| Tło jasne |
|
ARIN DOSIADA HERKARA
( powrót do fragmentów ) Herkar wstał, trzymając na ramionach słabą istotę. Była kompletnie pijana. Wcale jej się nie dziwił. Szerglvar omijają go z daleka, gdy jest w złym humorze, szczególnie zimą, gdy humor popsuty ma ciągle, a ona jak gdyby nic, siada mu na kolanach. Sam wyciągnąłem rękę, pomyślał, i przez to wziąłem sobie na głowę całkiem spory kłopot, mały, lekki, a naprawdę ogromny. Przy nim tygrys szablozębny to mały kociak. Trzeba coś z tą istotą zrobić. Herkar postanowił zanieść ją do swego legowiska. Udał się w głąb lochów. Gdy przybył już na miejsce, położył istotę na stercie futer i okrył. Usiadł obok. Nie będzie jej zimno, pomyślał, a ona jest delikatna jak żyjący kilka dni motyl. Bo czyż życie istot nie trwa krócej niż mgnienie, przy życiu nieśmiertelnego? Poprawił na niej futro, a później przykrył ją jeszcze skórą szablozębnego. No, teraz na pewno mi nie zamarznie, pomyślał. Oparł się o zimną ścianę i zamknął oczy. Nic to nie dało, czuł jej zapach. Nie wytrzymam! - zakrzyczało w nim. Herkar gwałtownie wstał i ruszył szybkim krokiem do wyjścia z podziemi. Wpadł na mury. Lodowaty podmuch wiatru uderzył go prosto w twarz. Tak jest dobrze, pomyślał. Ochłonę. Herkarowi zaczęły drżeć łapy. Położył je na zimnym murze. Jak mam się powstrzymać? - gorączkowo myślał. Czego ty Zatran ode mnie wymagasz?! To jest ponad moje siły! Przecież jestem łowcą, a ona jest dla mnie tyko żerem. Czuję zapach mięsa i ciepłej krwi, pulsującej w żyłach. Ile ja ich rozerwałem na strzępy? Setki. Nie patrzyłem, czy to samiec, czy samica, czy ich młode, bo to było tylko mięso, nic więcej! Samica ma delikatniejsze mięso i jest bardziej tłusta, nie jest żylasta, nic ponadto. Jak wilk ma się opiekować owcą? Wilki nie potrafią się powstrzymać, gdy wpadną do zagrody, ogarnia je żądza krwi. Rozrywają gardła i robią to aż zagryzą wszystkie owce, mimo że nie są w stanie zjeść całego mięsa. Zabijają, bo upaja je bezbronność ofiar zamkniętych na niewielkiej przestrzeni, pozbawionych możliwości ucieczki. A ona jest bezbronna, jak owca. Nawet gdyby udało ci się powstrzymać żądzę, zrobisz jej krzywdę, Herkar. Wystarczy tylko jeden niebaczny ruch pazurem, przetniesz delikatną skórę, trochę mocniej ściśniesz, pogruchotasz kości. A jak wpadniesz we wściekłość? Rozszarpiesz na strzępy. To cię przerasta. Nie jesteś w stanie się powstrzymać. Nie wytrzymasz, zabijesz. Ty jesteś przerażony! Musisz nad sobą zapanować. Jest delikatna, zadbasz o to, by zapewnić jej warunki do życia. Nie będziesz jej trzymać w swoim barłogu, ona musi widzieć słońce. Zatran chce, byś się nią zajął, więc się nią zajmiesz, ale przeprowadzisz się na górę, tam gdzie on trzyma swoją słabą istotę. Jeśli on mógł się powstrzymać, ty też zmusisz się, by to zrobić. Herkar ruszył do Zatrana. ... Odetchnęła z ulgą, ujrzała światło. Poderwała się z barłogu. Już nie znajdowała się w podziemiach! Leżała na łóżku w swojej komnacie. W palenisku tańczył wesoło ogień. Nie była sama. Czarna postać siedziała na podłodze, na skórach pokrytych gęstą sierścią, obok niej leżały części zbroi i kolczuga. W kącie, oparte o ścianę, stały włócznie. Arin popatrzyła bliżej, na łóżku leżał obnażony sztylet i pochwa z mieczem. Wystarczyło, by wyciągnęła rękę, dotknęłaby żelaznych okuć. Rozejrzała się po komnacie, zwątpiła, czy jest u siebie. Bez wątpienia to była jej komnata. Popatrzyła jeszcze raz na postać niespodziewanego gościa. Czarna skóra połyskiwała w blasku ognia. Szerg był nagi, zupełnie nagi. Nie spojrzał na nią, był skoncentrowany na tym, co robił. Trzymał przed sobą obnażony miecz i ostrzył go. Arin patrzyła na niego jak urzeczona. Na