu na sobie zależy. Przestań
okłamywać samą siebie, że to tylko ciało, Refne. Ale skończmy na tym,
zostawię cię teraz samą. Postaraj się zasnąć, nie wiadomo, co nas jutro
czeka. Ja idę pogadać z Hirevarem. Nie pozwoliłaś mi do niego podejść,
a on nie lubi długo czekać. Pewnie z niecierpliwości zaczął już zgrzytać
kłami - musnął jej wargami policzek i wstał.
- Ale ci zeszło - Hirevar powitał Orharta, który usiadł
obok niego. - Ale wybaczam ci, a nawet lepiej. Jednak o tym dowiesz
się dopiero, kiedy usłyszę twój raport. Przeczucie mi mówi, że stało
się coś złego.
- Masz rację, Hirevar. Jeden ze szpiegów zdradził. Przypłaciłbym to
życiem, gdyby nie ona.
- Nie martw się szpiegiem, Orhart. On już jest martwy. Nikt bezkarnie
nie zdradza szergów. A jeśli chodzi o resztę?
- Wszystko w porządku. Nic się nie zmieniło od ostatniego meldunku.
- Zrobiłeś swoje, Orhart. Jesteś wolny - widząc zdziwienie na twarzy
wojownika, Hirevar dodał: - Masz czas na zajęcie się osobistymi sprawami.
Zaprowadź ją do Valhar-dar. Nie chciałbyś jej teraz stracić, prawda
Orhart? Szukałeś tak długo. Ale dobrze, że poczekałeś. Lepiej mieć taką,
która skoczy za tobą w ogień, niż taką, która trzęsie się ze strach,
gdy tylko na nią spojrzysz, nie mówiąc już o dotknięciu.
- Lepiej mieć taką jak twoja Rohena, Hirevar.
- Właśnie, jak Rohena.
Refne patrzyła, jak szergowie odchodzą. Zdziwiło ją,
że Orhart nie idzie z nimi.
- Dlaczego zostajemy? - zapytała.
- Hirevar dał mi wolne. Kiedy oni siedzieli wygodnie w Valhar-dar, ja
wycierałem się po tej krainie. Czas odpocząć i zająć się własnymi sprawami.
Poza tym uwierz mi, że krwiożerczy szerg czasami ma dosyć widoku krwi.
To dobre dla młodego wojownika, który jeszcze się nie nawojował. Mnie
się już trochę znudziło.
- Młodego? Ile ty masz lat, Orhart, że mówisz w ten sposób?
- Sporo.
- Sporo?
- Jak na szerga.
- To znaczy ile?
- Trochę mniej niż czterdzieści. To dla szerga wiek starca.
- Starca? Przecież ty nie wyglądasz nawet na trzydzieści!
- My jesteśmy nieśmiertelni, Refne. Ale nie jest to jednoznaczne z długowiecznym
życiem. Wojownicy umierają bardzo młodo. Najwięcej ich ginie w ciągu
pierwszych lat życia.
- Pierwszych lat życia? Co ty mówisz, Orhart!
- Szerg zrodzony z kobiety już po roku osiąga dojrzałość. Nie rodzimy
się z Ziemi, jak dawniej. Miejsca, gdzie przychodziliśmy na świat, uległy
zniszczeniu. A na świat nie przychodzą samice, dlatego potrzebujemy
was, żeby przetrwać. Ale resztę mogę ci wyjaśnić, jak będziemy w drodze.
Zbieraj się, Refne.
- Co chcesz ze mną zrobić?
- Zaprowadzić do Valhar-dar.
- Valhar-dar?
- To mój dom, Refne. Tam przyszedłem na świat.
Jartan z Lernarem cierpliwie czekali na Refne. Kiedy
zapadł zmrok, zaczęli się niepokoić. Jartan miał nadzieję, że Refne
do rana do nich dotrze, jej jednak nadal nie było.
- Musiało się coś stać - zagadnął Lernara, kiedy odłożył pusty talerz.
- Mówiłeś, że powinna do nas dotrzeć jeszcze zanim skończymy śniadanie.
Właśnie skończyliśmy, a jej nadal nie ma.
Widząc przechodzącego obok karczmarza, Jartan kiwnął na niego. Kiedy
położył na stół zapłatę za posiłek, zdecydował:
- Jedziemy tam.
- Myślisz, że to coś da, Jartan? Łudzisz się.
