| |
"Nagroda"
Volgan
wpatrzył się w odległy horyzont. Błękit nieba odcinał się od ciemnego
pasa wody. Słońce odbijało się od gładkiej tafli. Odwrócił się. Wiatr
wydymał olbrzymi czworokątny żagiel, czerwony smok rozwijał skrzydła do
lotu. Za nimi płynęła reszta długich łodzi. Volgan popatrzył bliżej. Czarne
stwory o żółtych ślepiach siedziały lub leżały na pokładzie. Szergowie
opierali się o burty i kufry pełne łupów, wyciągali w nikłym cieniu, jaki
dawały spięte ze sobą wiosła, odłożone na ogromne drewniane widelce, które
zamocowano wzdłuż obu burt. - A było co łupić - Volgan uśmiechnął się
i z powrotem odwrócił, by obserwować morze. Trafili do zasobnej i bogatej
krainy. Wpłynęli do dużego portu. Nie mieli z tym żadnego problemu, nikt
się nie spodziewał zagrożenia od strony morza. Trafili do dużego ośrodka
handlu. Zaatakowali nad ranem, gdy mieszkańcy leżeli w łóżkach, i dokonali
dzieła zniszczenia. Spalili statki stojące w porcie, miasto należało do
nich, wybili cały garnizon. A później była panika, mieszkańcy uciekali
w popłochu. Czarne stwory pokazały, co potrafią, jednak jasnowłosi wojownicy
Edwiga "dzielnie" dotrzymali im pola. Volgan nie wiedział, dlaczego
szergowie nie zarżnęli dwóch kobiet, jak innych mieszkańców, tylko wprowadzili
na pokład łodzi o żaglu, na którym czerwony smok podrywał się do lotu.
Volgan przestał rozmyślać, instynktownie poczuł niebezpieczeństwo.
Uskoczył. Ciężkie cielsko nie przygniotło go ciężarem. Jasnowłosy był
czujny. Musiał być. Szergowie potrafili w każdej chwili rzucić się sobie
do gardeł. Nigdy nie było wiadomo, co ich rozdrażni. Tym razem jednak
to nie czarny stwór zaatakował. I to nie czarny stwór zabił. Złote oczy
patrzyły na Volgana. Uśmiechały się. Kpiły. Wygięty język wolno przesuwał
się po ustach. Siwowłosa istota zaczęła się śmiać. Odwróciła się do niego
plecami. Tym razem to on patrzył. Ubiór z miękkiej skóry przylegał szczelnie
do ciała, uwypuklając wspaniałe kształty. Oddaliła się od niego sprężystym
krokiem. Pokład się chwiał, jej jednak to nie przeszkadzało. Miała płynne,
miękkie ruchy. Była gibka niczym kocica. Nie tylko Volgan na nią patrzył.
Przykuwała wzrok każdego samca, który znajdował się na łodzi. A odkąd
wkroczyła na pokład, zaczęły się kłopoty. Kłopoty byłyby większe, gdyby
nie druga kobieta. Ona też była przyczyną zamieszania, ale nie uwodziła.
Trzymała na dystans, zniechęcała. I wódz czarnych stworów ją pilnował.
Volgan nie wiedział, dlaczego to właśnie nim zainteresowała się młoda
kobieta o stalowo-siwych włosach. Upatrzyła go sobie, gdy tylko znalazła
się na pokładzie, rozdrażniając tym swą towarzyszkę. Kobiety były nie
lada sensacją. Wsiadły na łódź razem z wodzem szergów. Dobrowolnie! Volgan
nic z tego nie rozumiał. Wyglądały tak niewinnie. Ale do czasu. Na początku
myślał, że mogą bezkarnie przechadzać się po pokładzie, bo Zatran je chroni.
A później okazało się, że to one są niebezpieczne. Volgan nie mógł uwierzyć
w wydarzenie, jakiego był świadkiem. Gdy Zatran nie patrzył, jeden z szergów
warował przy czarnowłosej, złotookiej kobiecie jak pies. A ona nie wytrzymała,
kiedy położył jej łapę na ramieniu, zaatakowała. Szybko, bezlitośnie,
zdecydowanie. Natręt nie miał szans. I wtedy Volgan dostrzegł groźną broń.
Kobieta miała pazury długie jak szpony szerga. Myślał, że ta młodsza,
o stalowo-siwych włosach, jest łagodniejsza. Mylił się. Ona prowokowała.
I świetnie się bawiła. Bawiło ją, gdy długowłose stwory zaczęły rzucać
się sobie do gardeł. A później Volgan widział, jak czarnowłosa kobieta
i Zatran wzięli dziewczynę w obroty. Rozmowa była długa i nieprzyjemna.
Dziewczyna stała ze spuszczoną głową i słuchała słów pełnych wyrzutu.
Teraz też musiała przyjąć naganę. Z oczu czarnowłosej padały gromy. O
co w tym wszystkim chodzi? - Volgan się zastanawiał. Co te kobiety ze
sobą łączy? Są podobne do siebie, różni je tylko wiek i kolor włosów.
Siwowłosa to w zasadzie dziewczyna a nie kobieta. Widać po niej, że jest
bardzo młoda. Ma jakieś szesnaście, siedemnaście wiosen, nie więcej. A
może jest jeszcze młodsza? Bo siwy kolor postarza i nie wpływa korzystnie
na urodę, jednak nie w tym przypadku, gdyż bez wątpienia dziewczyna była
piękna.
Volgan odwrócił się do kobiet plecami i ruszył na dziób. Zmienił czatownika
- szerga. Czarne stwory szybko się uczyły, Olfin nie musiał już trzymać
steru, a Volgan im pomagać, kiedy napinały maszt. Zatran nawet obserwował
linię brzegową i wspólnie z jednym z doświadczonych żeglarzy, którzy wyruszyli
na wyprawę, kreślili mapy. Z nauką nawigacji również nie było problemu,
szergowie doskonale czytali z gwiazd i obserwowali położenie słońca. Potrafili
bezbłędnie określić kierunek i ruszyć we właściwą stronę świata. Niestraszny
był im bezmiar wód czy ciągnąca się w nieskończoność pustynia. Kochali
bezkresne przestrzenie.
Volgan był rozdrażniony, czuł obecność, a dość już miał dzisiaj mocnych
wrażeń. Niestety, na łodzi nie sposób być samym, ktoś stał mu za plecami.
Podszedł cicho, a mimo to jasnowłosy wyczuł go.
Volgan się odwrócił. I zaparło mu dech w piersiach.
