Tło ciemne
 

"Mistrzowie Krwi"
fragmenty

Łowca
Płatnerz Dusz


"Łowca"

...Zoltar natkną się na leżące przy wozach szkielety koni. Kilka kroków dalej dostrzegł ludzkie kości. Zatrzymał się na chwilę, by obejrzeć pozostałości po ataku drapieżców.
Ciała były porozrywane, nigdzie nie dostrzegł najmarniejszego ułamka strzały czy śladu ostrza na kościach. Uprząż już zdążyła się rozsypać, deski wozów zbutwiały, mimo to mógł odtworzyć przebieg wypadków. Atak nastąpił z zaskoczenia. Napastnicy wypadli zza drzew i rzucili się na podróżnych.

Całkiem zgrabnie ich podeszli - był pełen podziwu dla łowców. Bez wątpienia atakowała spora wataha. Na ile jeszcze szkieletów natknę się w tym lesie śmierci? Toż to prawdziwa trupiarnia! Nie znajdę nic wartego upolowania. Ktoś mnie uprzedził i wyczyścił cały obszar ze zwierzyny. Nie był to bezmyślny drapieżca, nigdzie nie widzę najmarniejszej sztuki broni, a przecież niemożliwe, by ludzie wybierali się nieuzbrojeni w podróż przez niebezpieczny las. Broń musiała być cenną zdobyczą dla napastników.

Nagle odwrócił się w stronę, z której przybył. Czujne zmysły ostrzegały. Zbyt dużo czasu zmitrężył, przyglądając się szczątkom po uczcie łowców. Zapomniał, że za chwilę sam może stać się głównym daniem.

Ruszył wzdłuż traktu, kryjąc się za drzewami. Nie popełni błędu podróżnych, nie da się napaść z zaskoczenia. A jeśli natknął się na drogę, musi być gdzieś i osada. Tam znajdzie broń. Żałował, że ufny kłom i pazurom, nie zabrał ze sobą leciutkiego mieczyka, którym posługiwali się krwiopijcy. Pogarda dla oręża wroga może się srogo zemścić. Ale kto mógł przypuszczać, że wkroczy na tereny łowieckie bestii, uzbrojonych w kły i pazury większe od jego własnych?

Nie wiem, czy dobrze robię - myślał Zoltar - jeśli natknę się na ludzką osadę, będzie chroniona za wysokim ostrokołem. Ale zawsze trafi się nieostrożna ofiara, która nieopatrznie wytknie nos z kryjówki. Wystarczy być cierpliwym, a ja potrafię długo czekać. A jeśli polując, sam stanę się zdobyczą? Co mi tam, i tak droga prowadzi na Północ, idę wzdłuż traktu - zdecydował.

Zoltar przyspieszył kroku. Wytropili go. Słyszał, jak podążają jego śladem. Nie brnął przez śnieg. Miał większą szansę na ucieczkę, nie broczył krwią. Ale też nie miał przy sobie miecza. Jedyna nadzieja w nogach. Ruszył biegiem.

Na plecach czuł ciężki oddech, z przodu dochodził go smród ludzkiego siedliska. Musi tam dotrzeć! Może łowca odstąpi? Obejrzał się za siebie. Dostrzegł ciemną plamę między drzewami. "Szybciej. Jeszcze szybciej. Siedzi mi na karku!"

Nagą skórę chłostały gałęzie. Jedna uderzyła Zoltara w twarz i przecięła wargę. Popłynęła cieniutka strużka krwi. Ściągnął ją językiem, nieświadomy, że to zrobił. Uchylił się. W ostatniej chwili. Rąbnąłby czołem w gruby konar. Nie wytrzymał. Ponownie oglądnął się za siebie.

Ciemny kształt zbliżał się szybko. Zbyt szybko.