długie, czarne włosy, muskularne ciało, błyszczącą nagą skórę, mieniącą się w blasku ognia głownię, na załamujące się na zbroczu światło. Niespodziewanie szerg odwrócił głowę. Zalśniły złote oczy. Arin zaparło dech w piersiach. A on właśnie wstawał. Kiedy się cały wyprostował, zobaczyła, jaki był duży. Nigdy nie widziała tak doskonale zbudowanego ciała. Długie włosy opadały na szerokie ramiona, potężna klatka piersiowa falowała, a brzuch... - Arin westchnęła i przeniosła wzrok na wąskie biodra, a później jeszcze niżej. Szedł do niej, a ona parzyła. Pierwsze wrażenie minęło, Arin dostrzegła szczegóły. Naga skóra była pokryta bliznami, przez brzuch w stronę biodra przechodziły głębokie szramy. Szerg położył się przy niej, ściągając z łóżka pochwę z mieczem. Arin przewróciła się na bok i uniosła na łokciu. Przesunęła ręką po poharatanym brzuchu, zajrzała w oczy. Zaczęły się jej podobać. Nieprzyjemny blask przestał być nieprzyjemny. Dotknęła dłonią pokrytej bliznami twarzy, bardzo delikatnie. Czuła je pod opuszkami palców. Dotknęła warg. Zsunęła rękę w stronę torsu. Palce przesuwały się po bliznach. Było ich dużo, niektóre o regularnych kształtach, a niektóre poszarpane. Arin zawisła nad Herkarem. I zaniepokoiła się. Wyczuła napięcie. On był napięty jak struna. Jeden nieuważny ruch a struna pęknie. Nie, pomyślała, nie tak będzie to wyglądać. Mam chodzić po krawędzi? To ja tutaj rządzę, Herkar. Będziesz pełen wrogości i gniewu, jak długo ci na to pozwolę. Arin podwinęła suknię, usiadła na nim okrakiem. Opuszczając się w dół, otarła się o biodra Herkara. Uśmiechnęła się, siedziała tam, gdzie powinna. Był miękki, na razie. Arin ujęła brzegi sukni i zaczęła ją wolno podwijać w górę. Nie miała pod nią bielizny, odsłaniała nagie ciało. Uwolniła biodra, brzuch, czuła jak piersi wydostają się na wolność. Otarła się jeszcze raz i uśmiechnęła. Nie mógł tego uśmiechu zobaczyć, suknia była już podwinięta na wysokość oczu. Ona nie widziała jego twarzy, a on jej. Nie musiała na niego patrzeć, dobrze go czuła. Wypełnił ją. Ma czym, zaśmiała się cicho i uwolniła od krępującego materiału. Suknia poszybowała w górę i upadła na podłogę. Arin odchyliła głowę, podparła się rękami, łącząc je z tyłu, wypięła piersi. Czuła, jak włosy rozsypują się jej po plecach i opadają na pośladki. Patrzył na nią, musiał patrzeć. Drgnął niecierpliwie. Wyprostowała się, spojrzała na niego z góry. Czuła się wolna. To ona miała go w rękach. Nareszcie zrobi to, co ma zamiar zrobić, dla siebie. Dlatego, że tak chce. Ona tak chce. Podnosiła się i opadała na niego, kilka razy. Była zadowolona, leżał bez ruchu, przesuwając wzrokiem po jej nagich piersiach, brzuchu, biodrach. Potulny jak baranek. Pochyliła się nad nim, długie włosy opadły mu na twarz. Nie wytrzymał, złapał ją w talii. Przycisnął do siebie, przywarł biodrami. Wciskał się w nią, zaczęła drżeć. Jego ruchy były coraz bardziej gwałtowne. Gdy usłyszała narastający w gardle charkot, zatriumfowała. Opadła na niego, rozluźniona, szczęśliwa. Objął ją ramionami, nie puszczał. Nie chciał się wysunąć. Arin też nie chciała, by to zrobił. Leżała na nim, przywarła wargami do szyi. Miał niewiarygodnie miłą w dotyku skórę, na szyi nie było żadnej szramy. Arin poczuła, jak ciało, na którym leży, faluje, a ona opada w dół. I nie jest w stanie się ruszyć. Zbyt jej dobrze, jest rozmarzona. Leży na plecach, otulona zasłoną długich, czarnych włosów, złote oczy wiszą nad nią, pochłaniają, a ona czuje, coraz mocniej. I nadal nie może się ruszyć, zbyt jej dobrze. Arin opuściła wzrok, patrzy na brzuch, na falujące biodra. Na biodra, które wciskają ją w posłanie. Ruchy są szybsze, gwałtowniejsze. Arin