Złote oczy patrzyły na niego. Była zaledwie na wyciągnięcie ręki. Wysoka,
smukła, ze stalowo-siwymi włosami opadającymi na ramiona. Długie, smoliście
czarne rzęsy ocieniały policzki. Miała ciemne brwi o wyraźnie zarysowanym,
szlachetnym kształcie. Dostrzegł koniuszek języka muskający karminowe
usta. I uśmiech, lekki, zalotny. Oddychała głęboko, zdawało się, że obcisły
strój zaraz pęknie i wyskoczą z niego piersi. Volgan zapragnął chwycić
dziewczynę, obejmując smukłą talię, i przyciągnąć do siebie. Wcisnąć język
w wyzywające usta. Zanurzyć rękę w mieniących się stalowym połyskiem włosach.
Nie bacząc na to, co stałoby się potem. A wiedział, co by się stało, gdyż
widział kolejne martwe ciało, które padało na deski pokładu.
Nie chwycił dziewczyny, powstrzymał się, bo za jej plecami pojawiła się
druga kobieta.
- Keran! - w głosie czarnowłosej usłyszał naganę.
Dziewczyna zaśmiała się i oddaliła. Volgan odprowadzał ją wzrokiem. Chwyciła
się sztagu i podciągnęła ciało, lekko, bez wysiłku. Wspięła się wyżej,
zaplatając nogi dookoła liny. Okręciła się wokół niej jak małpka. Zeskoczyła,
miękko, zgrabnie, robiąc w powietrzu pełny obrót. Volgan był zdumiony
jej sprawnością. Nie wątpił, że ma dość siły, by wspiąć się w ten sposób
na bukszpryt i zsunąć po wydętym wiatrem żaglu, dobrze się przy tym bawiąc.
Volgan ułożył się do snu. Wyciągnął się na deskach pokładu
i popatrzył w niebo. Było usiane gwiazdami. Nie wsunął się do skórzanego
śpiwora, leżał tylko na nim. Długa łódź nadal pruła fale. Szergowie
doskonale widzieli w ciemnościach, nawet ciemna noc, gdy niebo było
zachmurzone, im nie przeszkadzała. Volgan zamknął oczy. Było coraz chłodniej,
postanowił wejść do śpiwora. Nie zdążył jednak zsunąć z nóg butów, poczuł
odurzający zapach i ciepło, a później muśnięcie i dreszcz. Dreszcz przechodził
przez ciało. Jego ciało. Przywarła do niego, całą sobą. Chłonęła. Chłonęła
łapczywie. Cicho mruczała. Nie mógł się od niej uwolnić, nie chciał.
Nie chciał, mimo iż wiedział, że to niebezpieczne. Bardzo niebezpieczne.
Ale dla tej jednej chwili gotów był na wszystko. Chwycił ją i już nie
puścił. Przestał myśleć, tylko pragnął. Zaczął ściągać z niej ubranie.
Podciągnęła mu do góry koszulę. Jęknął, poczuł wilgotny język na nagiej
skórze. Była niecierpliwa, nawet się nie obejrzał, kiedy się w nią wbił.
Niespodziewanie trafił na opór. Dziewczyna była dziewicą! Długo się
nie zastanawiał, pchnął zdecydowanie. Jęknęła żałośnie, ale go nie odtrąciła,
i dobrze, bo nie wiedział, czy potrafiłby się teraz powstrzymać. Zbyt
długo go wabiła, krążyła wokoło, uwodziła i chciała, by stał się jej
pierwszym mężczyzną. Dlaczego właśnie jego wybrała? Tego nie wiedział
i to nie był czas, by się na tym zastanawiać. Volgan zaczął się w nią
wbijać, robił to bez opamiętania. Przykleiła się do niego. Wzdychała,
jęczała, wiła mu się w ramionach. A później szeptała do ucha śpiewnym,
trochę chropowatym głosem. Nie rozumiał słów, ale wiedział, co mówi.
Odsunął ją od siebie delikatnym ruchem i nagi wsunął się do skórzanego
śpiwora. Ona również to zrobiła.
Leżeli przyklejeni do siebie, żadne z nich nie potrafiłoby się od drugiego
oderwać nawet gdyby chcieli. Śpiwór skutecznie uniemożliwiał ten zamiar
Musieli być do siebie przyciśnięci, przyklejeni, wtuleni. Ich oddechy
mieszały się ze sobą.
Żółtooki zaskoczył go. Volgan nie spodziewał się ataku.
Pochwa z mieczem leżała na skórzanym śpiworze. A tylko z bronią w dłoni
miał szansę na przeżycie, szergowie byli silniejsi od ludzi i szybsi.
Volgan uchylił się w ostatniej chwili, ostrze miecza przecięło powietrze.
Czarnoskóry potwór ruszył na niego, odsłaniając kły. Był wściekły, że
nie trafił. Ale zaraz poprawi. Volgan wyszarpał sztylet zza pasa.
Nie starli się ze sobą, szara kula wpadła między nich. Zakończone pazurami
palce sięgnęły do gardła czarnej bestii. Nie zdołały rozszarpać tętnicy.
Szerg złapał smukłe nadgarstki, wypuszczając miecz z dłoni, i uderzył
czołem w twarz napastnika. Smukła postać osunęła się na deski pokładu.
Volgan wiedział, że czarnoskóry stwór nie chciał zrobić Keran krzywdy,
zareagował odruchowo, odpowiadając na atak, bo o mały włos, a straciłby
życie. Tutaj chodziło o niego, o Volgana, to on miał zginąć. Ale fakt
pozostawał faktem, Keran leżała na pokładzie. Krew zalała jej twarz.
Mogła mieć złamany nos i wybite zęby, czaszki szergów bez wątpienia
do miękkich nie należały. Volgan kipiał wściekłością. Szerg ruszył do
przodu. Znowu nie udało im się zetrzeć ze sobą. Czarnoskóry stwór zachwiał
się na nogach. Niewiele większa od Krean istota runęła na niego, uderzając
go z impetem w bok. Tym razem szpony dosięgły gardła. Czarna posoka
trysnęła z tętnicy. Złotooka poprawiła. Wbiła nóż w pierś szerga, aż
po rękojeść. Trafiła prosto w serce. Czarnowłosa kobieta wpadła w szał.
Volgan stał oniemiały i patrzył. Wnętrzności wypłynęły z rozpłatanego
brzucha, ale jej nie było dosyć, nadal szarpała.
Keran podniosła się, ścierając krew z twarzy. Nie powstrzymała czarnowłosej
kobiety, tylko parzyła. Volgan nie wytrzymał. Objął ją i zasłonił ciałem
ohydny widok. Był czujny, miał złotookiego potwora za plecami - potwora
w skórze kobiety. Delikatnie dotknął nosa Keran, przesuwając palcami
po chrząstce. Nawet nie jęknęła. - Jest cały - Volgan pomyślał z ulgą
i uniósł jej wargę do góry. Zęby też były w komplecie i żaden się nie
chwiał. A już na pewno nie kły. Nie kły! Ona miała kły! Odwrócił się
gwałtownie, wódz czarnych stworów stał za nim. I uśmiechał się.