- Masz rację, łudzę się, ale może zostawiła ślady, które powiedzą nam,
co się stało. Cała ta sprawa jest bardzo dziwna. Nie wiadomo, co szerg
jej powiedział tam przy ognisku, a to, że potem przeciął nam drogę,
może mieć tylko jedno wytłumaczenie. Musiała mu zostawić nóż, dlatego
się uwolnił i podążył za nami. Przeczucie mi mówi, Lernar, że ona go
już wcześniej spotkała. I zdaje się, że to był ten ork, o którym nam
mówiła.
- Ten, który jej nie zabił?
- Właśnie ten. Wstawaj, Lernar, nie traćmy już więcej czasu.
Kiedy Lernar z Jartanem dojechali do miejsca, gdzie
zostawili Refne z szergiem, zsiedli z koni.
- Ale rzeźnia - Lernar nie wytrzymał.
Jartan podniósł się znad martwego wierzchowca.
- Kto to widział tak masakrować konia.
- Czasami trzeba. Jak myślisz, co się tutaj stało? To ta gromada, która
schwytała szerga.
- Jechali za nami i zaskoczyli ich.
- Czyżby szerg był tak dobry, że zaszlachtował na raz sześciu wojowników?
- Jeśli Refne walczyła razem z nim, całkiem możliwe. Ale nie. Ktoś im
przyszedł z pomocą. Popatrz, gdzie leżą trupy. Oni uciekali w popłochu,
dlatego leżą w tak dużej odległości od siebie. Śmierć wyszła z lasu.
Ze wszystkich stron - Jartan ruszył między drzewa.
Po chwili wrócił.
- Szergowie - wypowiedział tylko jedno słowo.
- Ilu? - zapytał Lernar.
- Wielu.
- Szerg mówił prawdę.
- Zgadza się, mówił prawdę. On ją z sobą zabrał, Lernar.
- Myślisz, że to możliwe, by poszła dobrowolnie?
- Nie wiemy, co się tutaj stało. Jeśli walczyła z nim ramię w ramię,
jest to całkiem możliwe, Lernar.
- Refne i szerg?
- Refne i Orhart.
- Musimy ją wyciągnąć z jego łap.
- Pytanie tylko, Lernar, czy ona sobie życzy, abyśmy się mieszali w
jej sprawy?
***
Byli w drodze już od paru dni. Orhart siedział przy niewielkim ognisku.
Właśnie zastanawiał się, czy dobrze zrobił, pozwalając Refne się oddalić.
Nie mogę cię cały czas pilnować - myślał. - Gdybyś bardzo chciała odfrunąć,
zrobiłabyś to, kiedy spałem. Jak wtedy, gdy cię schwytałem. Coś mi mówi,
że ty sama nie wiesz, czego chcesz. Ale u was, słabych istot, jest to
normalne. Wy same nie wiecie, czego chcecie, dlatego trzeba wam czasem
pomóc w podjęciu decyzji.
Orhart oderwał się od swoich myśli. Nie zawiodło go czujne ucho szerga.
Słyszał ich. Podchodzili ze wszystkich stron. Jakby od niechcenia sięgnął
po pochwę z mieczem. Wyciągnął go i udając, że przygląda się głowni,
zaczął obserwować otoczenie. Widział czające się postacie. Gdzie jest
Refne? - był zaniepokojony. - Trzeba ją ostrzec, o ile nie jest za późno.
Niestety, było za późno. Z zarośli, które rosły nieopodal, wyszły dwie
postacie. Orhart poderwał się na równe nogi.
- Spokojnie, szergu. Jeden nieopatrzny ruch i ona zginie - Bartlek prowadził
Refne przed sobą.
Orhart widział ostrze noża, które krasnolud trzymał na jej gardle. Bartlek
podszedł jeszcze bliżej. Kiedy był już dwa kroki od ogniska, zmusił
ją, żeby opadła na kolana.
Orhart patrzył Refne w oczy. Nie było w nich widać strachu. Ona przepraszała.
Przepraszała za to, że dała się podejść.
- Czego wy ode mnie chcecie, Bartlek? - zapytał. - Uczepiłeś się jak
rzep psiego ogona. Nie dość ci, że zginęło tylu twoich kompanów, żeby
mnie schwytać? I nie wiadomo ilu jeszcze zginie.
- Nikt już nie zginie. Tylko ona, jeśli nie powiesz mi tego, co chcę
wiedzieć.
- Mylisz się. Jeśli ona zginie, ty zginiesz razem z nią. Obiecuję ci
to, Bartlek. Powiedz mi, krasnoludzie, jaką mogę mieć pewność, że gdy
powiem to, co chcesz wiedzieć, nie poderżniesz jej gardła?