Tracąc dech w piersiach, Zoltar wpadł między pierwsze domy. To była czysta głupota. Liczył jednak na zamieszanie. Zawiódł się. Ulica była pusta. Żadna uzbrojona istota nie zastąpiła mu drogi. "Kuźnia! Tam znajdę broń. Nawet jeśli nie będzie to miecz. Wystarczy kawałek solidnego żelaza. Ale dlaczego osada jest jak wymarła?" Znowu obejrzał się za siebie. "Gdzie on jest? Gdzie?!" - Był na dobre zaniepokojony. Nie słyszał biegnącego łowcy. "Przyczaił się!" - Czuł smród klejącego się od potu futra...


"Płatnerz Dusz"

Karg zarzucił szerga na ramię, nie przejmując się stanem rannego. Ból był nie do zniesienia, ale tylko przez chwilę, później Zoltar nic już nie czuł. Miał wrażenie, że patrzy z góry na poszarpane ciało. Dziwił się, skąd w pokurczu tyle siły, by je podnieść. "Gdzie mnie wlecze? Dlaczego nie pozwoli, bym w spokoju zdechł? Ale to karg - złośliwy i okrutny stwór. Wykorzystuje moją słabość. Nie pozwolił zabrać vadarowi trupa, bo potrzebuje mnie do niecnych celów".
Karg wkroczył do jednego z domów, ledwie przeciskając się z bezwładnym ciałem przez drzwi. Gdy udało mu się wgramolić do środka, bez żadnych ceregieli zrzucił rannego z ramienia.

- Co robisz? - wydusił Zoltar, próbując podnieść się z klepiska. Wysiłek woli na nic się zdał. "Jeśli nie czuł bólu, jak mógł być panem własnego ciała?" - Po co mnie tu przywlokłeś? - wycharczał.

Karg nie odpowiedział, sięgnął do pasa.

Zoltar patrzył, jak pokurcz wyciąga z pochwy krzywy miecz.

- Zabawka vurgli! - warknął.

- Nieźle kojarzysz, jak na poszarpany ochłap mięsa - karg wykrzywił się w uśmiechu.

- Co roo... - ostrze utkwiło w brzuch, zgrzytnęło po kręgosłupie i wbiło się w klepisko.

- Jak ćma przyszpilona do ławy - zachichotał karg. - Ale przynajmniej nigdzie nie uciekniesz - wybuchnął głośnym śmiechem, zadowolony z żartu. - Przepraszam, mój ty zarozumiały i pełen pychy Szindar... nie odpełzniesz - to w tej sytuacji najwłaściwsze słowo.
Karg pokręcił się chwilę po chacie, jakby czegoś szukał, po czym podszedł do dużego paleniska, które znajdowało się tylko kilka kroków od leżącego na klepisku szerga.

Zoltar zdziwił się: pokurcz chciał rozpalić ogień. Karg skupił się na tej wielce zajmującej czynności, pogwizdując i nucąc:

- Pierś szerga, serce szerga, wątróbka i móżdżek. Oczy szerga, skóra szerga, stopki, kolanka i brzuszek... Rozszarpię gardełko, rozedrę bebech, wywlokę flaczki... I ugotuję głupi móżdżek. Hu, ha!

- A na surowo to nie łaska? - stęknął Zoltar, usiłując złapać za głownię miecza - chciał wyszarpać ostrze z brzucha.

Karg odwrócił głowę (ogień zapłonął w palenisku) i uśmiechnął się:

- Dumny Szindar, zarozumiały Szindar, jak wiele musi się nauczyć. Czy wiedzę ma mu wbić do głowy brudny karg?

- O co ci chodzi?! - palce zsunęły się z ostrza, Zoltarowi nie udało się zacisnąć dłoni na broni.

- Zostaw ten kawałek stali w bebechach.

- Co ty bredzisz?!

- On trzyma cię przy życiu, głupcze! - czarne jak otchłań źrenice patrzyły na szerga.
Zoltar z trudem oderwał wzrok od ślepi karga i rozejrzał się po chacie. Palenisko, w którym zapłonął ogień, wydało mu się podejrzane.

- Kuźnia - bąknął.

- W rzeczy samej, kuźnia. Krew popłynęła, dlatego przybyło ci rozumu.

- Jaka krew?