- Ona... - Volgan nie potrafił nic więcej z siebie wydusić.
- Tak, ona. Verana jest jej matką, jasnowłosy. W Keran płynie krew szergów.
- Żółte oczy!
- Tak, żółte oczy - Zatran odwrócił się na pięcie i podszedł do Verany.
Leżące na pokładzie ciało zmieniło się w krwawą miazgę.
- Dosyć, Verana - położył jej rękę na ramieniu. - On już nie żyje. Widzę,
że życie wśród ludzi nie złagodziło ci charakteru.
Czarnowłosa odwróciła się i podniosła.
- Jesteś cała, Keran?
- Poszła mi tylko krew z nosa.
- Widzisz? Ona nawet nie sepleni. Płynie w niej nasza krew.
- I krew Szakala, wodzu Zachodniej Hordy. To wszystko przez ciebie,
Keran! Jak ci zależy na życiu jasnowłosego, nie powinnaś go uwodzić!
Teraz każdy szerg na tej łodzi ostrzy sobie na niego zęby!
- A ty, Verana? Ty nie uwodziłaś? - Zatran był rozbawiony.
- Mam w nosie wszystkich samców razem wziętych!
- Czyżby? - szerg wybuchnął śmiechem. - Gdyby tak było, Keran nie przyszłaby
na świat. Te niezwykłe stalowo-siwe włosy...
- Przestań, Zatran! To nie twoja sprawa!
- Nie moja? Po to wypuściłem cię ze swoich łap, byś sparzyła się ze
słabą istotą? A teraz jesteś zła, gdy twoja córka robi to samo? Ale
masz rację, to nie moja sprawa. Ale i nie twoja, Verana. A to mój problem,
bo to ja tracę wojowników! Dobrych wojowników.
- Jesteś wodzem!
- Dlatego pozwól, bym to ja zaprowadził porządek na mojej łodzi - wódz
szergów odwrócił się i odszedł.
Volgan ledwie rozumiał, co mówili. Nie znał dobrze ich języka, ale bardzo
szybko się uczył. Gdy Zatran zwracał się do niego, mówił w języku Ludu
Północy, lecz gdy rozmawiał ze swymi wojownikami i kobietami, posługiwał
się własną mową. Ale by zrozumieć wodza Zachodniej Hordy, Volgan nie
musiał znać obcych słów. Kobiety na łodziach bojowych oznaczały tylko
jedno: kłopoty, a żółtooki sam ściągnął je sobie na kark, zabierając
ze sobą piękne i niebezpieczne pasażerki. A jedną z nich on, Volgan,
nadal trzyma w ramionach. I nie puści, nawet gdyby cała banda szergów
rzuciła mu się na plecy.
Keran nie odstępowała go nawet na krok, w niektórych
sytuacjach było to krępujące i przeszkadzało, ale Volgan nie mógł uniknąć
jej obecności. Łódź nie była dobrym miejscem, aby się oddalić, jedyną
możliwością by tego dokonać był skok do wody, ale Volgan podejrzewał,
że dziewczyna skoczyłaby za nim. A w nocy naga wpakowała mu się do śpiwora
i wsunęła dłoń pod koszulę. Tak długo się wierciła, aż Volgan był zmuszony
się rozebrać. Kiedy nagie ciała przywarły do siebie, miał chwilę spokoju.
Ale tylko chwilę, bo czy mógł spokojnie leżeć, gdy naga kobieta kleiła
się do niego? Bo Keran była już kobietą, i nie chwaląc się, on to sprawił.
Ale z leżenia jedno na drugim, później skutek był taki, że Volgan odsypiał
noc nad ranem i spał do czasu, aż ciepłe promienie słońca grzały tak
mocno, że nie sposób było się przed nimi ukryć.
Morze było spokojne, chłodna bryza pozwalała żeglować. Wiosła tkwiły
na stojakach. Załoga była rozleniwiona, jednak nuda stawała się groźna.
Zaczęły wybuchać spory. Zatran był czujniejszy niż zazwyczaj, bo nie
istniało dla szergów nic gorszego od ciągłego spokoju. Przydałaby się
jakaś burza, wódz myślał, wicher i wzburzone morze. Wspólny wysiłek,
zagrożenie i chęć przeżycia rozładowałyby nastroje. Całe szczęście,
że niedługo dobijemy do brzegu. Volgan był zupełnie nieświadomy myśli
wodza Zachodniej Hordy. Beztrosko oddawał się miłości. Noc była dla
niego niesłychanie pracowitą porą dnia, aż w końcu Zatran nie wytrzymał
i zakpił, że jasnowłosy usilnie stara się spłodzić potomka. Wtedy Keran
zaczerwieniła się, Verana syknęła, a szergowie ryknęli śmiechem. Aż
nadszedł dzień, gdy bukszpryt poszedł w dół. Załoga zwinęła żagiel i
chwyciła za wiosła.
Poszarpane, wysokie skały szczerzyły ostre zęby. Rosły
im w oczach. Volgan stał na dziobie, Olfin trzymał ster. Jasno świeciło
słońce, na tle błękitnego nieba rysowały się szare mury nadmorskiej
warowni. W dole, u jej stóp, wrzała kipiel. Nie płynęli jednak do twierdzy.
Kipiel wciągnęłaby ich i wypluła, prosto na ostre skały. Volgan wypatrywał
wejścia do zatoki ukrytej pomiędzy wysokimi skalnymi ścianami. Płynęli
wzdłuż niegościnnego brzegu. Prąd, który w tym miejscu był bardzo silny,
ściągnąłby ich prosto na skały, szergowie jednak ostro naparli na wiosła,
a Olfin pilnował, by łódź nie zeszła z kursu. Płynęli pierwsi, reszta
łodzi sunęła za nimi, do czasu aż Volgan dostrzegł wyrwę w wysokim,
szarym i poszarpanym murze. Zadął róg, ostro, krótko, dwa razy - znak
by reszta łodzi zmieniła kurs i popłynęła za nimi.
Pierwsi przebili się przez falę przyboju i wpłynęli na spokojną wodę.
Woda przelewała się leniwie wzdłuż burt. Do zatoki wpadała rzeka. Zanim
wpłynęli do jej ujścia, żagiel z powrotem powędrował w górę. Mieli płynąć
pod prąd, który nie był wartki, ale niepotrzebnie marnowaliby energię,
wiosłując, gdy wiatr im sprzyja.