- Żadną.
- Jak żadną, to się wypchaj. Zabiorę tajemnicę do ziemi, a ty powędrujesz
tam razem ze mną - Orhart niedbałym ruchem wysunął przed siebie głownię
miecza.
- Dobrze. Załatwimy to w inny sposób. Dasz mi słowo, że zaprowadzisz
nas do Skarbu Szergów, wtedy jej nie zabiję.
- Skarbu Szergów? To o to cały czas wam chodziło? - Orhart zaśmiał się.
- Dam ci to słowo, krasnoludzie. Będziecie mogli wziąć tyle, ile zdołacie
unieść. Ale jeden warunek, jej nie może spaść nawet włos z głowy. A
jak spadnie, żegnaj Skarbie Szergów.
- Nie tak szybko, orku. Dasz mi słowo OSOBIŚCIE.
- Osobiście? Widzę, że zdrajca powiedział wam trochę o nas i naszych
zwyczajach. Ja, Orhart, daję ci Bartlek osobiście słowo, że zaprowadzę
was do Skarbu Szergów, jeśli nie spadnie jej włos z głowy. I będziecie
mogli z tego skarbu wziąć tyle, ile zdołacie unieść. Zadowolony?
- Ale ona musi iść z nami. Jeśli nic złego nie może jej się przytrafić,
musimy mieć na nią oko.
- Mieć na nią oko, jak nie dotrzymam słowa. Bardzo sprytnie, Bartlek,
ale niech ci będzie.
- Wyłaźcie - Bartlek odezwał się do postaci kryjących się w chaszczach
otaczających ognisko. Ściągnął z gardła Refne ostrze noża.
Nie opadła na ziemię, jak spodziewał się krasnolud. Uderzenie łokciem
było tak silne, że Bartlek zgiął się wpół. Warter, który właśnie podchodził
do krasnoluda, rzucił się na nią. Chciał uderzyć, jednak ręka zatrzymała
się w połowie drogi. Miał na gardle sztych miecza. Patrzył w płonące
wściekłością zmrużone ślepia.
- Już chcesz zerwać umowę, Bartlek? - syknął Orhart.
- Pilnuj się, Warter - wydusił z siebie krasnolud. Bartlek z trudem
się prostował. Ruch ten sprawiał mu duży ból.
Orhart odsunął miecz od gardła Wartera i podszedł do Refne. Odprowadził
ją od ogniska, przy którym rozsiadła się kompania Bartleka. Wygląd siedzących
przy ogniu osób wskazywał, że Bartlek kompletował nową kompanię w pośpiechu.
Oprócz starego składu, czyli dwóch niziołków i Wartera, przy ogniu siedziało
trzech krasnoludów i trzech ludzi, trafił się nawet jeden elf. Patrząc
na ich ponure twarze, Refne pomyślała, że nie chciałaby się z nimi spotkać
sama na szlaku. Orhart wydał się jej teraz całkiem sympatycznym stworem.
Jednak gdy ruszył na Wartera, widziała wąskie szpary zmrużonych żółtych
ślepi. Pomimo, że wystąpił w jej obronie, wykrzywiona wściekłością twarz
przeraziła ją. Ja cię tak naprawdę nie znam, Orhart - pomyślała wtedy.
- Znam tylko jedną stronę twojej natury. Prawie zapomniałam, że jesteś
szergiem. Dziką i okrutną istotą, która nurza się w krwi moich braci.
Popatrzyła się na niego niepewnie. Nie wiedziała, jak szerg będzie się
teraz zachowywać. Przecież to ona swoją lekkomyślnością zmusiła go do
ustąpienia Bartlekowi.
- Nie przejmuj się, Refne - szepnął jej do ucha.
- Jak mam się nie przejmować? To przeze mnie zmusili cię, żebyś dał
im słowo - odwróciła się.
Żółte oczy patrzyły na nią.
Jak on potrafi się w jednej chwili zmienić - pomyślała. Nic nie zostało
po wściekłym szergu, jakim był jeszcze przed chwilą.
- Co się stało, już się nie odstanie. Całe szczęście, że tobie nic się
nie stało.
- Ale jakim kosztem?