- Jaka krew? Jaka krew?! - rozdrażniony pokurcz przedrzeźniał szerga. - Wypłynęło z ciebie tyle posoki, ile z ćwiartowanego wołu zwisającego z rzeźnickiego haka, i co? Gadasz sobie, zadajesz głupie pytania i powarkujesz na brudnego karga. Ale dość tych uprzejmości, czas wziąć się do roboty.

Karg zaczął się krzątać po kuźni, pilnując równocześnie ognia. Zoltar zauważył, że pokurcz oparł o palenisko kowalski młot i rozgląda się za kawałkiem żelaza. "Czyżby chciał przekuć broń? Ale po co?"

- Dla ciebie, głupcze - karg nie wytrzymał - dar czytania w myślach bywał irytujący.

- Dla mnie?

- Chcesz łazić z ostrzem w brzuchu?

- Co z tym ostrzem? Dlaczego niby ma mnie utrzymywać przy życiu?

- Pijesz, nie pijąc.

- Co piję?

Karg już na dobre się zirytował.

- Krew - warknął.

Zoltar nie był ani o uncję mądrzejszy.

- Należysz do rasy, którą ciężko ukatrupić, lecz i Szindar musi w końcu zdechnąć. Ty jednak przeżyłeś. Nie pierwszy raz wykpiłeś się śmierci - karg szyderczo się uśmiechnął - Mistrzu Krwi - dodał i ukłonił się.

Zoltar nadal nic nie rozumiał, a już zupełnie nie mógł pojąć, dlaczego pokurcz tytułował go Mistrzem Krwi.

- Czas przekuć duszę. Bo miecze mają duszę, Szindar - karg już się nie odezwał. Zajął się pracą.

Zoltar leżał na klepisku, nadal nie mógł się ruszyć. Po chwili jednak ze zdziwieniem stwierdził, że czuje ręce i nogi. Niestety, wracał również ból.

Szerg omal się nie skręcił wokół ostrza tkwiącego w brzuchu. Mógł wyrwać miecz z ciała, nie zrobił jednak tego. Uwierzył kargowi.

"Ma rację, niemożliwe, bym przeżył przecież przeżył - sformułuj inaczej" - ciężko mu było zebrać myśli, ból nie ustępował, walczył z nim jednak, w końcu był Szindar. "Coś dziwnego się ze mną dzieje. Nie wbiłem kłów w samicę, gdy głód szarpał trzewia. A woń strachu? Beznadziejność, rezygnacja i cierpienie? To nie moje uczucia. Nie mój strach i nie moja męka. Ale dlaczego?"


Zoltar musiał długo leżeć, bo zapadł zmierzch, kiedy wreszcie się ocknął. Ogień nadal płonął w palenisku. Karg przestał się krzątać, a metaliczny dźwięk nie męczył uszu. Szerg zamknął oczy, starał się głęboko oddychać, by zapomnieć o bólu. Nie mógł się jednak skupić. Odgłos młota uderzającego w rozgrzane do czerwoności żelazo wbijał się w mózg i dudnił w czaszce. Dudnił i dudnił... Pulsował i pulsował...

Zoltar czuł i czuł... Pił i pił... "Dlaczego w lesie panowała cisza? Dlaczego nie słyszał świergotu ptaków? Dlaczego nawet serce zająca zamarło ze strachu?" - otrząsnął się, otworzył oczy. Pokurcz stał nad nim. Żelazo tkwiło w sercu szerga.

- Tajemnica stali -uśmiechnął się karg. - Niewielu ją zna. Będziesz jednym z nich, Mistrzu Krwi. A moje imię brzmi Gotra.

- Płatnerz Dusz!

- Płatnerz Dusz - karg przytaknął i wyrwał oba miecze z ciała Zoltara.

- Lubię hartować miecze we krwi. Ten należy do ciebie - ostrze zahartowane w twym sercu. Ruda niezbyt bogata, kęs stali miernej próby, nie czas teraz na solidny szlif, ale nie na darmo zwą mnie Płatnerzem Dusz, a ty jesteś Mistrzem Krwi...

( góra )

  Powrót