Zatran patrzył na tarcze, które jasnowłosi zaczęli mocować do brzegów
burt. Było to dla niego zupełnie niedorzeczne, bo bladoskórych istot
na każdej łodzi przebywało nie więcej niż kilka sztuk. Ale jasnowłosych
było równie trudno zrozumieć jak samice. Równie mocno kochali kolorowe
szmatki i lubili się pokazać. Zdobili broń, przedmioty codziennego użytku,
a nawet łodzie, marnując czas i energię. A teraz biegali jak obłąkani
wzdłuż burt i wykładali tarcze. Biegali i dobrze się uwijali, bo szergowie
nie spieszyli się, aby im pomóc. Kiedy skończyli tę niepotrzebną czynność,
chwycili razem z czarnoskórymi wojownikami za wiosła. Zatran z Volganem
stanęli na dziobie. Łódź ruszyła ostro do przodu.
Dzioby pruły spienioną wodę. Wydęte żagle i praca wioślarzy przyniosły
efekt. Łodzie pędziły niczym stado harrańskich koni po stepie - olbrzymich,
czarnych rumaków, którym urosły skrzydła.
Jak się Zatran spodziewał, przywitała ich parada barw
i ryk trąb. Cała osada wyległa na nadbrzeże. Szykowało się na długą
ucztę. Istoty ściskały się, śmiały, obejmowały i przemawiały. Mówiły,
dużo mówiły. Radość była powszechna, bo oprócz licznych łupów, jakie
zdobyli, jasnowłosi nie stracili ani jednego wojownika.
Edwig, wódz jasnowłosych, chciał, by Zatran z resztą czarnoskórych wojowników
zostali na ucztę, szerg jednak odmówił. Wiedział, że radość i szczęście
zmieniłyby się w płacz i zgrzytanie zębami. Słowo "uczta"
miało dla szergów zgoła odmienne znaczenie. Wspólna biesiada niejednokrotnie
zamieniała się w rzeź, gdy wino i miód uderzały do głowy. A tyle bezbronnego
żeru wokoło, tłustych samic i ich dzieci, samo się prosiło, by zanurzyć
w istotach kły. A poza tym Zatran chciał jak najszybciej wrócić do warowni
- budowli, która im się ukazała, gdy dopływali do brzegu. Na niego też
ktoś czekał.
Wódz Zachodniej Hordy pozwolił osiedlić się wojownikom Edwiga na swojej
ziemi, bo byli przydatni i nie wchodzili szergom w drogę. Zatran jednak
wziął ze sobą Veranę i Keran, nie chciał ich zostawiać wśród sprzymierzeńców.
Myślały jak szergowie, a to mogło być dla nich niebezpieczne. On tolerował
straty wśród wojowników, ale był pewien, że Edwig, wódz jasnowłosych,
tak tolerancyjny nie będzie. A Keran promieniała energią. Była jak młody
szerg, który jeszcze nie udowodnił, że jest godny miana wojownika. Najpierw
działała, później dopiero myślała. Nie potrafiła poskromić instynktu.
Po śmierci swego ojca, Ulfara, Volgan jako pierworodny został wodzem
rodu, dlatego to on uczestniczył we wszystkich uroczystościach, ledwie
jednak wytrzymał do końca. Szergowie ich opuścili, a Keran z matką odeszła
razem z nimi. Syn Ulfara popełnił coś, czego mu jego rodzina szybko
nie wybaczy: przyłączył się do szergów, nie został na uczcie ku czci
bohaterskich wojowników, którzy wrócili z wojennej wyprawy. - Ale przecież
to on jest głową rodu! - Volgan się zbuntował. - To on decyduje! Ale
czy można walczyć z wiarą i tradycją? Można im się sprzeciwić? Można,
ale płaci się za to wysoką cenę - smutno się uśmiechnął. - Ale równie
wysoką cenę płaci się, gdy jest się im wiernym. Co jest ważniejsze?
Wierność samemu sobie? Czy tylko tym powinien się kierować? Nie ma na
to prostej odpowiedzi, bo obojętnie co postanowię, zawsze kogoś zdradzę,
siebie lub innych.
Verana była zdumiona. Zatran miał kobietę, doczekał
się nawet syna. Barwa włosów jego wybranki nie różniła się zbytnio od
włosów Keran. Miały stalowy połysk, były jednak ciemniejsze. Włosy Keran
były barwy jasnej stali. Kobieta Zatrana miała włosy niczym ciemna stal
z Undur-dar, jak miecz wykuty w kuźniach Traka. Obie były wysokie, nie
ustępowały sobie wzrostem. Szarowłosa miała wspaniałe bladoniebieskie
oczy. Verana nigdy wcześniej takich nie widziała, nic dziwnego, że kobieta
przypadła Zatranowi do gustu.
- To ona? - szarowłosa zapytała, siadając na krześle i sadzając sobie
na kolanach małe żółtookie stworzenie o czarnej jak smoła skórze.
- Tak, to ona. Verana. I córka Verany, Keran. Poznaj, Verana, Szirai
i Orna - Zatran stanął za siedzącą na krześle kobietą.
- Pozwoliłeś, by obroża zacisnęła ci się na szyi - kobieta zwana Veraną
usiadła na dużym drewnianym fotelu wyłożonym futrem i oparła łokcie
na oparciach rzeźbionych w skomplikowane geometryczne wzory - fotel
był darem Edwiga. Keran, nie bawiąc się w żadne ceregiele, wyciągnęła
się na dużym łożu, była jednak na tyle uprzejma, że nie położyła na
nim butów.
- Marsz Keran na zydel! - Veranie nie spodobał się brak manier okazany
przez córkę.
- Niech leży - wtrąciła błękitnooka kobieta. - Jesteście zmęczone po
długiej drodze.
- Zmęczone? - Keran była zdziwiona.
- Zmęczone to dopiero będziemy, Szirai, gdy ruszymy na Wschód i znajdziemy
się na pustyni - Verana postanowiła wyprowadzić kobietę z błędu. A co
do zmęczenia, Keran i owszem, jest zmęczona, ale nie w sposób, jaki
masz na myśli.
- A co do obroży zaciśniętej na szyi... - Zatran podszedł do stołu i
nalał wina do stojących na nim pucharów - ...mylisz się, Verana - szerg
podał puchary Szirai i Veranie, a później skierował się ku Keran.
- Ona ma jeszcze na to czas - Verana zaprotestowała.
- Na miłość też ma jeszcze czas?
Keran uśmiechnęła się od ucha do ucha i sięgnęła po puchar.
- Nie będzie ci tak do śmiechu, moja panno, gdy pot będzie spływał ci
po skórze strumieniami, oddech palił, a język stawał kołkiem w gębie.