- Bardzo niskim, uwierz mi, Refne. Ich problem polega na tym, że nie
wiedzą, co jest dla szergów najcenniejsze. Mieli okazję zrozumieć, nie
doszło to jednak do nich. Ale to ich problem. Jak już mówiłem, nie masz
się czym przejmować. Czeka nas tylko mała wycieczka. Nawet nie zboczymy
z drogi, bo Skarb Szergów znajduje się na naszych ziemiach.
- A kiedy go znajdą, zabiją nas.
- Jak damy się zabić Refne. Na ich miejscu nie ryzykowałbym głowy zapędzając
się na ziemie szergów. Ale ich ogłupiła żądza złota i wiara w magię.
Krasnoludy i ludzie pragną złota, a małe istoty magicznych przedmiotów.
A dla nas, szergów, są to rzeczy o małej wartości, aczkolwiek czasami
wykorzystujemy ich siłę, żeby zaślepić naszych wrogów. Ale śpij już,
Refne - wyciągnął się obok niej.
Kiedy ułożyła się obok niego, objął ją ramieniem.
Orhart zażądał dla Refne wierzchowca, a Bartlek bez
mrugnięcia okiem przystał na to i w pierwszej napotkanej zagrodzie kupił
konia. Jakby nie było, to inwestycja w przyszłość - myślał krasnolud.
Podróż dłużyła się. Tereny szergów znajdowały się bardzo daleko. Refne
z grzbietu wierzchowca przyglądała się mijanym okolicom. Najpierw podróżowali
przez las, później przez szeroki step, który przeszedł w pustynię. Oznakami,
że pustynia zaczęła się kończyć były przecinające ją pasma niskiej roślinności,
które po pewnym czasie ustąpiły miejsca wysokim drzewom. Aż nadszedł
dzień, kiedy dotarli do górzystych terenów, a wtedy podróżni zaczęli
nerwowo rozglądać się na boki. Wiedzieli, że są na ziemi szergów.
- Daleko jeszcze? - zapytał Bartlek.
- Cierpliwości, krasnoludzie - Orhart szedł przy jadącej na koniu Refne.
- Już niedługo będziemy na miejscu. - Widzisz ten skalany płaskowyż
przed nami? Skarb szergów znajdziemy za nim.
Kiedy dotarli na skraj płaskowyżu, podróżni ożywili się. Ludzie zaczęli
snuć plany na przyszłość zastanawiając się, co zrobią ze złotem. Niziołki
martwiły się, jak znajdą pośród wielu cennych rzeczy te najbardziej
wartościowe, mające magiczne właściwości. Krasnoludy kłóciły się między
sobą. Miały róże zdanie na temat wartości skarbu. Im bliżej byli celu,
tym bardziej nastroje zaczęły się zmieniać. Zamilkli. Zaczęli obserwować
jeden drugiego. Zastanawiali się, czy towarzysze nie zamierzają położyć
ręki na części ich złota, a co poniektórzy nawet zaczęli myśleć, jak
drugiemu skarb odebrać.
Wjechali do szerokiego wąwozu. Skupieni na myślach o
rychłym bogactwie, za późno zauważyli, że zostali otoczeni. Zza skalnych
ścian wynurzyły się jakieś postacie. W pierwszej chwili pomyśleli, że
napadli ich szergowie. Napastnicy nie mieli jednak czarnej skóry. Bartlek
niemal przetarł oczy ze zdziwienia, patrząc na wymierzone w kompanię
łuki, które trzymały smukłe istoty.
- Ani kroku dalej. Co tutaj robicie? - jedna z nich zeskoczyła z półki
skalnej, zastępując im drogę.
- Oni przyszli położyć łapę na Skarbie Szergów, Rohena - Orhart wysunął
się do przodu, pociągając za sobą wodze konia, na którym siedziała Refne.
- Skarbie Szergów? Dobre sobie. Chyba żartujesz, Orhart.
- On wcale nie żartuje - rozeźlił się Bartlek. - Dałeś słowo, szergu,
a teraz się go wypierasz?
- Nie, nie wypieram się. Chciałeś, żebym was zaprowadził do Skarbu Szergów,
prawda Bartlek? A ja powiedziałem ci, że będziecie mogli wziąć go tyle,
ile udźwigniecie. Nie wiedziałeś krasnoludzie, że przez całą drogę na
ziemie szergów, część tego skarbu była z wami?
- Co ty bredzisz?!
Słysząc słowa Orharta, Rohena wybuchła śmiechem.
