| Tło jasne |
|
JASNOWŁOSI
BARBARZYŃCY
( powrót do fragmentów ) Ulfar oderwał się od pracy i popatrzył na słońce. Kryło się za drzewami, które porastały stok. Wojownicy właśnie wbili kolejny pal. Volgan również zrobił sobie przerwę. Arin podała mu dzban z wodą. Wziął go od niej i podszedł do ojca. Ulfar chciał się odwrócić. Nie zrobił tego. Zamarł. Zdawało mu się, że widzi szary kształt. Poruszał się w dół stoku, a po chwili zniknął wśród drzew. Mam omamy - pomyślał - przewidziało mi się. Nisko kładące się cienie musiały mi zmylić wzrok. W końcu odwrócił się i spojrzał na stojącego za nim syna. Volgan trzymał przed sobą przekrzywiony dzban. Nie zdawał sobie sprawy, że wypływa z niego woda. Miał bardzo niewyraźną minę. - To niemożliwe! - wydusił z siebie. - Wzrok mnie jednak nie mylił. Ty też widziałeś, a ona nic nie dostrzegła - Ulfar wskazał na oddalającą się od nich Arin. - Widziałem - Volgan potwierdził. - Przecież... - On wyglądał... - ...jak ogromny wilk? - Przecież tak duże wilki nie istnieją! A to był wilk! Szary wilk! - To musiało być złudzenie, Volgan. On był daleko. I te cienie. Zachodzące słońce je wydłużyło. Zdawało się nam, że on był tak duży, a to na pewno zwykły szary wilk. One nie są jeszcze głodne. Zaczną łączyć się w stada, gdy mróz zetnie ziemię. - Stado ogromnych szarych wilków, dużych prawie jak konie? - Volgan wzdrygnął się. Ulfar zaczął się śmiać, widząc minę syna. - Dobrze, że ona go nie dostrzegła, bo zaraz wszystkie baby w osadzie paplałyby, że po okolicy grasują wilki olbrzymy. - Arin nie papla. Ulfar skrzywił się. No tak, moje podejrzenia były słuszne - pomyślał. Wpadła mu w oko. - Masz nikomu o tym nie mówić. Słyszysz, Volgan?! Nikomu. To było złudzenie. Tak duże wilki nie istnieją. Ale od tej pory nikt nie może samotnie oddalać się od osady. Nawet zanurzyć się między pierwsze drzewa. A szczególnie kobiety. I nie traktuj tego dosłownie, Volgan! Trzymaj się od niej z daleka. - Od niej? - Robisz głupca ze mnie czy z siebie? Volgan nic nie odpowiedział. Odwrócił się na pięcie i odszedł. Ulfar
się mylił. Arin dostrzegła szarego wilka, który tylko przez chwilę ukazał
się na otwartej przestrzeni. Duch opiekuńczy - pomyślała. Totem mojego
rodu. On przyniesie mi wybawienie, a im zgubę. Oddaliła się od Ulfara
i Volgana najszybciej jak tylko mogła. Nie chciała, by dostrzegli wyraz
jej twarzy. Miała bardzo ponurą minę. Gdy dostrzegła wilka, Arin ukazała
się twarz jasnowłosego, dzikiego barbarzyńcy, który podrzynał gardło jej
ojca, a później ciągnął ją za włosy. Brat, siostra, matka, oni wszyscy
już nie żyli. Leżeli w kałużach krwi na podłodze chaty i na progu. Ojciec
nie zdążył. Kiedy z obnażonym mieczem wpadł do środka, wszyscy leżeli
martwi na ziemi. Banda wściekłych najeźdźców o błyszczących obłędem oczach,
wyjąc jak stado obłąkańców, przeszła niczym burza, zostawiając za sobą
trupy. Tylko Arin udało się przeżyć. Młodszy brat ją zasłonił. Kiedy padał
na ziemię pod ciosami mieczy, do chaty wkroczył on - jasnowłosy barbarzyńca.
Kazał się reszcie z nich wynieść i ruszył na nią. Arin, która miała na
sobie tylko rozchełstaną koszulę, rzuciła się na niego ze sztyletem w
ręku. Nie udało się. Zawyła z bólu, gdy wykręcił jej rękę. I wtedy z pomocą
przybył ojciec. Wrócił do swojej rodziny, kiedy napastnicy wycięli wszystkich
obrońców, którzy zdołali sięgnąć po broń. Wrócił, by spotkać się ze śmiercią.
Śmiercią rodziny i własną.
|