- Przynajmniej teraz się napiję - Keran przechyliła puchar, wino spłynęło
jej po brodzie. Jednym łykiem opróżniła całą zawartość naczynia i poderwała
się z łoża. Wybiegła na taras.
Z tarasu dobiegło dzikie wycie, a później żałosny skowyt. Verana zerwała
się na równe nogi.
- To tylko Sziwma - Szirai ją uspokoiła. - Pewnie wytargała go za kudły,
albo weszła na ogon... - Verana nie słyszała dalszych słów, wypadła
z obnażonym mieczem na oświetlony promieniami południowego słońca taras.
I wybuchła śmiechem.
Keran wisiała uczepiona jedną ręką otworu w murze, a u jego stóp warował
olbrzymi szary wilk, wielki niczym koń. Miał obnażone kły i warczał.
- Złaź, natychmiast! - Verana straciła cierpliwość.
- Jak on odejdzie!
- Odejdę, gdy złośliwe stworzenie ładnie przeprosi, inaczej poszarpię
mu tyłek - olbrzymi wilk złożył obietnicę.
- On mówi! - Keran była pod tak dużym wrażeniem, że zagapiła się. Ręka
wysunęła się z otworu. Dziewczyna poleciała w dół. Boleśnie potłukłaby
sobie tyłek, spadła jednak na miękkie futro. Żywe futro. Tego już było
Sziwmie za wiele, zrzucił ją z siebie. Miał kłapnąć kłami, zanurzając
je w zgrabnym zadku, jednak nie zdążył. Keran w ostatniej chwili odskoczyła
i wpadła z powrotem do komnaty. Sziwma ruszył za nią. Verana również
weszła do komnaty. I nie mogła powstrzymać śmiechu. Keran wepchała się
pod łóżko, tylko połyskujące spod niego złote oczy zdradzały, gdzie
dziewczyna się ukryła.
Sziwma nie musiał widzieć złotych oczu, wyczuwał zapach złośliwej istoty.
Sięgnął po dziewczynę łapą. I zaskowyczał, Keran wbiła mu w nią kły.
- Dosyć tego! - Szirai wstała, sadzając małego szerga na krześle. -
Keran, wychodź! Masz go przeprosić. A ty, Sziwma, dość tych łowów, idź
trochę pobiegać.
Keran wygramoliła się spod łóżka i pełnym skruchy głosikiem przeprosiła.
Sziwma udobruchany machnął ogonem i wyszedł z komnaty dostojnym krokiem.
Volgan nie zdążył. Keran i Verana opuściły go niespodziewanie.
Został sam w nadmorskiej warowni czarnych stworów. Poszedł do Zatrana,
z żądaniem, by ten powiedział mu, gdzie kobiety wyruszyły. Dowiedział
się, że idą na południe, do serca krainy, w której żyją szergowie. Mimo
ostrzeżeń Zatrana, ruszył za kobietami, nie bacząc na to, że zupełnie
nie zna kraju, do którego podąża, i istot go zamieszkujących. Był obcym,
obcym na wrogiej ziemi. Ledwie znał język, którym posługiwały się wrogie
istoty, a już na pewno nie znał zwyczajów i sposobu myślenia czarnych
stworów. Nie wiedział, kto wśród nich rządzi, nie znał stworzeń, które
im służyły. Ale przecież był mężczyzną, silnym samcem, miałby nie dogonić
słabych kobiet? Niestety, Volgan nie wiedział, jak bardzo się mylił,
i co go czeka.
***
Słońce paliło. Paliło okrutnie. Volgan widział tylko marne, suche krzewy
o poskręcanych gałęziach. Pokrywały je ostre kolce. Żar bił od skalnego
podłoża. Gorąco buchało niczym z rozgrzanego pieca. Nigdzie nie można
było znaleźć nawet śladu cienia. Skalista kraina, którą przemierzał,
nie sprzyjała poszukiwaniom, ale Volgan był dobrym tropicielem, lepszym
niż wojownikiem. Deptał kobietom po piętach, ale ciągle nie mógł ich
dogonić.
Nic nie zapowiadało klęski. Nie znajdował się przecież na pustyni, gdzieś
musiała być woda!
Volgan nie wiedział, że pustynia to nie tylko złote ziarna piachu i
szary pył. Skalne podłoże, zalegające wszędzie drobne kamienie i suche
jak pieprz krzewy zwiastowały kłopoty. Nie pił już od dwóch dni i nic
nie zapowiadało, że będzie pił dzisiaj. Żar lał się z nieba. Pot nie
skraplał się na wysuszonej skórze. Słońce raziło tak mocno, że widział
czerwone plamy przed oczami. Zaczął się chwiać, ale ciągle parł do przodu,
mimo iż był pewien, że kobiety zgubił, a wody nie znajdzie wśród skalnych
rumowisk.
Bury pył podniósł się z ziemi. Volgan padł na szarą skałę. Silny samiec
stracił przytomność, nie dogonił słabych kobiet. Będzie leżał w pyle
pustyni, aż stanie się żerem dla sępów. Nie minie wiele czasu, kiedy
po białym szkielecie będą leniwie wędrować promienie palącego słońca.
Stanie się on ostrzeżeniem dla innych wędrowców, gdy niebacznie wkroczą
na jałową ziemię. Ziemię po której hulały zimowe zamiecie, a teraz wypala
ją bezlitosne słońce.
Nagrzane powietrze falowało. W oddali pojawił się rozmazany
kształt. Przybliżał się coraz bardziej, nie sposób było jednak stwierdzić,
co przedstawiał. Rozmazana plama zaczęła się materializować. Stworzenie,
które pojawiło się w oddali, było szare. Szare jak ziemia, po której
kroczyło, tylko dzikie ślepia pałały żarem. Żarem równie mocnym, jak
ten lejący się z nieba. Stworzenie miało twarz pokrytą skorupą zaschniętej
gliny i zmierzwione, długie kudły. Trzymało w łapie zakończonej szponami
długi oliwkowozielony ogon. Bezwładne ciało skalnej jaszczurki smętnie
kiwało się na boki.
Stworzenie zatrzymało się i przyklękło. Zmierzwione włosy opadły mu
wzdłuż twarzy. Były pokryte zaschniętą gliną, nie tworzyła ona jednak
skorupy. Stwór musiał ją sobie wetrzeć we włosy. Kruszyła się. Gdy tylko
poruszył głową, drobne kawałki sypały się niczym popiół. Opadał jak
żar z ogniska, który gasł, gdy zetknął się z chłodem nocy. Ale żar nie
strzelał w niebo, tylko lał się z niego.