Refne zaczęła się jej przyglądać. Bez wątpienia należała do jednego
z plemion odszczepieńców. Wskazywały na to długie, ciemne włosy, smagła
twarz i czarne oczy. I była wysoka, jak oni wszyscy. Gdybym obok niej
stanęła, byłaby wyższa przynajmniej o pół głowy - myślała Refne. - A
przecież ja do niskich nie należę. I nie jest pokraczna, jak o nich
myślimy. Musi być, jak na kobietę, bardzo silna. Widać po niej, że miecz,
który wisi u jej boku nie służy tylko do ozdoby. Mimo to ma bardzo ładną
budowę. Takich kształtów nie powstydziłaby się zarabiająca wyglądem
na życie akwana.
Refne przestała przyglądać się Rohenie. Skupiła się na tym, co mówił
Orhart.
- Ja dotrzymałem słowa. Zaprowadziłem was do niego - Orhart wyciągnął
rękę przed siebie i zatoczył nią koło. - Oto Skarb Szergów, Bartlek.
Bierzcie, ile chcecie.
Smukłe postacie zeskoczyły z krawędzi wąwozu. Ruszyły w ich kierunku.
Po chwili znalazły się zaledwie kilka kroków od podróżnych.
- Bo musisz wiedzieć, Bartlek, że Skarbem Szergów są ich kobiety - dokończył
Orhart. - No śmiało, krasnoludzie, zarzuć którąś na ramię. Nie wątpię,
że zdołasz podnieść nawet dwie naraz. No Panowie, Bartlek zamarł z wrażenia,
może któryś z was spróbuje? - przez głos Orharta przebijała ironia.
Refne wiedziała, czym jest spowodowana. Poszukiwacze skarbu nie wykonali
najmniejszego ruchu od chwili, gdy otaczające ich postacie znalazły
się tak blisko, że można było im się przyglądnąć.
Patrzyły na nich dzikie oczy, które błyszczały w ponurych twarzach,
tylko Rohena wykazała się poczuciem humoru. Większość kobiet była odszczepieńcami,
ale wśród nich Refne dostrzegła elfkę. Ale co to była za elfka! Nie
chciałabym ci wejść w drogę - była to pierwsza myśl, jaka nią zawładnęła,
kiedy na elfią piękność popatrzyła.
- Przecież przybyliście po Skarb Szergów, dlaczego teraz nie chcecie
go sobie wziąć? - zapytała Rohena. - Może któryś weźmie ciebie, Argen?
Albo Vetrę lub Urgarę? Śmiało, moi dzielni mężczyźni. Zaręczam, że jak
któremuś z was uda się ujarzmić kobietę szerga, posiądzie prawdziwy
skarb.
- Jakoś żaden się do tego nie pali, Rohena - wtrącił Orhart. - Najwidoczniej
mają inny gust niż szergowie.
Nagle Refne usłyszała dobrze jej znany dźwięk. Odwróciła się od Roheny
tylko po to, żeby zobaczyć wbijające się w piersi krasnoludów i ludzi
strzały.
- Przestańcie! - krzyknęła Rohena, ale było już za późno. Tylko niziołki
siedziały na swoich kucach, reszta kompani osuwała się z końskich grzbietów
na ziemię.
Dzikie łuczniczki ściągnęły niziołk0i z siodeł, związały i wsadzone
na nie z powrotem.
- Twój syn będzie mieć towarzysza do zabawy, Argen - zagadnęła jedna
z dwóch kobiet, które chwyciły za wodze kuców, na którym siedziały niziołki.
- Chyba maskotkę - odpowiedziała druga.
Refne patrzyła na martwe ciała przewieszane przez siodła. Kiedy kobiety
już to zrobiły, prowadzone za wodze konie znikały jeden po drugim w
głębi wąwozu. Po chwili na miejscu został tylko Orhart z Refne i Roheną.
- Jak to mówiłeś, Orhart? Nie wiedzieli, że część Skarbu Szergów była
przy nich? - zapytała Rohena.
- Ona nazywa się Refne.
- Miło mi cię poznać, Refne.
- Dlaczego nie zostawiły trupów?
Orhart z Roheną nic nie mówiąc popatrzyli się na siebie.
- Tutaj nie należy być zbyt wścibskim, Refne - w końcu Rohena się odezwała.
- Jak tam Hirevar? - tym razem zwróciła się do Orharta.
- Kiedy ostatni raz go widziałem, szergowie jeszcze nie ruszyli do walki.
Zwolnił mnie z wyprawy, abym odwiózł Refne do Valhar-dar.
- I słusznie. W twoim wieku, Orhart, nie powinieneś myśleć tylko o wojnie.