cofa się, nie jest jej już przyjemnie. Zaczyna boleć. Ból jest niewielki, nieistotny, bo ona wie, że jeszcze chwila i znowu usłyszy narastający w gardle pomruk, że szerg ją do siebie przyciśnie i wbije się bardzo mocno. On jednak nie przestaje, a ból nie ustaje. Arin nie może stłumić pożądania, które w niej narasta. Zaplata mu nogi na biodrach, mocno obejmuje, pręży się, ściska. Jęk rozkoszy miesza się z cichym krzykiem wywołanym bólem. Nie odpycha go od siebie, nie chce, nie potrafi. Mruczy jak kotka, cicho wzdycha, znowu jest jej dobrze. Ale on nie ma dosyć, Arin pręży się i ściska tak mocno jak tylko potrafi, chce to skrócić, chce, by przestał. Pragnie usłyszeć narastający jak burza pomruk, a później przytulić się, odpocząć, leżeć w obejmujących ją ramionach. Upragniona chwila nie nadchodzi, on ciągle się w nią wbija. Każdy ruch sprawia ból, niewielki, taki jaki można wytrzymać. Arin nie wie, jak długo to trwa, upragniony pomruk w końcu cieszy uszy. Nareszcie Arin może się do czarnego ciała przytulić, leży i odpoczywa. Ale on nie daje jej zbyt wiele czasu, znowu się w nią wbija, teraz już naprawdę boli, zaczyna piec. Arin nie ma już siły, jest przerażona. Muszę to przerwać, on mnie zamęczy, myśli. Sama tego chciałam i obudziłam prawdziwy wulkan. Jak przerwać ten wybuch? Jak zatrzymać płonącą lawę? Rozpędzoną, ogarniająca wszystko, co spotka na drodze. Kiedy pieczenie stało się bardzo nieprzyjemne, wybuch ustał. Arin odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, jak Herkar się z niej zsuwa, lecz ulga nie trwała długo. Czarna twarz pochyliła się nad jej łonem i przywarła. Arin przestraszyła się. Znowu zacznie! Wilgotny język przywarł do niej. Bardzo delikatnie zaczął gładzić miejsce, gdzie piecze. Oderwał od niej głowę. Podciągnął się i zawisł nad Arin. Zobaczyła, jak podnosi sztylet, który leżał obok nich na łóżku. Co on chce zrobić? - zaniepokoiła się. Poparzył jej w oczy i przyłożył sobie sztych do przedramienia. Pchnął. Arin krzyknęła. Ostrze przebiło ramię na wylot, tuż poniżej nadgarstka. Wyrwał sztylet z rany i przyłożył jej przedramię do twarzy. Poczuła ciepłą i lepką ciecz na wargach. Oderwała czarną łapę. Głuchy, ostrzegawczy warkot wydobył mu się z gardła. Arin przesunęła ręką po twarzy, ścierając posokę. Poparzyła na nią. Była czarna! Krew tych bestii jest czarna! A żółte ślepia Herkara są pełne wrogości i gniewu. Arin zamarła. Znowu przyłożył ostrze do przedramienia, do tego, którego nie przebił sztyletem. Arin patrzyła, jak Herkar nacina sobie skórę. Znowu płynie czarna krew. Złote ślepia są pełne gniewu. O co mu chodzi? - zaczęła gorączkowo myśleć. - Uważaj, Arin, jeden niewłaściwy ruch i zginiesz. Musisz go zrozumieć. Nie możesz popełnić błędu. Najpierw się z tobą kocha, a teraz rani, on... położyła dłoń na ręce trzymającej sztylet. Wyciągnęła go z uzbrojonej w pazury łapy. Nacięła sobie skórę poniżej blizny, którą pozostawiły więzy zaciśnięte przez Volgana. Przyłożyła nadgarstek do rany na przedramieniu Herkara. Czarna i czerwona struga krwi zmieszały się ze sobą, zaczęły kapać jej na piersi. Przeniosła wzrok na Herkara. Dreszcz przeszedł ją na wskroś. Były piękne, wspaniałe. Błękit roztopił się w nich jak lód na słońcu, rozpłynął, wyblakł. Zasłonił je, opuścił powieki. Arin leżała bez ruchu, język Herkara ściągał jej krew ze skóry. Wolno, niespiesznie, na przemian muskając i lekko się wciskając, gładząc. Nie miała już siły, chciała tylko patrzeć, jeszcze tylko przez chwilę, a później zamknie oczy, zaśnie. Ale on jej na to nie pozwoli. Wulkan przygasł tylko na chwilę. Arin wie, że drzemie przyczajony i lada chwila ponownie się obudzi. ( powrót )
|