Stworzenie pochyliło się nad ciałem pokrytym skalnym pyłem i przewróciło
je na wznak. Musiało być silne, zrobiło to bez wysiłku, tak lekko, jakby
człowiek o jasnych włosach ważył tyle ile jaszczurka, którą ciągle trzymało
w pazurach. Położyło dłoń o smukłych i długich palcach na czole leżącego
bez życia Volgana. Zamamrotało coś pod nosem i przyłożyło ciało jaszczurki
do brudnej twarzy. Szarpnęło kłami. Oderwało oliwkowozielony ogon. Glina
popękała, gdy stworzenie go odgryzało, nie zabarwiła się jednak krwią.
Na kamienie nie popłynęła ani jedna kropla - jaszczurka miała utratę
ogona wliczoną w koszty przeżycia. Stworzenie jeszcze raz szarpnęło
kłami i ścisnęło ogon. Tym razem krew zaczęła skapywać, prosto na usta
Voglana. Nie było jej dużo i była gęsta (w końcu krew to nie woda),
ale zawsze to lepsze niż zupełny brak wilgoci.
Człowiek nadal leżał bez ruchu. Stworzenie zniecierpliwiło się, potrząsnęło
nim. Zaczął mamrotać. Zachęcone wycisnęło korpus jaszczurki, tym razem
udało mu się wlać posokę w usta nieudacznika nieprzystosowanego do życia
na pustyni. Ciało domagało się wilgoci, nieważne, że nie działał rozum.
Stworzenie rozerwało ciało jaszczurki pazurami i wepchnęło je sobie
do ust. Nie przeżuwało kęsów, pochłonęło smakowite mięso w całości,
razem z oliwkowozieloną, aksamitną skórą. Wstało, podnosząc Volgana
z ziemi i przerzucając go sobie przez ramię.
Ruszyło w dalszą drogę. Człowiek był dobrze zbudowany, dlatego ciężki,
mimo że miał odwodnione ciało - mięśnie zawsze ważą więcej od tłuszczu.
Smukły stwór powinien ugiąć się pod jego ciężarem i wlec noga za nogą,
ale szedł szybkim krokiem. Spieszył się. Człowiek nie powinien ani chwili
dłużej przebywać na słońcu, przegrzał mu się organizm, miał gorączkę.
Zdawało się, że nie ma już dla niego ratunku, nigdzie nie było cienia,
a noc miała jeszcze długą drogę do przebycia, zanim dotrze nad kamienną
pustynię.
Stworzenie nagle zniknęło, jakby zapadło się pod ziemię,
i tak w rzeczywistości było, bo zeszło do podziemi. Podążało ciągle
w dół, jakby chciało dotrzeć do trzewi matki ziemi. Wokół panowały kompletne
ciemności, ono jednak szło pewnym krokiem, zwalniało tylko wtedy, gdy
musiało omijać liczne skalne występy. Szukało tak potrzebnego Volganowi
chłodu. Zatrzymało się, gdy widzącym w ciemnościach ślepiom ukazało
się wnętrze jaskini. Złożyło ciało na ziemi i podeszło do niewielkiej
skalnej rynienki. Woda spływała wąskim strumieniem po ścianie jaskini
i wpadała prosto w rynnę, lecz po chwili wsiąkała między liczne szczeliny.
Była zimna, cudownie zimna.
Stworzenie ściągnęło z grzbietu koszulę, bo miało na sobie koszulę,
tylko że przylegała tak szczelnie do ciała oblepionego grubą warstwą
glinki, że zdawało się, iż jest skórą. Utworzyło z niej tymczasowe naczynie
i zanurzyło je w wodzie. Poczekało aż rozpuszczona glina spłynie, pomagało
sobie dłońmi, ścierało ją nimi. Oczywiście nie osiągnęło oszałamiającego
efektu, nie poświęciło jednak tej czynności zbyt wiele czasu. Pył może
zgrzytać w zębach, wielkie mi coś - pomyślało i przyłożyło do ściany
skórzaną koszulę, zaimpregnowaną potem i dymem z ogniska. Woda zaczęła
się zbierać w utworzonym sztucznie zagłębieniu. Kiedy już je zapełniła,
stworzenie wolnym krokiem podeszło do Volgana. Nie chciało uronić ani
jednej kropli życiodajnego płynu. Uklękło przy nim i opryskało mu twarz.
Kiedy znowu zaczął mamrotać, skorzystało z okazji, wlało mu w usta całą
wodę; powoli, tak by się nie zadławił. Ucieszyło się, wypił wszystko.
Jeszcze parę razy chodziło tam i z powrotem, aż Volgan był cały mokry,
od stóp do głów. Na koniec położyło mu koszulę na twarzy i piersi. I
czekało, w kompletnych ciemnościach.
Blask rozświetlił podziemia. Volgan zobaczył wnętrze
jaskini, a później połyskujące w wejściu do niej ślepia, a wtedy uświadomił
sobie, że ktoś go trzyma w ramionach. Zlepione brudem, długie i skołtunione
włosy leżały mu na piesi. Przejechał po nich dłonią. Były szorstkie,
nieprzyjemne w dotyku. Czuł pazury zagłębiające się w ramieniu. Stwór,
który go obejmował, był nieprzyzwoicie brudny. Mógł to dostrzec w blasku
pochodni, wniósł ją do jaskini jeszcze jeden stwór: szara paskuda o
długich i zmierzwionych włosach. Gdzie ja jestem?! - zakrzyczało w nim.
Co to za paskudne stworzenia? Mają żółte ślepia jak szergowie, ale nie
są tak wielkie i masywne, a poza tym szergowie, pomimo że dzikusy, nie
należą raczej do brudasów.
- Twój książę z bajki się obudził - zakpiło stworzenie, które trzymało
pochodnię. Volgan ledwie zrozumiał, co mówiło, ale zdawało mu się, że
skądś zna ten śpiewny głos. - Zaraz, zaraz, śpiewny głos i stwór brudny
jak tarzający się w błocie wieprz, coś się tutaj nie zgadza! Muszę mieć
gorączkę i omamy! To od słońca. Nie zapadła noc, ja tkwię w podziemiach!
Ale jak się w nich znalazłem?
Stworzenie nie odpowiedziało na pytania Volgana, z powrotem zniknęło
w wejściu do jaskini, razem z pochodnią. Jasnowłosego ogarnęły ciemności,
a na domiar złego paskudny stwór, który go bezczelnie obejmował, przejechał
mu wargami po szyi. Volgan wściekły poderwał się na równe nogi. I zachwiał.
Był tak słaby, że opadł na kolana, a tam go paskuda dopadła. Czuł jak
oblepia go mackami. Miał tak mało siły, że nie mógł się od niej odgonić.