Jeśli przeżyłeś tyle lat, oznacza to jedno - jesteś niezły. Potrafisz
utrzymać się przy życiu, dlatego powinieneś mieć kobietę.
- Ruszamy dalej - Orhart nie zamierzał wdawać się w dyskusję na temat
swojej osoby.
- Odprowadzę was do Valhar-dar.
- Nie idziesz z nimi? - Orhart pociągnął za wodze.
- Mam dosyć ich towarzystwa. Wytropiły was już przed Płaskowyżem, a
później weszliście prosto w zastawioną pułapkę. Wystrzelałyby ich już
wcześniej, gdyby nie ty, Orhart.
- Nie mogłaś ich powstrzymać? - zapytała Refne.
- Je? Powstrzymać? - wtrącił Orhart. - Nie wiesz co mówisz, Refne.
- Ty wiedziałeś!
- Oczywiście, że wiedziałem. Przecież ci mówiłem, że na miejscu Bartleka
i jego kompani nie zapuszczałbym się na tereny szergów. Szczególnie
teraz.
- Dlaczego akurat szczególnie teraz?
- Szergowie są na wyprawie wojennej.
- A co to ma do rzeczy? Jeśli są na wyprawie, okolica powinna być bezpieczniejsza.
- Bezpieczniejsza? Kiedy one polują?
- One nie wysiedzą długo same - wtrąciła Rohena. - Nie będą grzecznie
czekać w Valhar-dar na powrót wojowników.
- Ty również.
- Tak, ja również. I właśnie dlatego teraz nasze ziemie są dla intruzów
szczególnie niebezpiecznie.
- Jesteście potworami!
- Nie wszystkie, Refne. Spotkałaś te najbardziej dzikie, pochodzące
z Wolnych Plemion. One nigdy nie były brankami, same wybrały.
- Szergów?
- Szergów. Tak jak ja wybrałam Hirevara.
- Chyba on ciebie - Orhart nie wytrzymał.
Rohena zaczęła się śmiać.
- Ja mu pozwoliłam siebie wybrać, Orhart. Zapominasz o prawie wojowniczek
należących do Wolnych Plemion, którego musicie przestrzegać? Że był
najlepszy i pokonał ich wszystkich, to nie wszystko. A co z prawem do
odmowy, Orhart? Nieważne czy wojownik z Wolnego Plemienia, czy szerg,
każdy z was może zostać odrzucony. Branki nie mają takiej możliwości.
Muszą pogodzić się ze swym losem.
- Ale wśród was jest nawet elfka! - przerwała jej Refne. - Jak to jest
w końcu z tymi brankami?
- Wytłumaczę ci, kiedy przybędziemy na miejsce. Poznasz tam nie tylko,
jak nas nazwałaś, "dzikie potwory".
Refne była oszołomiona rozciągającym się przed nią widokiem.
Nie spodziewała się, że miejsce do którego szerg ją prowadził, będzie
tak wyglądać. Wyobrażała sobie jaskinie, ciemne, podziemne korytarze
i wejście do nich prowadzące przez ponurą okolicę. A przed nią rozpościerał
się wysoki mur obronny, którego końca nie mogła dostrzec. Za murem była
ogromna budowla, przytulona do wysokiej skalnej ściany. Jej szczyt tonął
w chmurach.
- Niewielu obcych widziało Valhar-dar i wróciło z powrotem - usłyszała
obok siebie głos.
- Ja też nie wrócę? To chcesz mi powiedzieć, Orhart?
- Ty nie jesteś obca, Refne. Przynajmniej nie dla mnie. Śmiało, czas
przekroczyć bramę. To, co widzisz na zewnątrz jest zaledwie fragmentem
tego, co się kryje w środku, tego co jest ukryte w chmurach i tego,
co schodzi do podziemi.
Usłyszała za plecami głuchy dźwięk spuszczonej brony. Teraz naprawdę
nie ma już odwrotu - pomyślała. - Ilu myślało w ten sam sposób przede
mną i ilu będzie myśleć po mnie?
Zaczęła się rozglądać. Najpierw odwróciła się za siebie. Chciała zapamiętać
widok, jaki rozpościerał się za kratą oddzielającą ją od wolności. Kiedy
podniosła wzrok do góry, zobaczyła na murach wysoką postać czarnoskórego
wojownika. Szerga opierał się niedbale się o trzymany w ręku topór.
Popatrzyła w bok. Była tam pusta przestrzeń, która ciągnęła się wzdłuż
muru obronnego. Wolna przestrzeń była również z przodu, dochodziła aż
do miejsca, w którym zaczynał się kolejny mur. Następna mijana przez
nich brama miała podniesioną kratę. Ten pozór wolności był jednak złudny,
tutaj też zobaczyła straż. Bez wątpienia mury obronne były dobrze pilnowane.
- Widzisz tylko to, co jest na powierzchni - rzekł Orhart. - Pod Valhar-dar
ciągną się długie podziemne korytarze i głębokie sztolnie. One również
są dobrze strzeżone i to nie tylko przez strażników, których można zobaczyć.
Ale podziemia nas nie interesują, Refne. Ty nie należysz do świata mroku.
Chociaż jest to najlepszy sposób, żeby was, ludzi, zniszczyć. Wy umieracie
bez słońca.
- Ale nie przyprowadziłeś mnie tutaj, żeby niszczyć, Orhart?
- Nie po to.
Refne zsiadła z konia. Dalsza droga prowadziła przez długi, szeroki
tunel, który piął się w górę. Gdy tunel się skończył, weszli na obszerny
dziedziniec.
Orhart zatrzymał się, widząc podążającą w ich kierunku niską, przygarbioną
postać.
- Fagrada możesz nazwać orkiem, Refne, bo jest to najprawdziwszy z krwi
i kości ork - wskazał na niską postać, która była już o dwa kroki od
nich.
- Nie gadaj tyle, Orhart, tylko dawaj konia. Ile mam sterczeć na słońcu?
To, że ty możesz sobie bezkarnie na nim tkwić, nie znaczy, że ja przez
to muszę cierpieć - ork sięgnął po wodze wierzchowca.
Kiedy prowadząc konia oddalił się od nich, Refne mruknęła:
- Nie jest zbyt uprzejmy.
- Jak każdy ork - skwitował Orhart. - Ale przynajmniej ściągnął nam
z głowy kłopot. Chodźmy, Refne. Valhar-dar nie jest małe. Minie trochę
czasu, zanim będziesz mogła wyciągnąć się na łóżku.
- Na łóżku?
- Czasy, gdy szergowie spali na gołej skale już dawno minęły, Refne.
Przynajmniej od chwili, gdy pojawiłyście się WY. Kiedyś zwykły wojownik
nie zawracał sobie głowy takim zbytkiem. Zresztą, teraz też sobie za
bardzo nie zawraca, ale do czasu.
- A twój czas nadszedł, co Orhart?
- Nadszedł.
Rohena nie dała jej za długo wylegiwać się w łóżku.
No, z tym za długo trochę przesadziłam - pomyślała Refne. - Już dawno
minęło południe. Jednak jeśli tyle spałam, musiałam być bardzo zmęczona.
- Ubieraj się, Refne, czas na wycieczkę - Rohena była nieugięta.
I jeszcze na dodatek jestem bardzo głodna - myślała Refne, zakładając
na siebie ubranie.
Podeszły do kobiety, która stała na murze i patrzyła
na rozciągającą się za nim przestrzeń.
- Nietrudno cię znaleźć, Orena. Zawsze tkwisz w tym samym miejscu -
zagadnęła ją Rohena. - Przestań już się tam patrzeć, to ci tylko psuje
humor. Lepiej odwróć się do nas i poznaj naszą nową siostrę.
- Siostrę? Chyba niewolnicę - kobieta odwróciła się.
- To jest Refne.
- Niewolnica Refne - kwaśno skwitowała Orena.
Obie zaczęły się sobie przyglądać. Jest brzemienna - to była pierwsza
myśl Refne, kiedy popatrzyła na stojącą przed nią kobietę.
- Mówiłam, Refne, że wytłumaczę ci, jak to jest z tymi brankami - zaczęła
Rohena. - Orena jest przykładem branki, która nie może się ze swym losem
pogodzić.
- Przykładem! - prychnęła brzemienna kobieta.
- Właśnie, przykładem. Gdyby była tutaj dobrowolnie, zapewne włóczyłaby
się z nami, "potworami", poza Valhar-dar, jak ta elfka, którą
widziałaś. Jednak tak nie jest, dlatego ona może tylko stać na murze
i patrzeć. Ile to razy, Orena, już uciekałaś? Pięć razy, sześć?
- Sześć.
- Uciekała sześć razy, aż w końcu Hartar znalazł sposób, jak ją do ucieczek
zniechęcić. Ciężko z tak dużym brzuchem umykać przed nadzorcami, niepostrzeżenie
ominąć ukrytych strażników i dotrzeć do ludzkich osiedli, prawda Orena?