Znowu leżał w jej ramionach. Całe szczęście, że stworzenie nie cuchnęło...
Ale, ale, co ono... - nie dokończył myśli, w jaskini zrobiło się jasno
- to drugi stwór wrócił.
Podszedł do nich i cisnął na ziemię jakieś przedmioty. Volgan usłyszał
metaliczny brzdęk. Odwrócił się. - Jak mógł nie poznać! Te złote oczy!
Śmiały się. Stworzenie było rozbawione. Wykrzywiona w szerokim uśmiechu
twarz sprawiła, że pokrywająca ją warstwa glinki cała popękała. Białe
kły połyskiwały spod uniesionej wargi. Gdy Volgan leżał, było mu mięciutko,
bo przecież wspierał głowę na całkiem sporych piersiach! Oderwał wzrok
od szczerzącej zęby paskudy i popatrzył na przedmioty, które walały
mu się pod nogami.
Na skale leżały w nieładzie kolczugi, części ubrań i pochwy z bronią.
Keran i Verana wybuchły głośnym śmiechem, patrząc na minę jasnowłosego.
- Nie rozumiem! - Volgan nie wytrzymał.
- Lepiej nie myśl za dużo, jesteś słaby jak niemowlę. Ludzkie niemowlę
- Verana usiadła obok. - A musisz zebrać siły. Nie będziemy na ciebie
czekać. Czas ruszyć w dalszą drogę. On myślał, że nas dogoni, Keran,
i przypłaciłby to życiem.
- Byłem o krok za wami!
- O krok za nami? - kobiety znowu wybuchły śmiechem.
- Dlaczego ściągnęłyście ubrania i zostawiły broń? Dlaczego jesteście
obklejone błotem? Wyglądacie okropnie, jak... - Volgan zamilkł.
- No śmiało! Jak tarzające się w korycie świnie. Czyż nie to chciałeś
powiedzieć, jasnowłosy? A ty? Dobrze, że ściągnąłeś kolczugę, i targałeś
ją ze sobą, bo ugotowałbyś się, gdybyś zostawił ją na grzbiecie. Ale
reszty szmat z siebie nie ściągnąłeś. Może to i dobrze, bo gdybyś się
rozebrał, skórę miałbyś teraz spieczoną jak rak. Zaczęłaby schodzić
z ciebie płatami. A jak tam reszta żelastwa? Mieczyk bardzo ciążył?
- Wojownik nigdy nie rozstaje się z bronią!
- Ho, ho! Patrz, Keran, jakiego tu samca mamy! A przeżyć bez broni to
nie łaska?
- My mamy kły i pazury, Verana! - Keran nie wytrzymała. Nie podobał
jej się kpiący ton matki, w końcu Volgan nie był szergiem, nie można
było od niego za wiele wymagać.
- To ty! - Volgan wymierzył w Veranę dłoń oskarżycielskim gestem. -
Ty ją ciągniesz za sobą! Każesz przemierzać pustynię! Nago i bez broni!
Każesz jej się tarzać w brudzie! Popatrz, jak ona wygląda!
- Jest chuda jak kostucha i bez życia? Słania się na nogach? Zdycha
w promieniach palącego słońca? Nie, ona nie zdycha, jest na to zbyt
dobra. To ty jesteś słaby i wymagasz opieki! Jej opieki. A ona musi
być silna, skoro wybrała sobie za samca tak słabe stworzenie jak ty.
Otumaniły ją błękitne oczy, omotały złote włosy.
- Tak omotały, że odeszła. Zostawiła.
- Verana! - Keran jęknęła żałosnym głosem. - Powiedz mu. Powiedz, dlaczego
odeszłam!
- Tak musi być. Keran jeszcze nie udowodniła, że jest warta krwi, która
w niej płynie. Dopiero jak udowodni, będzie mogła się łączyć z tym,
z kim jej się żywnie podoba. A ona przeżyła dopiero pierwszą lekcję.
Dopiero pierwszą, Jasnowłosy.
- Czego ty jeszcze od niej chcesz?!
- Trafiła do tej jaskini. Jak ty to powiedziałeś? Naga i bez broni.
Na dokładkę z jasnowłosym na plecach. Całkiem nieźle jak na początek,
ale przed nami jeszcze jedna pustynia. Pustynia ze złotym piachem, bez
podziemnych korytarzy i jaskiń. Ale pustynia to bezpieczne miejsce,
w porównaniu do krainy, którą przyjdzie nam przebyć, by do niej dotrzeć.
Keran walczyła ze sobą, najtrudniejszym przeciwnikiem, z jakim można
się mierzyć. Teraz nadszedł czas, by zmierzyła się z innym wrogiem.
Będziemy bardzo blisko miejsca, które przyciąga tak ohydne stwory jak
my. Część krwi, która płynie we mnie i moim potomstwie jest przeklęta,
Volgan. Gdy zagotuje w żyłach, Keran będzie stracona. A ja nie dopuszczę
do tego, by stała się narzędziem we wrażych szponach. Muszę być pewna,
że dobrze przygotowałam Keran na spotkanie z własnym cieniem. A poza
tym przyjdzie jej i trochę pomachać mieczykiem, to też nie zaszkodzi.
Sztuka zadawania cichej śmierci również jest jej obca. Cóż, praktyka
czyni mistrza, pod warunkiem, że jest gdzie praktykować, i na kim. A
u celu podróży czeka nagroda.
- Nagroda?! - Keran prychnęła.
- Wstawaj, Keran, idziemy! - Verana zarządziła. - Musimy wykorzystać
chłód nocy.
- Przecież wiesz, że jasnowłosy nie dotrzyma nam kroku! On nawet nie
potrafi ustać na nogach, a co dopiero biegnąć!
- Wiesz, co szergowie robią ze słabeuszami, którzy nie dotrzymują kroku
reszcie oddziału? ZOSTAWIAJĄ GO. Pomagają tylko rannym wojownikom. A
czy on jest RANNY?
- Jest - Keran zacisnęła ramiona na jasnowłosym.
- Gdzie ta ranna? Ja jej nie widzę.
- Jest - Keran miała uparty wyraz twarzy. Verana wiedziała, że dziewczyna
łatwo nie ustąpi. W końcu to moja krew - pomyślała.
- Gdzie? Pokaż mi, Keran.
- Tutaj.
- Tutaj? Pokazujesz złe miejsce, Keran. Zsuń rękę niżej.
- Serce nie bije między nogami!
Verana ledwie powstrzymała się od śmiechu, zapytała z przekąsem w głosie:
- Czy aby jesteś tego pewna, Keran?
- Przestań z niej kpić! - Volgan nie wytrzymał.
- Właśnie! Ja z nim zostaję. Tak postanowiłam.