- Lepiej byś się zamknęła, Rohena. Wiesz Refne, że to ona ze swoimi
dzikuskami mnie dwa razy złapała? A do twojej wiadomości, Rohena. Mam
słowo Hartara, że jeśli dam mu syna, wypuści mnie. To jest powód, dla
którego nie uciekam, a nie dlatego, że brzuch mi przeszkadza.
- A nie zastanawiałaś się, dlaczego dał ci to słowo?
- Bo chce mieć syna. Jak go będzie miał, da mi spokój.
- A nie przyszło ci do głowy, że dał ci to słowo, bo bał się o ciebie?
Bał się, że jak znowu zaczniesz uciekać, w tym stanie może się to dla
ciebie źle skończyć? Przemyśl to sobie, Orena.
Ale kończąc, Refne, masz dwie możliwości. Możesz być branką jak Orena,
albo wybrać jak kobieta z Wolnego Plemienia. Ale coś mi mówi, że ty
już wybrałaś, prawda Refne?
Orhart zamknął za sobą drzwi. Stanął w miejscu i zaczął
się jej przyglądać.
Refne leżała na plecach. Na jego widok przeciągnęła się. Skrzyżowała
ręce za głową. Powoli przyciągnęła do brzucha zgiętą w kolanie nogę.
Po chwili opuściła ją z powrotem, opierając palcami o łóżko.
Orhart stał cały czas w tym samym miejscu, Refne była naga.
- Powiedz mi Orhart, jak to było z tym Skarbem Szergów? - zapytała.
Zgięta w kolanie noga wolnym ruchem zaczęła kiwać się na boki.
Podszedł do łóżka i zaczął się bez pośpiechu rozbierać.
- Kiedyś Hirevar nazwał Rohenę swoim skarbem - rozbierając się Orthart
mówił. - Dostał za to łokciem pod żebro. A później ile razy się z nią
drażnił, mówił do niej w ten sposób. Aż kiedyś jeden z wojowników zapytał,
dlaczego Rohena nie lubi, gdy Hirevar tak ją nazywa. Przecież jest dla
niego właśnie skarbem. Wtedy Hirevar dokończył: "Skarbem Szergów,
jak one wszystkie". I nawet się nie spostrzegł, kiedy nazwa ta
się przyjęła. A jak narodziła się legenda o Skarbie Szergów? Pewnie
ktoś obcy kiedyś usłyszał te słowa z ust jakiegoś szerga, a potem przekazał
je dalej, dodając coś od siebie. Później zaczęto snuć opowieści, jaki
ten skarb jest duży. I wówczas legenda zaczęła rosnąć. Słyszałem nawet,
że wśród krasnoludów pojawiły się mapy, jak do skarbu dotrzeć. A dlaczego
Bartlek uwziął się właśnie na mnie? Jeden z posłańców przekazał szpiegowi
skierowane do mnie słowa Hirevara. Były to głównie wieści dotyczące
przyszłej wyprawy wojennej, ale Hirevar pytał również, jak tam z moim
skarbem. To była tylko przymówka do jednego z najoporniejszych w tej
kwestii wojowników. Wiedział, że kręcę się dużo po okolicy zamieszkałej
przez ludzi i myślał, że być może jakaś kobieta wpadła mi w oko.
Skończył mówić, kiedy się rozebrał. Nagi położył się obok niej.
- I jak się okazało, Hirevar się nie mylił, prawda Orhart?
- Nie mylił się, Refne. Ja cię już wcześniej widziałem. Ale byłaś wtedy
ze swoimi dwoma kompanami. A ja nie chciałem zaczynać znajomości z tobą
od zarżnięcia twoich przyjaciół.
- Myślisz, że poradziłbyś sobie z Jartanem i Lernarem?
Kiwnął głową.
- Jesteś zarozumiały.
- To nie tylko zarozumialstwo. Podsumowując słowa Roheny, jestem niezły,
bo tak długo utrzymałem się przy życiu. Dlatego poradziłbym sobie i
z Jartanem, i Lernarem, i z tobą na dokładkę, Refne.
- Poradziłbyś sobie ze mną? Na dodatek "na dokładkę"? Spróbuj,
Orhart - podniosła się.
Usiadła na nim, objęła mu biodra kolanami.
- No śmiało, szergu! Pokaż, jak sobie ze mną radzisz.