- I co dalej, Keran? Potrafiłabyś żyć wśród jasnowłosych? A on? Czy
potrafiłby okiełznać twoją naturę? Wśród szergów możesz szarpać pazurami
i kłami na prawo i lewo, jasnowłosi za to rozniosą cię na mieczach,
a na niego sprowadzisz tylko kłopoty!
- I co jeszcze? - tym razem to Volgan zakpił, siadając i unosząc Keran
do góry. - Nie chcesz dopuścić do siebie myśli, że jej podróż się skończyła.
Nie mylę się, czarnowłosa kobieto o złotych oczach?
Verana nie odpowiedziała, tylko wykrzywiła się na twarzy. Nie zamierzała
oddać jasnowłosemu córki. Nie odda jej, zanim Keran nie udowodni, że
jest na tyle silna, by pójść własną drogą. Nie udowodni, że potrafi
się zmierzyć z własnym cieniem i wyjdzie z tej walki zwycięsko. A jak
na razie, nie potrafiła dać sobie rady nawet z emocjami:
- Nie! Niech każdy pójdzie własną drogą. Ty wrócisz na Północ, my ruszymy
na Południe. Może nasze drogi się spotkają, ale jeszcze nie nadszedł
czas, by tak się stało.
- Ty nic nie zrozumiałaś! - Keran zaprotestowała. - Albo nie chcesz
zrozumieć! Ja nie muszę kroczyć tą drogą, twoją drogą. To Jasnowłosy
jest dla mnie nagrodą! Poszedł za mną, nie bacząc na to, że może przypłacić
to życiem! Dlatego ja go nie zostawię. Zbierze siły i ruszy z nami!
On mi pomoże, gdy krew się zagotuje.
Volgan i Verana nic nie powiedzieli, tylko popatrzyli się na siebie,
przygryzając wargi. Starli się mieć poważne miny. Bo gotująca krew skojarzyła
im się ze zgoła odmienną rzeczą, niż tą, którą dziewczyna miała na myśli.
- Dobrze, sama chciałaś - Verana zdecydowała. - Ale ostrzegam, "nagroda"
wyjdzie ci szybko bokiem. Jasnowłosy pójdzie z nami, bo mu cię jeszcze
nie oddam. Zobaczymy, co jest wart. Zobaczymy czy i gdzie ma serce,
a raczej duszę. Pozbędziemy się tylko uroczych błotnistych ubranek,
by nasz drogi "wybawiciel" patrząc na nas, nie mdlał z odrazy.
Volgan obserwował myjące się stworzenia, które powoli stawały się kobietami.
Szara maź spływała po nagich ciałach, a one nie krępowały się jego obecnością
- że Keran się nie krępowała, nie musiał sobie tego tłumaczyć, ale jej
matka?
Jak się rychło okazało, matka Verany była piękną kobietą. Bardzo piękna
kobietą. Volgan nie mógł oderwać od niej wzroku, a ją to najwyraźniej
bawiło. Uśmiechała się, gdy patrzył na jej nagie ciało. - Nagroda? -
Volgan nie wytrzymał, zadał sobie w myślach pytanie. - Kto tutaj jest
dla kogo nagrodą? A ja? Co będę z tego miał, że opuściłem rodzinę i
pogoniłem za młodą gęsią jak za suką w rui? - A pierwsza lekcja? I owszem,
Keran ją przeszła, ale czy ja mam ją za sobą?
Kiedy kobiety skończył bohaterską walkę ze skołtunionymi włosami, wychodząc
z niej zwycięsko, ubrały się, założyły na grzbiety kolczugi i zapięły
pasy z bronią.
- Nie, ty jej jeszcze nie masz za sobą - Verana zmierzyła go wzrokiem.
- Skąd?...
- Ale twoje myśli nie błądzą, bo rzecz w tym, że w większości historii
nie chodzi o coś, tylko o kogoś. Jest takie powiedzenie wśród szergów:
po co rozpętywać wojnę, gdy chce się wygrać tylko bitwę. Po co gonić
za nagrodą? Większość z nas ma swoją nagrodę, czasem blisko, pod ręką,
nie zawsze jednak potrafi ją dostrzec, a gdy dostrzeże, jest już za
późno, by po nią sięgnąć.
- A ty? Dlaczego zmieniłaś zdanie?
- A dlaczego nie zmusiłam Keran, by cię porzuciła?
- Bo wiedziałaś, że i tak za wami pójdę. I zrozumiałaś, że ona ją dostrzegła.
A ty? Gdzie ty gonisz, Złotooka, i za kim? Dostrzegłaś, tylko było już
za późno, by sięgnąć? A teraz musisz przemierzać pustynie i krainy,
w których żyją ohydne i wraże stwory, bo chcesz spojrzeć w błękitne
oczy?
- Nie mylisz się, Jasnowłosy, ja też mam swoje błękitne oczy, w które
chcę spojrzeć - Verana uśmiechnęła się. - Przemierzam pustynie i wrogie
krainy, bo boję się, że może nadejść dzień, kiedy będzie za późno, bym
mogła to zrobić. Keran musi mi towarzyszyć, a ty, żeby jej nie stracić,
musisz udać się w tę podróż z nami. Ale ostrzegam, czeka nas daleka
droga. A u jej celu? Cóż, na ciebie nie czeka tam żadna nagroda.
- U jej celu? Ktoś kiedyś powiedział, że nieważny cel, tylko droga,
którą się podąża.
- To był bardzo mądry człowiek, Jasnowłosy.
***
Przemierzyli długą i niebezpieczną drogę, zanim Volgan ponownie zobaczył
zachód słońca na pustyni. Ukazał mu się Wschód w całej jego krasie.
Mijały ich tabuny czarnych jak skrzydło kruka koni. Siedzieli przy ogniskach
płonących nad wodą. Spali w namiotach Harranów, dzikich wojowników o
pałających szkarłatem ślepiach. Słyszeli śmiechy ich czarnookich kobiet.
Nie korzystali zbyt długo z gościny ludu żyjącego na stepie, ruszyli
w dalszą drogę. Dotarli na pustynię, która mieniła się złocistym piachem.
Dostrzegli błysk włóczni, jednak to nie była szarża harrańskiej konnicy
Przeciął im drogę sznur czarnoskórych wojowników. Nie minęło wiele czasu,
gdy ukoiły zmęczone oczy warownie rzucające długie cienie... dotarli
do celu podróży, do miejsca, gdzie przyszła na świat Verana, kobieta,
która dała życie dziewczynie o stalowo-siwych włosach. I tutaj spotkała
tę, która jej dała życie. Verana popatrzyła w błękitne oczy.
KONIEC
( góra )
 |
|
Powrót |
|
|